— Zabierzcie ją do granicy pola siłowego. Wystawcie jej głowę na zewnątrz i trzymajcie dotąd, aż nadejdzie mężczyzna. Bluette cofnęła się o krok. — Nie…
— Zawołasz go albo powoli się udusisz — obiecała jej porywaczka.
Robot zaciągnął szarpiącą się Bluette do granicy pola. Złapał ją za włosy i wysunął jej głowę na zewnątrz.
Matowa płaszczyzna pola siłowego została rozerwana ciałem jakiegoś mężczyzny. Przybysz złapał jednego z robotów za nogi, uniósł w powietrze aż nad głowę i uderzył nim mocno o ścianę. Błękitny błysk mógł oznaczać tylko zwarcie obwodów; robot wypadł z gry.
Hulk błyskawicznie odwrócił się ku drugiej z maszyn. Ale robot nie wypuszczał Bluette z rąk, tak że znalazła się pomiędzy nim a mężczyzną.
Bez chwili namysłu Hulk wrócił do pierwszego robota, podniósł go znowu za nogi i jeszcze raz uderzył nim o ścianę. Skoczył na jego korpus, złapał za jedno z ramion i zaczął je szarpać. Widać było, jak pracują mu mięśnie… ramię robota odpadło; ciągnęły się za nim jakieś druty. Hulk oderwał je do końca.
— On jest po prostu piękny — stwierdziła Sheen.
— Dostali więcej, niż prosili — zgodził się Stile z ponurą satysfakcją. — Hulk to mistrz w zapasach wśród niewolników powyżej trzydziestki, jest też świetny w wolnej amerykance. Teraz ma broń i tylko jednego robota do zniszczenia. Jego szansę rosną.
— Wypuść ją, blaszanko. Nie możesz walczyć i jednocześnie trzymać dziewczynę.
Robot cofnął się, ale nie zwalniał chwytu. — Co to znaczy! — wrzasnęła porywaczka. — Wcale nie jesteś Błękitnym Adeptem.
— Nigdy tak nie twierdziłem — odparł Hulk, obnażając zęby w agresywnym uśmiechu. — Jestem jego strażnikiem. — Zamachnął się maczugą na robota i trafił go w tył głowy. Robot wypuścił Bluette, która odbiegła utykając.
— Zabij ich oboje! — rozkazała rozwścieczona kobieta.
Hulk patrzył na robota, ale mówił do Bluette.
— Podejdź do ciała. Otwórz klatkę piersiową. Wyjmij maskę tlenową, nałóż ją i uciekaj. Ja zajmę się tym tutaj.
— Nie mogę cię zostawić! — jęknęła Bluette.
— Musisz się stąd oddalić, zanim wiedźma nie wezwie posiłków. Uciekaj do swego pracodawcy; niech wyśle mi pomoc. Nie pozwól, żeby robot wziął cię na zakładnika. Potrzebuję przestrzeni, żeby móc z nim walczyć.
— Dobrze — odparła, szybko nakładając maskę. — Jesteś strasznie dzielny i myślę, że mogłabym cię pokochać. Jeśli ci się uda, idź za mną. Sprowadzę pomoc. — Podeszła do pola siłowego.
— Zatrzymaj ją! — wrzasnęła porywaczka.
Robot rzucił się na Bluette, a Hulk na robota, uderzając go gwałtownie w głowę. Ale robot zdążył wysunąć ramię, by odparować cios, i szarpał się teraz z Hulkiem.
Bluette, kulejąc, uciekła. Nic tu nie mogła pomóc.
Robot próbował biec za nią, lecz Hulk, korzystając ze swoich zapaśniczych umiejętności, przywarł do niego.
— Najpierw zajmij się mężczyzną — zadecydowała kobieta. — Zabij go, a potem łap dziewczynę!
Robot, otrzymawszy tak jednoznaczne zadanie, skupił na nim swoje wszystkie siły. Nie miał żadnych słabych punktów, typowych dla człowieka; nie można było go udusić, nic nie dało kopnięcie w pachwinę lub inne wrażliwe u człowieka miejsce. Był w tej walce silniejszym z przeciwników; nie krępowały go też żadne ludzkie skrupuły. Wbił palce w twarz Hulka, zaciskając je jak stalowe imadło, jednocześnie wyłupiając mu oczy i rozrywając chrząstkę nosa.
Hulk walił na oślep maczugą, lecz nie mógł się dobrze zamachnąć. Jego twarz zamieniła się w pokrwawioną, ślepą maskę. „Przypominało to”, pomyślał z paniką Stile, „walkę z drewnianym goleniem”. Robota nie można było trwale uszkodzić; nie można też było oczekiwać litości. Ciosy Hulka wgniotły metal w kilku miejscach, lecz nie udało mu się doprowadzić do zwarcia. Uczynił jeszcze jeden, desperacki wysiłek, unosząc maszynę w powietrze w niedźwiedzim uścisku i waląc nią o ścianę; chciał, by zginęli razem.
