— Mój pan, Błękitny Adept, jest znakomitym muzykiem i ma przy sobie doskonały flet…
— Ej! Nie zgadzam się na to! — zaprotestował Stile. Ale czarownica uśmiechała się już, trochę złośliwie, lecz jednocześnie przychylnie.
— Jak sądzę, Błękitny Adept winien mi jest przysługę.
Stile rozłożył ręce. Nie miał wyjścia.
— Czego sobie życzysz, Żółciutka?
— Czy pamiętasz melodię, którą przedstawił udający flet jednorożec? Gdybyś zagrał to samo, ale tak, jak powinno się to grać, moglibyśmy porównać…
Stile westchnął w duchu i ustawił się przed pawilonem. Nie miał nic przeciwko graniu, ale obawiał się, że wraz z melodią zacznie się wokół niego gromadzić magia i zdradzi prawdziwą naturę Platynowego Fletu. Choć może, jeśli nie będzie przywoływał magii, wszystko skończy się dobrze. Poza tym winien był Żółtej przysługę, a Adeptka nie żądała przecież wiele.
Złożył Flet, uniósł go do ust i zagrał. Magiczny instrument dawał mu idealną kontrolę nad muzyką, sprawiając, że wydawał się lepszym flecistą, niż był w rzeczywistości. Dźwięki sączyły się jak złoty miód. Magia gromadziła się, lecz prawie niewyczuwalnie.
W miarę jak grał, cichły zwykłe odgłosy towarzyszące Rożcolimpiadzie. Widzowie kolejno nadstawiali uszu, nadsłuchując, skąd dobiegają ich te dźwięki. Kiedy umilkła ostatnia nuta, cisza ogarnęła już całą arenę.
Troje sędziów siedziało w skupieniu. Adepci zamarli na swoich miejscach. Wreszcie Żółta potrząsnęła głową.
— Są różne flety — stwierdziła. — To jest Platynowy Flet, dzieło elfich rąk, prawdziwy król pośród instrumentów. Drugi taki nie istnieje. Szczęśliwa istota, Adept czy prosty człowiek, której elfy pozwoliły przez czas jakiś używać tego instrumentu. Obawiam się, że nadciąga dla Phaze czas próby. Po tym, co usłyszałam, nie mam już wątpliwości: jednorożec nie dorównuje fletowi.
Lecz pozostali sędziowie wyrazili sprzeciw.
— Niech zagra na oboju — warknął demon.
— No tak — zgodziła się Żółta. — Dziękuję ci, Straszokropny, masz rację. Musimy porównać i to. — Odwróciła się do Stile’a. — Zagraj na oboju, Błękitny.
— Ale ja przecież nie mam oboju — zaprotestował Stile.
— Nie udawaj, że nie znasz natury instrumentu, który trzymasz w ręku — odparła ostro. — Zagraj na oboju i skończmy już z tym.
Piękny, platynowy obój. A więc magiczne przemiany dotyczyły nie tylko broni! Podniósł instrument do ust i zagrał melodię, którą prezentował udający obój jednorożec. Dźwięki miały moc eliksiru i nieopisaną słodycz; był to najdoskonalszy obój, jaki Stile kiedykolwiek słyszał. Na arenie znowu zapanowała cisza. Nawet zazdrośni Adepci siedzieli jak przykuci do foteli, dopóki Stile nie skończył grać.
— Teraz możemy dokonać sprawiedliwej oceny — rzekła Żółta. Naradziła się z pozostałymi sędziami i ogłosiła wynik: — Obój lepiej naśladuje prawdziwy instrument. Udający go jednorożec przechodzi do następnej rundy.
Rozległy się oklaski, ale zdawało się, iż są skierowane bardziej pod adresem Stile’a niż zwycięskiego jednorożca.
— Nikt oprócz mego ukochanego nie potrafił tak grać — szepnęła Błękitna Pani. — Nie sądziłam, że usłyszę jeszcze kiedyś podobną muzykę.
— Instrument jest zaczarowany — odparł krótko Stile. — Każdy może na nim grać.
— Pewnie tak — zgodziła się i nie odezwała się już więcej.
Wkrótce nadszedł moment rozgrywek finałowych. Całe pole zamienione zostało w olbrzymią arenę, a poszczególne zespoły sędziowskie połączyły się, tworząc jedną dużą komisję. Wszyscy mieli oglądać finalistów poszczególnych konkurencji.
Stile był z tego zadowolony. Wreszcie będzie mógł zobaczyć występ Neysy — oczywiście jeśli zakwalifikowała się do finałów. Przed zawodami wydawało mu się pewne, iż zwycięży, ale teraz uświadomił sobie, jak silna jest tu konkurencja. Neysa mogła zostać wyeliminowana.
