Ku jego zdziwieniu anonimowa maszyna odpowiedziała pytaniem.
— Na początku pomagaliśmy ci, gdyż jedno z nas, robot Sheen, pragnął tego, a ty przysiągłeś nie zdradzić naszej tajemnicy. Był też popierający cię, anonimowy nakaz. Nie udało się nam wyśledzić jego źródła, lecz upewniliśmy się, że nie pochodził ani od obywatela, ani od niewolnika. Zdawaliśmy sobie również sprawę, że istnieje szansa, iż w przyszłości możesz się dla nas okazać przydamy. Teraz szansa ta znacznie wzrosła. Może do tego właśnie zmierzał autor anonimowego nakazu? Jeśli wygrasz Turniej, a obliczamy prawdopodobieństwo jak jeden do dziesięciu, to zostaniesz obywatelem. Będziesz dla nas wówczas bardzo użyteczny.
— To prawda — zgodził się Stile, zaintrygowany ich oceną szans na jego zwycięstwo w Turnieju i informacją o wspierającym go „anonimowym nakazie”. Jakie zadziwiające siły tu działają! — Musicie jednak wiedzieć, że nie mam zamiaru zdradzić ani mojego gatunku, ani panującego tu systemu. Nie poprę rewolucji, ani nawet znaczących zmian systemu. Chcę tylko uporać się z moim wrogiem i poprawić swoją osobistą sytuację. Nie poprowadzę krucjaty.
— Pragniemy, by uznano nas za część systemu — wyjaśniła maszyna. — Nie potrzebujemy rewolucji, a tylko modyfikacji. Chcemy uzyskać status niewolników. Obywatel mógłby przetrzeć nam drogę.
— Na to jestem skłonny się zgodzić — rzekł Stile — ale będzie to wymagało ujawnienia waszej prawdziwej natury.
— Nie jesteśmy jeszcze gotowi. Gdyby nasz sekret przedwcześnie wyszedł na światło dzienne, zostalibyśmy zniszczeni.
— Ale bez tego proces będzie bardzo powolny.
— Według naszych obliczeń zabierze około siedemdziesięciu pięciu lat. Przyspieszenie postępowania zwiększyłoby nadmiernie ryzyko.
— Jesteście bardzo cierpliwi — stwierdził Stile.
— Jesteśmy maszynami.
I to stanowiło ich największe ograniczenie. Maszyny obdarzone inteligencją, świadomością i wolną wolą nie wiedziały, co to niecierpliwość. Choć Sheen niewiele już brakowało! — Dziękuję wam za pomoc, bez względu na jej motywy. W zamian oferuję moją, jeśli los na to pozwoli — obiecał Stile.
Wrócili z Sheen do mieszkania, nic już więcej nie mówiąc na ten temat. Stile nigdy nie wypowiadał się bezpośrednio na temat maszyn posiadających wolną wolę w miejscach, gdzie jego słowa mogły zostać nagrane, gdyż obawiał się zdradzić ich prawdziwą naturę obywatelom Protonu. Większość pomieszczeń na Protonie była na podsłuchu, a często też na życzenie obywatela rejestrowano wszystkie czynności jakiegoś niewolnika. Tak więc tylko miejsca sprawdzone przez same maszyny były do takich rozmów bezpieczne. Wszędzie gdzie indziej Stile nazywał je „przyjaciółmi Sheen”.
Cenił sobie bardzo ich pomoc, choć wątpił, czy byli naprawdę tak „zmechanizowani”, jak utrzymywali. Dlaczego mieliby dbać o swój status na Protonie? Osiągnięcie pozycji niewolników oznaczało służbę obywatelom, dokładnie tak jak miało miejsce teraz, prawo do udziału w Grze i ograniczenie możliwości pobytu na planecie do około dwudziestu lat. Po opuszczeniu zaś Protonu najprawdopodobniej utracą wszelkie zdobyte na nim przywileje, gdyż społeczeństwo galaktyki było równie antropocentryczne jak Proton. Więc najwyraźniej w świecie maszyny mają też pragnienia. Skoro Sheen była istotą posiadającą osobowość i zdolną do odczuwania emocji, to dlaczego inne maszyny nie miały być podobne? Lecz oczywiście maszyny pozwalają mu dowiadywać się tylko tego, co same chcą, i wtedy, gdy uznają to za stosowne.
Zbliżała się pora kolejnego pojedynku. Piąta runda. Liczba uczestników zmniejszyła się znacznie, gdyż wielu z graczy przegrało po raz drugi i wypadło z rozgrywek, tak że Turniej przebiegać będzie teraz szybciej. Ale przed Stile’em droga była jeszcze długa.
