Teraz musi udowodnić swoją moc tak, by wszyscy zebrani ją ujrzeli i uwierzyli w nią. Była to pierwsza część doskonałej rady wampira. Ma pokazać, że pierścień jednorożców nie jest w stanie ograniczyć magii Błękitnego Adepta. Na razie tylko niewielu spośród widzów rozumiało, czym jest Platynowy Flet; po tej demonstracji siły zrozumieją to wszyscy.
Stile wyciągnął Flet. Ogier czekał, tak jakby ciekawiło go, co zamierza zrobić jego przeciwnik.
Stile zagrał. Znów rozbrzmiała czarowna muzyka, najpiękniejsza, jaką był w stanie wydobyć z siebie flet. Jednorożce słuchały zachwycone a zarazem zdumione. Czy muzyka zdoła powstrzymać potężnego Ogiera?
Kiedy magia zgromadziła się wokół niego, Stile przestał grać i śpiewnie zadeklamował: Na dziwną opowieść jeden rzut oka, od śmierci do kwiatów, narodziny smoka. Oczywiście całe zaklęcie uformował w wyobraźni, słowa miały być tylko katalizatorem.
Na niebie pojawił się punkt. Rósł gwałtownie, aż przekształcił się w smoka o sześciu nogach, sześciu skrzydłach i straszliwie uzębionej paszczy. Potwór przesłonił słońce, a ogromny cień przykrył prawie całą arenę. Zaniepokojone jednorożce spojrzały w górę; rzadko zdarzało się, by smok zbliżał się do ich stada, a ten był największym okazem, jaki widziano w tych okolicach.
Stile uniósł prawą dłoń, wskazując na smoka. Następnie podniósł Flet do ust i znów zaczął grać, by zwiększyć siłę magii.
Smok złożył skrzydła i zanurkował. Teraz wydawało się, że jest znacznie mniejszy. Uderzył głową o zdeptaną darń i eksplodował. To właśnie była „śmierć” z zaklęcia Stile’a. Zęby smoka rozprysły się na wszystkie strony i upadły na arenę; reszta ciała potwora rozwiała się jak dym.
Tam gdzie padały zęby, coś kiełkowało. To były właśnie „kwiaty”. Stile grał, a z zębów wyrastały ulistnione pnącza. Dojrzewały na nich dynie — z każdej z nich wychodziło dziecko, przemieniając się błyskawicznie w uzbrojonego żołnierza. Tak odbywały się „narodziny smoka”. Żołnierze utworzyli falangę, przemaszerowali wokół areny, a następnie uformowali falistą strukturę, której nagle wyrosły skrzydła, i całość uniosła się nad ziemię. Był to ten sam smok, który odleciał tak, jak się pojawił. Przez chwilę widać było jeszcze punkt na niebie, który szybko zniknął.
Jednorożce stały w milczeniu. Właśnie udowodniono im, że nie były w stanie ograniczyć mocy Błękitnego Adepta nawet wtedy, gdy ich siła była najbardziej skoncentrowana. Adepci również milczeli; żaden z nich nie potrafiłby powtórzyć tego wyczynu. Czy był wśród nich tropiony morderca? Stile miał nadzieję, że drży on teraz ze strachu przed zemstą Błękitnego Adepta. Magia przeważnie stanowiła dla niego tylko zabawę, ale teraz działał najzupełniej serio.
Jednak Główny Ogier nawet nie drgnął. Stile obawiał się, że tak właśnie będzie. Demonstracja magii, którą wybrał, była na tyle spektakularna, by umożliwić Ogierowi wycofanie się z walki bez utraty twarzy; żadne stworzenie nie może przecież stawić czoła takiej sile. Lecz Ogier był uparty; w żadnym wypadku nie miał zamiaru ustąpić. Przeciwnik mógł być niezwyciężony, ale Ogier się nie podda. Stile szanował go za to, sam postępował podobnie. To dlatego zadał sobie tyle trudu, chcąc uniknąć konieczności upokorzenia tego wspaniałego zwierzęcia. Co za szczęście, że spotkał wampira i wysłuchał jego rady!
Stile wyśpiewał jeszcze jedno zaklęcie:
— Flecie, głośno graj, równy ciężar mi daj! — Nagle pojawił się nad nim olbrzym. Podobny był do Stile’a jak dwie krople wody i stał dokładnie w tym samym miejscu. Wszyscy widzieli, że jego ciężar dorównuje wadze Ogiera. Wtedy olbrzym zaczął się kurczyć, aż wreszcie całkiem zniknął, wchłonięty przez Stile’a. Stile był teraz tak ciężki jak jednorożec, choć nie zmienił rozmiarów ciała i czuł się zupełnie tak samo jak przedtem. Trzymał w ręku Flet, który stał się teraz mieczem.