Lecz nie, udało się jej! Dostała się do finałów i w końcu Stile doczekał się jej występu. W tym momencie jeden z sędziów — wilkołak — sam siebie zdyskwalifikował, wyjaśniając, że wymienił z zawodniczką przysięgę przyjaźni i wobec tego nie może jej ocenić obiektywnie. Znaleziono zastępcę i rozpoczął się pokaz.
Neysa i Clip wbiegli równym krokiem na arenę, sami przygrywając sobie do tańca, ona na rogu-harmonijce, on na saksofonie. Był to przepiękny duet, idealnie harmonizujący z uderzeniami ich kopyt. Barwa Neysy dobrze pasowała do umaszczenia Clipa i klacz wydawała się piękna, nawet według kryteriów jednorożców. Oboje byli drobni jak na zwierzęta tego gatunku, lecz stanowili świetnie dobraną parę i kiedy tańczyli sami na arenie, wcale nie wydawali się mali.
Ruszyli z kopyta, kierując rogi na niewidzialnego wroga. Zaraz też odwrócili się błyskawicznie, a niewielki dysonans w ich muzyce symbolizował umierającego wroga. Stile z łatwością mógł sobie wyobrazić zabitego potwora. Podobnie zresztą i sędziowie, którzy w pewnych przypadkach też byli potworami. Zobaczył, jak krzywią się z niechęcią. Następnie Neysa i Clip zaprezentowali najrozmaitsze typy kroków, a potem przeszli do bardziej wyszukanych figur. Neysa podskoczyła, a Clip przebiegł pod nią. Kiedy wylądowała na ziemi, przeskoczył nad jej głową. Grając bez przerwy, skakali jedno przez drugie, wykonując fantastyczną sekwencję akrobatycznych figur. Nagle oboje stanęli obok siebie, jednocześnie wierzgnęli tylnymi nogami i skoczyli w powietrze, wykonując przewrót do tyłu. W trakcie skoku oba jednorożce zmieniły kształt, lądując na ziemi jako ludzie. Clip ubrany był w kolorowe spodnie i płaszcz, Neysa w czarną, wykończoną białym sukienkę. Obracali się jak w piruecie, nucąc tę samą melodię; nie mogli oczywiście grać teraz na rogach. Ich ruch stawał się coraz szybszy, a ciała zmieniły się w barwną plamę i nagle stali się sokołem i świetlikiem, wirującymi w powietrzu wokół wspólnego środka ciężkości. Minęła zaledwie chwila i na ziemi wylądowały, przy końcowych akordach melodii, dwa jednorożce; w tej samej sekundzie minął czas przeznaczony na ich występy.
Sędziowie unosili kolejno tablice z wypisanymi na nich ocenami: 9, 9, 8, 9, 7, 8… Od wszystkich sędziów, z wyjątkiem demonów, dostali wysoką punktację. Rozległy się oklaski; najgłośniejsze oczywiście z tego miejsca, gdzie zasiadało stado Neysy. Słychać też było pochwalne szczekanie wilków z watahy, która przysięgała Neysie przyjaźń. Stile zobaczył, że siedzi między nimi jego druh, Kurrelgyre.
Rozpoczął się teraz występ drugiej pary jednorożców. Oba były pięknymi okazami, a ich rogi miały wyjątkowo melodyjny dźwięk. Samiec grał na fagocie, naśladując pięknie głębię i wszystkie możliwości jego głosu, a róg klaczy dźwięczał jak dzwoneczki. Zdumiewające, ile możliwości kryje w sobie róg jednorożca; wcale nie ogranicza się tylko do instrumentów dętych. „Może przyczyną jest magia”, pomyślał Stile. W każdym razie, duet dzwoneczków z fagotem był niezwykły i piękny, a występująca para wykorzystała to bezbłędnie.
Te jednorożce też zmieniały kształt w czasie tańca, występując raz jako wielkie koty, a raz jako biało-niebieskie czaple. Ich naturalna postać też była niezwykła: jego grzywa przypominała szalejący pożar, a jej mieniła się wszystkimi barwami tęczy; w miejscach zgięć świeciła szlachetnym blaskiem. Klacz była naprawdę cudownym stworzeniem. Lecz to niezwykły artyzm ich tańca sprawił, że wzbudzili we wszystkich podziw, i w końcu to ich ogłoszono zwycięzcami. Stile nie mógł nie zgodzić się z tą decyzją; była w pełni sprawiedliwa. Neysa i Clip też pokazali się z jak najlepszej strony; Stile był z nich dumny.