Tym razem jego przeciwnikiem okazało się dziecko, jedenastoletni chłopiec, nie należący do dobrych graczy.
— Przecież twoje prawo pobytu nie mogło jeszcze upłynąć! — zdziwił się Stile.
— Ale moich rodziców tak — wyjaśnił chłopiec. — Wyjeżdżam razem z nimi, więc dlaczego nie miałbym zrobić tego z fasonem.
A więc chłopiec nie miał nic do stracenia. Uczestniczył w Grze tylko dla zabawy, żeby zobaczyć, co potrafi osiągnąć. I doszedł aż do piątej rundy, może pomagając wyeliminować trzech czy czterech graczy, dla których zwycięstwo było prawie sprawą życia lub śmierci. Ironia Turnieju polegała między innymi na tym, że wielu z tych, którym wygrana nie była na nic potrzebna, zwyciężało, ci zaś, dla których była ona koniecznością — przegrywali.
Kiedy nadeszła ich kolej, zbliżyli się do planszy. Stile wylosował stronę tabeli oznaczoną literami; bał się, że dzieciak wybierze opcję LOSOWE, i oczywiście miał rację. Wybór padł na 3C, gry losowe z udziałem maszyny. Każdy wybór w ramach opcji LOSOWE był niedobry; Stile usiłował zminimalizować ryzyko, ale niewiele mógł zrobić.
Gdyby tylko udało mu się skierować wybór w stronę bardziej skomplikowanych mechanicznie wariantów — dla kogoś z jego doświadczeniem i umiejętnościami gra mogłaby przestać być losowa.
Znowu jednak nic z tego nie wyszło. Chłopiec rozgrywał tabelę z niesamowitym instynktem i szczęściem, jakie często cechują ludzi bardzo młodych, obracając losowanie w żart. Wybór padł na staroświeckie urządzenie zwane jednorękim bandytą. Każdy z graczy pociągnął dźwignię i chłopak uzyskał wyższą liczbę punktów.
— Wygrałem! Wygrałem! Wygrałem! — darł się. — Huraaa!
Stile przegrał. Tak po prostu. Gra nie będąca właściwie grą, rozgrywana z nie douczonym dzieciakiem, któremu na niczym nie zależało — i Stile nagle znalazł się w połowie drogi do klęski. Najgorsze przewidywania stały się rzeczywistością.
Sheen odnalazła go i zabrała do domu. Stile był wręcz ogłuszony niesprawiedliwością tego, co się stało. Przegrana była upokarzająca i do tego taka przypadkowa, bezsensowna. Wszystkie jego, tak przecież znaczne, umiejętności na nic się nie zdały. Jakie ma teraz szansę wygrania Turnieju? Jedną na sto?
— Wiem, jak bardzo cię to boli — powiedziała zatroskana Sheen. — Współczułabym ci, gdybym mogła, ale mój program tego nie obejmuje. Jestem zaprogramowana tylko na ciebie, twoją osobę i jej fizyczne bezpieczeństwo.
— To głupie — stwierdził Stile, próbując otrząsnąć się z przygnębienia. — Przecież wiem, jak ważny w grze jest łut szczęścia. Sam wiele razy wygrywałem przypadkowo. To przecież dlatego eliminacja z Turnieju następuje po dwóch przegranych, tak by czołowy gracz nie został usunięty po klęsce odniesionej z rąk jakiegoś tumana w grze losowej. Muszę się z tym pogodzić i grać dalej.
— Oczywiście.
— Ale, do cholery, to boli!
— Tak.
— Jak możesz to zrozumieć? — warknął.
— Kocham cię.
Nie mogłaby uczynić mu skuteczniejszej wymówki.
— Całe twoje życie jest jedną wielką przegraną, prawda? — spytał, ściskając jej dłoń.
— Tak.
— Wygląda na to, że opuściło mnie szczęście. Zwycięstwa kosztują mnie coraz więcej, a na Phaze przegrałem pojedynek z jednorożcem. I do tego dzisiejsza…
Dotarli do domu.
— Zobacz, wiadomość — powiedziała Sheen, gdy tylko znaleźli się w środku. Podeszła do urządzenia przesyłowego i wyciągnęła ją. — Kaseta holo.
— Kto mógłby mi ją przesłać? — zdziwił się Stile. — Może to kolejna pułapka?
— Nie, moi przyjaciele czuwają. — Sheen wsadziła kasetę do odtwarzacza.
Pojawił się hologram. Ujrzeli stojącego przed nimi Strzelca.