Выбрать главу

— Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie — rzekł z wdzięcznością Stile.

* * *

Biały Adept był kobietą, więc Stile skierował Neysę ku Białemu Królestwu. Biała nie przypominała, co prawda, kobiety z hologramu, lecz w czasie Rożcolimpiady występowała przecież w przebraniu. A więc pojedzie tam i zmusi ją, by pokazała mu swą prawdziwą postać, udowadniając w ten sposób swą winę lub niewinność. Stile, uzbrojony w Platynowy Flet, czuł, że może stawić czoła Adeptowi w jego własnym królestwie.

Neysa dobrze znała drogę. Stile spał na jej grzbiecie, odzyskując siły. Wiedział, że Neysa potrafi go obronić, a taki sposób podróżowania mniej rzucał się w oczy niż użycie magii. Jedna z panujących na Phaze zasad głosiła, by nie marnować zaklęć. Lepiej użyć przygotowanych wcześniej wierszy, by przyspieszyć w razie niebezpieczeństwa ucieczkę z Białego Królestwa, niż marnować je teraz niepotrzebnie.

Stile pragnął towarzystwa Neysy z jednego jeszcze powodu. Był przybity absurdalną przegraną w jednej z gier Turnieju, czuł się winny brutalnej śmierci Hulka; niepokoiło go też postępowanie Błękitnej Pani, usiłującej odwieść go od celu. Potrzebował czasu, by uporządkować swe uczucia i zorientować się w nich; potrzebował też oparcia w kimś, kto go dobrze rozumie. Neysa była właśnie taką osobą. Nie musiała nic mówić ani udawać; sama jej obecność uspakajała go. Miała rację podkreślając, jak bardzo potrzebna jest mu jej pomoc; była mu niezbędna i to nie tylko z czysto fizycznych powodów. Czuł się przy niej bezpieczny, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.

Podróżowali na północny wschód, kierując się ku rozległemu masywowi Białych Gór. O zachodzie dotarli do wąskiej przełęczy. Neysa ruszyła niespiesznym galopem, przedzierając się przez śniegi, podczas gdy Stile kulił się pod płaszczem. Klacz zużywała tyle energii, że z nozdrzy jej unosiły się małe płomyki, a kopyta wytapiały dziury w ubitym śniegu. Ciepło jej ciała grzało Stile’a i po chwili pochylił się do przodu, obejmując ją za szyję i kryjąc twarz w cudownie czarnej grzywie. Była jego najlepszym przyjacielem na Phaze i mógł zawsze na niej polegać. Jak dobrze znowu z nią podróżować.

Kiedy stanęli na przełęczy, przeniknął ich lodowaty wiatr. Przed nimi rozciągało się ponure, zamarznięte jezioro szerokie na wiele mil. Jego powierzchnia nie była płaska; w miejscach, gdzie naprężenie rozszerzającego się lodu było największe, wypiętrzały się potrzaskane lodowe pagórki.

Pośrodku wznosił się lodowy zamek Białego Królestwa, uformowany z brył lodu, które spojono, nadtapiając je i znów zamrażając. Strzeliste przypory podtrzymywały ściany. Zamek był na swój sposób ładny, lecz zbyt ciężki i przysadzisty, by uznać go za prawdziwe dzieło sztuki.

Neysa podeszła do brzegu jeziora. Lód stanowił dla niej problem, gdyż rozgrzane kopyta zupełnie nie nadawały się do chodzenia po nim. Będzie miała kłopoty z przedostaniem się przez jezioro!

— Mogę wyczarować dla ciebie łyżwy… — zaproponował Stile bez przekonania.

Zaprzeczyła jedną zdecydowaną nutą i przemieniła się w świetlika.

— Ale tu jest za zimno dla świetlików — zaprotestował Stile. — Może i jesteś odporna na ogień, ale na pewno nie na mróz. Po kilku minutach lotu to małe owadzie ciałko odmówi ci posłuszeństwa.

Przysiadła na jego ramieniu i zaświeciła; już zaczynała marznąć.

— Och — zrozumiał Stile. — Mam cię nieść. Oczywiście! Wobec tego schowam cię pod kurtkę, gdzie będzie ci cieplej.

Zrobił to. Neysa błysnęła podziękowaniem i usadowiła się wygodniej.

Potem Stile wyczarował dla siebie solidną parę łyżew. Był świetnym łyżwiarzem; doskonalił zarówno szybkość, jak i artyzm jazdy, by móc je wykorzystywać w czasie Turnieju.