Robot jednak nie został zniszczony. Zacisnął rękę na głowie Hulka, objął go mocno nogami i przekręcił głowę. Rozległ się głuchy trzask.
— O, Boże — jęknął zrozpaczony Stile.
— Zostaw to. Idź za dziewczynę — poleciła porywaczka — a ja wyłączę pole.
Robot oderwał się od ciała Hulka i potoczył w kierunku, w którym zniknęła Bluette. Nieźle ucierpiał w walce; wcale nie poruszał się szybciej niż przedtem dziewczyna. Kobieta wyłączyła pole siłowe. Powietrze uciekało z komory.
Jeśli Hulk jeszcze żył, to groziła mu śmierć przez uduszenie. Ze złamanym karkiem i bez powietrza — jego sytuacja była beznadziejna.
Hologram zniknął. Zapis dobiegł końca.
Rozdział 8
POSZUKIWANIA
Stile przekroczył zasłonę i znalazł się na Phaze w dobrze mu znanym punkcie, na południe od Błękitnego Królestwa. Poczuł nagły przypływ zdecydowania. Otworzył torbę, wyjął z niej magiczny flet i grał na nim — długo i z zapamiętaniem. Wraz z rozchodzącymi się platynowymi dźwiękami, zbierała się wokół niego moc. Przez chwilę wydawało mu się, że góra zadrżała, ale okazało się to złudzeniem. To był najlepszy instrument, na jakim przyszło mu kiedykolwiek grać, jednak nie będzie go mógł zatrzymać. Kiedy tylko znajdzie człowieka grającego na nim lepiej niż on sam…
Teraz coś innego zajmowało jego uwagę. Grał, a słowa same do niego przychodziły. Po chwili odłożył instrument i dziko zawołał:
— Mordercy mego przyjaciela, zabójcy mego sobowtóra, ja, Stile, Błękitny Adept, przysięgam wam zgubę.
Magia rozlała się dookoła sprawiając, że zadrżała ziemia, drzewa zakołysały się, a sklepienie niebieskie obróciło się. Igły sosnowe zajęły się płomieniem. Echo, odbite od Gór Purpurowych, grzmiało głosem potwora: — … zgubę… zgubę… zgubę… — Błyskawica przecięła niebo i dało się słyszeć pomruk grzmotu. Zaskoczony gryf wzniósł się w powietrze i umknął ku zachodowi. Na ziemię spadła krótka ulewa, gasząc płomienie lokalnego pożaru i pozostawiając mokry popiół. Przysięga Stile’a zatrzęsła całym firmamentem, lecz nie mogła wrócić życia jego przyjacielowi. Stile oparł się o osmalone drzewo i zapłakał.
Neysa i Błękitna Pani pełne nadziei czekały na niego w zamku. Kiedy go zobaczyły, zrozumiały, że stało się coś niedobrego.
— Hulk nie żyje — poinformował je bez ogródek Stile. — Zginął zamiast mnie z ręki mojego wroga. Poprzysiągłem mu pomstę.
— Ta nagła burza na południu — przypomniała sobie Pani. — Twoja przysięga! Byłam pewna, że to nie jest naturalne zjawisko.
— To była moja przysięga — potwierdził Stile. Szybko przekazał im szczegóły tragedii. — Nie wiem, czy twój sobowtór, pani, przeżył — zakończył. — Obawiam się, że niechcący sprowadziłem na Bluette nieszczęście. Nie powinienem był sugerować Hulkowi…
— Nie — przerwała Pani. Wymieniły z Neysą spojrzenia; dziewczyna-jednorożec wygrała na rogu nutę zgody i opuściła komnatę.
Stile poczuł, jak zwiększa się przytłaczający go ciężar.
— Ma rację, czyniąc mi wyrzuty — stwierdził. — Za moje błędy zapłacili inni.
— Neysa nie czyni ci wyrzutów — zaprotestowała Pani. — Rozumie, że chciałeś wyświadczyć przyjacielowi przysługę. Winien jest tylko twój wróg…
— Powinienem był przewidzieć…
— Tak jak mój pan powinien był przewidzieć niebezpieczeństwo grożące mu z ręki tego samego wroga. Tak jak ja powinnam była to przewidzieć i ostrzec go. Nikt z nas nie jest bez winy. — Podeszła do niego i położyła mu ręce na ramionach; Stile poczuł ich kojącą moc. — Wszyscy mieliśmy dobre chęci i grzeszyliśmy naiwnością. Nie chcieliśmy uwierzyć, że zło na nas czyha.