Выбрать главу

— A jednak. — Żółta wzruszyła ramionami. Podeszli do mężczyzny w czerwonym płaszczu. Był wysoki — prawie sześć stóp wzrostu — miał czerwone włosy i wąsy.

— Czerwony… Błękitny — przedstawiła ich sobie Żółta.

Czerwony uścisnął mu mocno dłoń.

— Miło mi was spotkać — powiedział z uśmiechem na przystojnej twarzy. Wyglądał na rówieśnika Stile’a, choć oczywiście „kostium” mógł zmienić wszystkie, oprócz najbardziej podstawowych, cechy charakterystyczne.

Żółciutka zaprowadziła ich do ostatniej z par zebranych w pawilonie…

— Zielony z małżonką — rzekła.

Zielony był niskim i tłustym mężczyzną, a jego pani była do niego podobna.

Oboje nosili zielone szaty ozdobione błyszczącymi, zielonymi kamieniami, prawdopodobnie szmaragdami.

— Błękitny i Pani.

— Uhu — mruknął Zielony Adept. — Przyjrzyjmy się lepiej przedstawieniu. — Lecz Zielona Pani pozdrowiła Błękitną lekkim skinieniem głowy.

— To wszyscy, którzy tym razem przyjechali — stwierdziła Żółta. — Przy innych okazjach poznałam jeszcze Pomarańczowego, Fioletowego i Szarego. Ale oni mieszkają daleko stąd. Mogą też być inni Adepci, o których nic nie wiem; my lubimy sekrety. Wielu z nich poznałam na różnych Olimpiadach.

— Różnych Olimpiadach? — spytał Stile, usiłując przypomnieć sobie, co mówił mu Główny Ogier.

— Ma je każdy z najważniejszych gatunków — zapewniła go Żótciutka. — Kanolimpiada, Wampolimpiada, Smokolimpiada; niektóre są całkiem niezłe. Ja uważam, że najbardziej interesująca jest Elfolimpiada, z pokazem rzadkich rodzajów broni i tańczącymi małymi mężczyznami. Widziałeś kiedyś coś podobnego, mój śliczny?

— Patrzyłem wyłącznie na pląsające małe panienki — stwierdził Stile.

Błękitna Pani zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała.

Przyszła wreszcie pora oficjalnego otwarcia Olimpiady. Stile i Błękitna Pani zajęli miejsca i patrzyli. Kilka stad jednorożców zajęło miejsca na widowni, każde w wyznaczonym sektorze. Na boisko wmaszerowały drużyny zawodników w takt muzyki swych rogów i kopyt.

Było to imponujące wejście. Każda drużyna maszerowała równo, prowadzona przez swego Głównego Ogiera. Wszystkie rogi wzniesione były pod kątem czterdziestu pięciu stopni; wszystkie ogony dumnie wygięte. Kopyta błyszczały w ukośnych promieniach słońca wszystkimi barwami tęczy, a spiralnie skręcone rogi lśniły odbitym światłem. Obecne były zwierzęta wszystkich kolorów i odcieni: czerwone, pomarańczowe, złote, żółte, białe, szare, niebieskie, czarne, brązowe, pasiaste, kropkowane i kraciaste. Niektóre były jednobarwne, lecz nie w odcieniach typowych dla koni; inne natomiast wielobarwne — wszystkie zaś piękne.

Błękitna Pani trąciła łokciem Stile’a, wskazując jedną z maszerujących grup. Spojrzał w tym kierunku — drużyna lokalnego Ogiera, licząca szesnaście doskonale dobranych zwierząt. W ostatnim rzędzie od strony pawilonu maszerowała Neysa.

— Więc nie próbuje jej ukryć! — mruknął z uznaniem Stile.

Neysa była mniejsza od pozostałych jednorożców — mierzyła zaledwie czternaście dłoni w kłębie — i jako jedyna spośród nich umaszczona jak zwykły koń, co niegdyś stanowiło powód do wstydu. Teraz jednak była rumakiem i przyjacielem Adepta i choć zwierzęce królestwa Phaze w większości obawiały się magów i nie ufały im, to jawna przychylność jednego z nich miała tak duże znaczenie, że Neysa mogła zająć w miarę eksponowane miejsce w stadzie. Pozwolono jej, po raz pierwszy, przyłączyć się do grupy i wziąć udział w ważnej uroczystości; była z tego powodu szczęśliwa. Stare rany goiły się. Wszystkiego tego dokonał Stile, oswajając ją; wszystkiego tego dokonała ona sama, pozwalając, by używał należnych swemu stanowisku prerogatyw.

