Выбрать главу

— A ty, pani — zaczął Stile, nie patrząc jej w oczy. — Wciągnąłem twego sobowtóra we wszystkie te kłopoty. Nie miałem prawa…

— Oddać ją innemu mężczyźnie? Ona sama potrafi za siebie decydować! Twój przyjaciel jest dobrym człowiekiem; myślę, że mogłaby go z czasem polubić, jeśli nie jest już zaangażowana. Z pewnością sama potrafi wybrać w stosownym, jej zdaniem, momencie.

Błękitna Pani musiała przecież o tym wiedzieć.

— A więc nie masz mi za złe, że nie…

— Że nie poszedłeś sam starać się o jej względy i nie okryłeś Królestwa powtórną żałobą? Nie miałabym ci za złe, nawet gdyby niebezpieczeństwo było zerowe. Skoro sama zrezygnowałam z twoich względów, to dlaczego miałabym czuć zazdrość na myśl, że interesujesz się moim sobowtórem? Sądzę zresztą, że zdobyłbyś jej sympatię.

— Ależ ja jej nie próbowałem uwodzić! — zaprotestował Stile, spoglądając w rozterce na jej piękną twarz.

— Czyżbym powinna czuć się urażona tym, że pragniesz wyłącznie mnie i nie zadowolisz się moim sobowtórem z innego świata?

— Twoja ocena jest niezwykle precyzyjna, pani.

— Z powodu tej cechy wybrał mnie, jak sądzę, twój sobowtór — odparła z uśmiechem, w którym krył się cień smutku. — Bez niej nie potrafiłabym utrzymać Królestwa podczas jego nieobecności. To ona, a nie uroda czy dowcip, sprawiła, że Wyrocznia uznała mnie za idealną żonę dla Błękitnego Adepta.

— Masz również wiele innych zalet — stwierdził Stile. — Proszę cię, pani, pozwól mi teraz odejść, zanim sytuacja nie stanie się kłopotliwa dla nas obojga…

Nie pozwoliła mu.

— Bardzo jesteś podobny do mego pana. Dobrze wiem, co zrobiłbyś, gdybym była ci przychylna.

— Więc wiesz też dobrze, że nie pozwolę, by się mną bawiono.

— Jesteś teraz Błękitnym Adeptem. Dowiodłeś swojej potęgi. Wolę, byś został tu i nie narażał życia, szukając zemsty.

— Przysiągłem — odparł sztywno Stile.

— Czyż nie znam siły twej przysięgi? Lecz różne są sposoby jej spełnienia, a to miejsce jest twoją twierdzą. Zmuś wroga, by przyszedł po ciebie tu, gdzie twoja muzyka ma największą moc; nie ryzykuj, udając się do wrogich królestw.

— Słowa twe brzmią rozsądnie — odpowiedział Stile, nie potrafiąc nie myśleć o jej bliskości, o dłoniach spoczywających na jego ramionach. Swoje ręce przyciskał mocno do ciała — lecz obawiam się, że głupotą byłoby czekać biernie na atak. Mój wróg zdążył już przecież zagrozić memu życiu w obu światach, zabił mego przyjaciela i prawdopodobnie również twojego sobowtóra. Nie chcę, by znowu inni cierpieli za mnie. Wolę przejąć inicjatywę i śmiało uczynić to, co powinienem. Dopiero potem gotów jestem osiąść w Błękitnym Królestwie.

— Lękam się, iż stracę cię tak jak jego! Tak się już prawie stało! Co będzie ze mną i Błękitnym Królestwem, gdy odejdziesz śladem mego pana?

Jej słowa poruszyły go.

— Nigdy nie narażę cię na niebezpieczeństwo, pani, jeśli tylko będzie to możliwe. Nie mogę też wziąć cię ze sobą, gdy udam się szukać zemsty.

Mocniej zacisnęła dłonie na jego ramionach.

— Ja również mam prawo do zemsty i mogę z niego skorzystać lub zrezygnować. Jeśli mnie kochasz, spełnij mą prośbę! Nie zostawiaj mnie!

— Nie mam prawa cię kochać, teraz mniej nawet niż przedtem — odparł Stile. — Wolno mi tylko ciebie strzec.

— Jesteś Błękitnym Adeptem! Masz tyle praw, ile sobie weźmiesz!

— Sumienie dyktuje mi moje prawa. Nie szukam łupów w królestwie mego sobowtóra. Gdybym tylko mógł, chętnie zwróciłbym ci twego pana.

Zacisnęła chwyt i przyciągnęła go brutalnie do siebie. Pocałowała go. Stile czuł, że serce pęka mu z tęsknoty, lecz żelazna wola sprawiła, iż nawet nie drgnął.