Ruszył przed siebie. Lód był mocny, a nierówność powierzchni nie stanowiła przeszkody. Poruszał się szybko, lecz płynnie ku lodowemu zamkowi, nie zawracając sobie głowy rzucaniem czaru niewidzialności. To miało być wyzwanie, a nie podstępny atak. Chciał tylko odkryć rodzaj czarów, jakich używała Biała Adeptka, i zobaczyć, jak naprawdę wygląda. Jeśli jej magia nie ma nic wspólnego z amuletami i golemami, to nie jej poszukuje. Demon z amuletu o mało co go nie zabił, gdy po raz pierwszy przekroczył zasłonę; później, kiedy użył leczniczego amuletu, wytropiło go czterech zbirów. Teraz omijał amulety z daleka, lecz te przygody dostarczyły mu bardzo obiecującej wskazówki co do tożsamości wroga.

I jeszcze jedna zagadka — kobieta, która zatrzasnęła pułapkę na Protonie, twierdziła, że to Błękitny Adept pierwszy ją zaatakował, a nie odwrotnie. Dlaczego? Przecież jego sobowtór musiał być niewinny. Nie zaatakowałby bez powodu innego Adepta, a zwłaszcza kobiety. Więc z pewnością była to jakaś pomyłka. Jednak Stile czuł się zaniepokojony, gdyż kobieta nie wiedziała nic o nagrywającej ją kamerze: mówiła to, co dyktowało jej zimne serce, szczerze, a nie dla publiczności.

Zbliżał się coraz bardziej do zamku. Przyszedł czas na przedstawienie.

— Jesteśmy tuż tuż, za błazna przebierz mnie już — zawołał śpiewnie. Jego ubranie przemieniło się w jaskrawy strój błazna, znacznie zresztą — co nie było przypadkowe — cieplejszy od poprzedniego odzienia.

Chodziło o to, że przeciętny Adept miał z rzeczy materialnych wszystko, czego mógłby zapragnąć lub potrzebować. Mógł wyczarować jedzenie, zbudować przy pomocy magii dowolny zamek czy inną budowlę, kupić pozostałe potrzebne mu przedmioty. Jednak w pilnie strzeżonych twierdzach czaiła się nuda i samotność. Dlatego Adepci chętnie uczestniczyli jako widzowie lub jurorzy w imprezach takich jak Rożcolimpiada. Dzięki temu mieli kontakt z innymi stworzeniami, nie tracąc przy tym swej uprzywilejowanej pozycji. Żółta Adeptka wprost kwitła, sprawując funkcję głównego sędziego z pawilonu Adeptów, upiększając się na tę okazję najlepszymi ze swych odmładzających eliksirów. Wypływał stąd wniosek, że Adepci pragnęli korzystać z rozrywek również u siebie w domu. Nie mogli bawić się własną magią, nawet gdyby chcieli marnować w ten sposób zaklęcia. A więc Stile przybrał postać błazna i liczył, że zostanie wpuszczony do Białego Zamku bez żadnych nadzwyczajnych środków ostrożności. Skakał, obracał się i robił piruety. Zakręcił młynka i przewrócił się naumyślnie, w bardzo wyszukany sposób. Był teraz klownem, błaznem, żartownisiem, ale tylko dopóki nie uda mu się stanąć przed Białą Adeptką i poznać prawdziwą naturę jej magii.

Podjechał bliżej zamku. Jak dotąd wszystko szło dobrze. Nikt nie rzucił w niego wrogim zaklęciem.

Zamek otoczony był wolną od lodu fosą; ta przeszkoda mogła zatrzymać każdego łyżwiarza. Stile zatrzymał się.

— Hej! — zawołał. — Czy wpuścicie błazna?

Strażnik był człowiekiem. Wyglądało na to, że pewna liczba okolicznych mieszkańców znajdowała zatrudnienie w zamkach Adeptów.

— Czego chcesz?

— Zabawić… za dobrą opłatą. Rozejrzeć się za informacjami.

— Szpieg?

— Oczywiście.

Strażnik zniżył głos.

— Doprawdy musisz być głupcem, skoro szukasz wejścia do tego królestwa. Adept jest w złym humorze. Odejdź, dopóki masz całe kości.

— Dzięki za ostrzeżenie — odparł Stile — lecz przychodzę z daleka i muszę wypełnić swą misję. Zaanonsuj mnie Adeptowi i daj mi szansę.