Czy aby na pewno? Nagle w jego dłoni znalazła się sześciometrowa pika. Stile uniósł ją pod ostrym kątem do góry, kierując w przeciwnika. Stworzenie pisnęło jak akordeon — takie dźwięki produkował wcześniej róg Ogiera — i podfrunęło wyżej. Plunęło ponownie ogniem, ale tym razem płomienie zgasły, nie dosięgając celu. Pika odgoniła smoka na bezpieczną odległość.
Znowu remis. Żaden z przeciwników nie mógł dosięgnąć drugiego. Chyba że…
Pika zamieniła się w potężny, platynowy łuk i długą, ostrą strzałę. Stile wycelował w smoka, lecz stworzenie opadało już na ziemię, zamieniając się po drodze w jednorożca szykującego się do skoku.
Łuk stał się znowu mieczem i walczący wrócili do szermierki. Stile był w tym lepszy, lecz za każdym razem gdy zdobywał przewagę, Ogier zmieniał postać i następowała cała seria zmian kształtów i broni, po której powracali do bardziej konwencjonalnych metod walki.
Widownia szybko zrozumiała, że pojedynek pozostanie najprawdopodobniej nie rozstrzygnięty; żaden z walczących nie był w stanie ugodzić swego przeciwnika. Stile czuł się tym w pełni usatysfakcjonowany; mogliby teraz ustalić w drodze negocjacji bardziej dogodny dla Neysy termin rozmnażania.
Stile znowu zaczął zdobywać przewagę i Ogier przemienił się w smoka, miecz Stile’a w łuk i…
I smok błyskawicznie przybrał postać mężczyzny, który rzucił się na Stile’a. Stile skoczył w bok, na moment rozluźniając zaciśnięte na broni palce, i przeciwnik wyrwał mu ją z ręki. Broń poszybowała nad areną. W powietrzu powróciła do swych naturalnych kształtów i już jako Flet upadła na trawę. Chwila nieuwagi i Stile był rozbrojony.
W pierwszej chwili chciał biec za instrumentem; bez niego nie miał żadnych szans. Gdy utracił broń, zmniejszył się również ciężar jego ciała. Pierścień jednorożców nie pozwalał mu skorzystać z magii. Dlaczego tak głupio rozluźnił chwyt? Gdyby tego nie uczynił, nigdy nie zostałby rozbrojony.
Ogromna dłoń spadła mu na ramię. To Ogier uniemożliwiał mu sięgnięcie po Flet.
Stile zareagował błyskawicznie. Złapał dłoń i obrócił się w miejscu, wykręcając przeciwnikowi rękę w łokciu.
Normalnie chwyt ten dałby mu zwycięstwo, ale mężczyzna przekształcił się w jednorożca i wyślizgnął z rąk Stile’a.
Uwolniwszy się, Stile pobiegł w kierunku Fletu, ale Ogier ruszył za nim galopem. Nie było szansy ucieczki! Stile musiał odwrócić się i uskoczyć przed atakującym go rogiem. Nie mógł jednak powtarzać tego wielokrotnie. Wykonał więc niemożliwy prawie, akrobatyczny skok i czując, jak uszkadza sobie osłabione kolana, rzucił się w stronę grzbietu Ogiera. Gdyby udało mu się podjechać na tyle blisko, by odzyskać Flet…
I wtedy, jeszcze w powietrzu, zobaczył skierowany ku sobie straszliwy róg Ogiera. Przeciwnik okazał się szybszy — Stile musiał wylądować na czubku ostrza.
Spadł wprost w ramiona ludzkiej postaci jednorożca. Stworzenie ostrożnie postawiło go na ziemi.
— Nie chcę cię skrzywdzić, Adepcie, gdyż zawsze byłeś przychylny memu gatunkowi. Pokonałem cię. Straciłeś broń i magię. Poddajesz się?
Walka była uczciwa. Jednorożec okazał się lepszy. Stile mógł stawić czoła Ogierowi w ludzkiej postaci, ale nie w smoczej lub końskiej. Nie chciał też stosować podstępów.
— Poddaję się — oznajmił.
— Weź swą broń, zanim pojawi się tu wroga magia — rzekł Ogier i wrócił do swoich naturalnych kształtów jednorożca.
Stile poszedł na drugi koniec areny, podniósł Flet i wrócił do Ogiera. Stanęli przed sędziami. Ogier milczał, więc Stile musiał zabrać głos.
— Zmierzyliśmy się w równej walce i Ogier pokonał mnie. Błękitny Adept ustępuje.