Potrząsnęła nim.

— Nie bądź bierny, Adepcie. To królestwo jest twoim łupem, i ja też. Bierz to, co jest twoim prawem. Nie zostawiaj mnie bez pana i jego mocy. Dam ci wszystko, czego będziesz chciał. Urodzę ci syna. Przysięgam, że żadnym słowem, gestem czy czynem nie dam nikomu podstawy do podejrzeń, iż nie kocham cię naprawdę. Tylko zostań i obroń królestwo.

Jej słowa zraniły go prawie tak mocno, jak śmierć przyjaciela. Delikatnie, lecz stanowczo uwolnił się z jej objęć.

— Jeśli przyjdzie czas, że będę mógł w to uwierzyć, wtedy może zareaguję tak, jak sobie życzysz. To przedstawienie nie pasuje do ciebie.

Uderzyła go boleśnie w twarz.

— Jak śmiesz mówić mi o scenach, skoro sam szukasz próżnej zemsty, która stać się może przyczyną twej zguby i upadkiem tego, co pozostało jeszcze z dzieła mego pana.

— Wybacz mi moją głupotę — odparł sztywno Stile.

Cała ta sytuacja budziła w nim gniew, choć jednocześnie kochał Błękitną Panią za jej gotowość do tylu poświęceń. Skłonna była zrobić wszystko, by ocalić pamięć i dzieło swego pana. Gotowa była poświęcić nawet dumę.

— Jestem taki, jaki jestem, i spełnię moją przysięgę najlepiej, jak potrafię.

Rozłożyła szeroko ręce i ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się.

— Idź więc i niech towarzyszy ci moje błogosławieństwo. Pomogę ci tak, jak umiem.

Zdumiało to Stile’a.

— Skąd ta nagła zmiana, pani?

— Dbam o twoje dobro, bez względu na powody. Jeśli nie mogę ocalić cię przed twoją własną głupotą, tak jak tego pragnę, muszę pomóc ci zrobić to po twojemu. Zawsze tak było w tym królestwie.

Stile skinął głową.

— Znowu precyzyjna ocena sytuacji. Dziękuję ci, pani, za pomoc. — Odwrócił się, by odejść.

— Jesteś tak podobny do mego pana — powtórzyła, gdy był już w drzwiach. — Ani podstęp, ani logika, ani gniew nie mogły tam, gdzie sprawa dotyczyła jego honoru, skłonić go do zmiany postępowania nawet o włos.

Stile zatrzymał się.

— Cieszę się, że mnie rozumiesz.

Rzuciła w niego błękitnym pantofelkiem.

— Wcale cię nie rozumiem! Mój ukochany życiem zapłacił za ten upór… i to samo ciebie spotka!

* * *

Stile odnalazł Neysę na dziedzińcu, skubiącą wciąż odrastający spłachetek trawy.

— Musimy działać szybko, tak bym zdołał zaskoczyć wroga i nie spóźnił się na kolejny pojedynek na Protonie. Nie śmiem jednak zostawić Błękitnej Pani bez opieki, zwłaszcza gdy jest w takim nastroju. Bez Hulka…

Neysa zarżała uspakajająco i zaprowadziła go na zewnątrz. Ku zamkowi zbliżały się jakieś postaci.

— Wilkołaki! — wykrzyknął Stile.

Wkrótce przybyło ich całe stado, ciężko dysząc. Przywódca natychmiast przeistoczył się w człowieka. Był to Kurrelgyre, przyjaciel Stile’a, rozczochrany, pokryty bliznami, lecz budzący zaufanie.

— Wataha wita cię, Adepcie.

— Potrzebuję waszej pomocy — powiedział Stile. — Ale skąd ty się o tym dowiedziałeś?

— Dowiedziałem? Nie wiemy nic — odparł wilkołak. — Przyszliśmy odwiedzić klacz, z którą wymieniliśmy przysięgę przyjaźni.

— Ależ Neysa i ja właśnie wyjeżdżamy — zaprotestował Stile.

— A więc zmuszeni jesteśmy skorzystać z gościnności królestwa, by oczekiwać jej powrotu. Czyż moja wataha mogłaby postąpić inaczej?

Stile zrozumiał. Neysa wezwała, w sobie tylko znany sposób, watahę, z której członkami wymieniła kiedyś przysięgę przyjaźni i którzy mieli teraz strzec Błękitnego Królestwa podczas nieobecności jej i Stile’a. Wrogo nastawiony Adept mógłby przedostać się przez taką ochronę, lecz nie bez trudności; któż dobrowolnie chciałby stawić czoła stadu wilkołaków? Błękitna Pani była bezpieczna na tyle, na ile to możliwe.