Muzyka rozbrzmiewała potężnym chórem. Osiem Ogierów podało ton; osiem zdyscyplinowanych drużyn odpowiedziało melodią! Ziemia drżała od zgranych uderzeń tańczących kopyt; powietrze trzęsło się od muzyki. Żadna ludzka orkiestra nie mogłaby dorównać pasji i mistrzostwu tego koncertu. Stile nigdy jeszcze nie słyszał czegoś równie wspaniałego.

Parada jednorożców przeszła obok pawilonu Adeptów; gdy zwierzęta znalazły się w jego pobliżu, nagle skierowały wszystkie rogi w lewo; był to salut jednorożców. Wszystkie zamilkły raptownie z zapierającą dech precyzją; ta niespodziewana cisza zrobiła większe wrażenie niż głośny hejnał. Po chwili jednorożce, grając, maszerowały w kierunku pozostałych pawilonów.

Stile przyjrzał się teraz budynkom dokładniej. Jeden zajęty był przez wilki. W innym roiło się od nietoperzy. W następnym zasiadały elfy, a dalej złowrogie, rogate demony. — Rzeczywiście, wszyscy biorą udział w Rożcolimpiadzie — westchnął Stile ze zdziwieniem.

— Wszyscy, którzy się liczą — uzupełniła Żółciutka — ale ludzi jest niewielu.

Stile nie bardzo rozumiał, co chciała przez to powiedzieć. Czy oznaczało to, że ludzie należą do najmniej ważnych stworzeń żyjących na Phaze? Czy też po prostu nie są lubiani przez zwierzęta wyższego rzędu.

Otwierająca olimpiadę parada skończyła się wreszcie. Nadszedł czas zawodów. Pomiędzy pawilonami biegały wilki, przefruwały nietoperze, galopowały ciężko demony i lekko stąpały elfy.

— Co się dzieje? — spytał Stile.

— To sędziowie — odparła Żółta, wstając z miejsca.

— Sędziowie?

— Jednorożce nie mogą sędziować na Rożcolimpiadzie, są nieobiektywne. Rywalizacja między stadami jest zbyt wielka. Tak samo jest zresztą z innymi gatunkami; wszyscy zapraszają sędziów z zewnątrz. A teraz wybaczcie, muszę zająć moje stanowisko.

— Stanowisko?

— Ja też jestem sędzią. Czyżbym ci nie powiedziała?

— Teraz już nic w życiu nie zdoła mnie zadziwić — mruknął Stile.

— Och, nie. Poczekaj, aż zobaczysz Czarnego; sędziuje o dwa pawilony dalej. Wtedy będziesz mógł powiedzieć, że widziałeś wszystko. — I Żółciutka oddaliła się.

Nie wiadomo skąd pojawił się demon, a potem młody mężczyzna z głową sokoła. Zajęli miejsca obok Żółtej, przed pawilonem. Był to skład sędziowski mający oceniać jedną z dyscyplin Rożcolimpiady.

Zawodnicy truchtem udali się na swoje miejsca. Przez chwilę panował rozgardiasz — jednorożce przebiegały przez boisko we wszystkich kierunkach. Wreszcie przed każdym z zespołów sędziowskich uformowały się kolumny uczestników. Przed pawilonem Adeptów końskie „baczność” demonstrowało szesnaście zwierząt.

Jak się okazało, oceniano tu akrobatykę. Inne zespoły sędziowały w wyścigach, skokach w dal i wzwyż, szermierce na rogi, tańcach, grze na rogu i precyzji chodu. Neysa i jej brat, Clip, występowali w parach tanecznych; dyscyplina ta odbywała się w dalekim kącie boiska i Stile nie mógł nic zobaczyć. Bardzo go to frustrowało. Niechętnie zajął się oglądaniem rozgrywającej się przed ich pawilonem konkurencji.

Wśród zawodników znajdowało się dwunastu samców; żaden z nich nie był Głównym Ogierem, w szranki stanęły tylko podrzędne samce. System panujący w stadach nie uwzględniał potrzeb niedominujących ogierów; nie wolno im było parzyć się z klaczami i tolerowano je tylko dopóty, dopóki znały swe miejsce w stadzie; Stile był pewien, że w czasie wojny szły w pierwszym szeregu, jako przeznaczone na stracenie. Oczywiście brały udział w Rożcolimpiadzie; w czasie pokoju tylko w takich rozgrywkach mogły zdobyć uznanie.

Stile zrozumiał nagłe, że te najrozmaitsze olimpiady były dla zwierzęcego świata Phaze tym samym, czym gra i Turniej dla niewolników na Protonie — rozrywką, zabawą i, dla jednostek, szansą uzyskania sławy. Były to równoległe systemy, spełniające rolę zaworów bezpieczeństwa dla frustracji uciśnionych istot.