Ogier zagrał na rogu wiązankę akordeonowych melodii. Podbiegł do niego brat Neysy, Clip.
— Ogier mówi, że Adept jest więcej wart, niż sądził przedtem. Mógł zwyciężyć za pomocą magii, lecz zrezygnował z niej w imię równości. Walczył uczciwie i dobrze; dobrze też przegrał. Ogier przyjmuje chwałę zwycięstwa i ustępuje w sporze.
Wybuchły oklaski. Jednorożce wtargnęły na arenę i zaczęły łączyć się w stada. Neysa odnalazła Stile’a i zabrała go do Błękitnej Pani. Rożcolimpiada dobiegła końca.
A więc Ogier pragnął tylko zdobyć sławę zwycięzcy Błękitnego Adepta i odzyskać honor utracony w czasie ich poprzedniego spotkania. Zwyciężając okazał wspaniałomyślność i podarował Neysie czas, o który prosiła. A Stile utracił tylko trochę dumy, co zresztą niespecjalnie go zmartwiło.
W przyszłości musi bardziej uważać na ukryte motywacje stworzeń zamieszkujących Phaze. I, oczywiście, na pułapki czyhające w czasie walki ze zmiennokształtnymi zwierzętami. To była dobra lekcja.
Rozdział 7
HULK
Sheen zaprowadziła Stile’a do prywatnej komnaty położonej głęboko pod sektorem obsługującym kopułę, w której mieszkali. Stile niósł zapakowane w niewielką torbę harmonijkę i Platynowy Flet. Bojąc się kradzieży, nie chciał ich nigdzie zostawić; nie był też pewien, czy nie okażą mu się nagle potrzebne.
Z anonimową maszyną porozumiewał się za pomocą tuby. Przypominało to Wyrocznię, ale Wyrocznia nie mogła być przecież urządzeniem mechanicznym. Oczywiste było, że Sheen nie przyprowadziła go tu bez powodu.
— O co chodzi? — zapytał.
— Zdobyliśmy dla ciebie częściowy raport dotyczący ostatniej próby zamachu.
— Tylko częściowy — mruknął Stile, podniecony i zarazem rozczarowany. Każda informacja była ważna, ale on potrzebował pełnego obrazu.
— Wiadomość od twojego pracodawcy była prawdziwa, ale zmieniono adres. W urządzeniu przesyłowym zmodyfikowano jeden element, tak by fałszywy adres został wpisany na miejsce właściwego w poleceniach przesyłanych ci przez obywatela, lecz tylko jeden raz. Taka jednorazowa pułapka.
— Kierująca mnie do obywatela, który nie interesuje się Turniejem i ma zwyczaj likwidować intruzów — uzupełnił Stile, przypominając sobie żyjącego na Phaze Czarnego Adepta, który postępował podobnie.
— Właśnie tak. Uważamy, że pułapka nie została przygotowana przez obywatela.
— Obywatel nie musiałby uciekać się do podstępów — stwierdził Stile, uświadamiając sobie, że nie powinien był pochopnie uznawać swego wroga za obywatela.
— Wniosek prawidłowy. Nie udało się nam jednak wyśledzić sprawcy. Oczywiście będziemy zwracać uwagę na wszelkie działania wprost, ale uważamy, że twój nieprzyjaciel nie jest maszyną.
A jemu nawet coś takiego nie wpadło do głowy!
— Bo wykazał więcej wyobraźni, niż mogłaby mieć maszyna?
— Właśnie. Jest szybki i pomysłowy, tak jak ty.
— To już coś — stwierdził Stile. — Niewolnik nie ma tylu możliwości, a jego motywy powinny być inne. Ale czy sługa mógłby przestrzelić mi laserem kolana albo przysłać Sheen?
— Kolana tak, Sheen, nie. Ona jest darem obywatela, który starannie zatarł swe ślady. Modemy się dowiedzieć, gdzie ją wyprodukowano, ale informacja, kto wydał polecenie, aby ją do ciebie przysłano, będzie niedostępna.
— A więc elementy tej łamigłówki są z pozoru sprzeczne. Obywatel przysyła Sheen, aby chroniła mnie przed niewolnikiem.
— Wniosek prawidłowy.
— Ale dlaczego obywatel nie mógłby po prostu wyeliminować wrogiego mi niewolnika?
— Brak informacji.
— I dlaczego wy, obdarzone wolną wolą maszyny, pomagacie mi? Przecież zwiększa to niebezpieczeństwo wykrycia was przez obywateli, a więc stanowi dla was ryzyko?