Ogier podszedł bliżej. Rozumiał lepiej niż ktokolwiek inny sens tego, co się właśnie wydarzyło; Stile użył magii, by wyrównać szansę w walce. Teraz zwycięstwo zależało tylko od umiejętności. Jeśli Ogier naprawdę umie posługiwać się swym naturalnym orężem, to zwycięży w tym pojedynku, jeśli nie — zwycięstwo przypadnie Stile’owi. Stile nie mógł zrobić nic więcej. Rada wampira Vodlevile’a doprowadziła go do tego miejsca; a teraz będzie to, co ma być.
Ogier posuwał się naprzód ostrożnie, ale pewnie. Stile domyślał się dlaczego. Powszechnie wiadomo było, że Stile nie należy do mistrzów w posługiwaniu się rapierem. Neysa uczyła go trochę i Stile okazał się pojętnym uczniem, lecz kilka lekcji nie mogło wystarczyć, by osiągnął poziom Głównego Ogiera.
Ale teraz Stile nie trzymał w dłoni rapiera. Miał wspaniały miecz, doskonale wyważony, o idealnej długości, wadze i ostrości, broń świetnie pasującą do ręki, broń, którą władał po mistrzowsku. Przez szereg lat Stile ćwiczył sztukę walki przy pomocy miecza i wygrał nim na Protonie niejeden pojedynek. Choć nie mógł mieć, tak jak Ogier, pewności, że broń nie zostanie mu wytrącona z ręki, to mógł, gdyby zaszła taka potrzeba, rzucić nią w przeciwnika. Tak więc ich możliwości były równe. Do tego właśnie Stile dążył przez cały czas. Vodlevile pokazał mu, jak rozwiązać ten dylemat.
Spotkali się pośrodku areny i ceremonialnie skrzyżowali ostrza. Zaraz też cofnęli się o krok. Pojedynek mógł się rozpocząć.
Ogier zaatakował nagle, z opuszczonym rogiem. Stile uskoczył i skierował ostrze w łopatkę jednorożca, lecz zwierzę nie dało się zaskoczyć i zręcznie cofnęło się poza zasięg miecza.
Teraz Stile ruszył do ataku. Ogier z ogromną siłą odparował rogiem cios. Gdyby Stile nie miał teraz takiej samej wagi jak jednorożec, zostałby z pewnością rozbrojony; gdy broń zetknęła się, w powietrze strzeliły iskry, a obaj przeciwnicy poczuli wstrząs wywołany uderzeniem.
Jako rekonesans musiało to wystarczyć. Stile lubił sprawiać swoim przeciwnikom niespodzianki, ale nie rezygnował przy tym z techniki. Fechtował się z Ogierem udając, że robi to nieostrożnie, i kiedy jednorożec spróbował go rozbroić, Stile prześlizgnął się pod jego rogiem i zadał mu cios w szyję. Ogier widząc, że przegrywa, błyskawicznie przemienił się w człowieka, umknął przed ciosem Stile’a i równie błyskawicznie powrócił do swej naturalnej postaci.
Jako mężczyzna także uzbrojony był w miecz, ale ważył znacznie mniej niż Stile; przy magicznych przemianach nie działało prawo zachowania masy.
Stile obrócił się i zaatakował jeszcze raz. Wiedział już, że jest lepszym szermierzem, lecz starał się unikać zbytniej pewności siebie. A możliwość zmiany postaci przez przeciwnika kazała mu mieć się na baczności.
I rzeczywiście. Nagle Ogier stał się niedużym, skrzydlatym smokiem. Rozpostarł nietoperze skrzydła i przeleciał nad głową Stile’a, poza zasięgiem jego miecza.
No cóż, smok nie mógł za to dosięgnąć Stile’a swymi pazurami. Chwilowo walka była nie rozstrzygnięta, ale przecież Stile nie chciał zrobić Ogierowi krzywdy, więc wcale się tym nie martwił.
I wtedy z pyska smoka strzeliły płomienie. Stile uskoczył w ostatniej chwili. To jest bardziej skomplikowane, niż myślał! Najwidoczniej jednorożec wytworzył w trakcie pojedynku tyle ciepła, że mógł je teraz wykorzystać jako smok.
Smok sprężył się teraz do następnego skoku. Stile uniósł miecz, który stał się lśniącą, wypolerowaną jak lustro tarczą. Ogień uderzył w nią i odbił się w kierunku smoka. Zwierzę rzuciło się w bok.
Stile mógł użyć magii i zmusić je do lądowania na ziemi, lecz nie miał zamiaru tego robić. Chciał zwyciężyć bez pomocy czarów. Ogier potrafił zmieniać swoją postać, ale broń Stile’a też przekształcała się w zależności od potrzeb. Walka była wyrównana. Tyle że Stile nie mógł dosięgnąć smoka.