— Sam tego chciałeś, głupcze. Ja ostrzegałem. — I strażnik zniknął w zamku.
Powrócił po chwili i zabrał się do opuszczania zwodzonego mostu, który wyglądał, jakby wykonano go z jednego kawałka lodu. Stile beztrosko przejechał po nim i znalazł się na wewnętrznym dziedzińcu. Z podziwem patrzył, jak promienie słoneczne załamują się, przechodząc przez lodowe ściany. Lód niepostrzeżenie zamienił się w kamienną podłogę. Stile potknął się i przewrócił; zupełnie przestał patrzeć pod nogi. Postarał się zamienić upadek w figurę akrobatyczną, która — jak miał nadzieję — zrobi wrażenie śmiesznej. Zdjął łyżwy.
Neysa nie wychodziła z ukrycia. Pozostała dalej w postaci świetlika i chowała się w jego kapeluszu. Stile wiedział dlaczego: powrót do naturalnej postaci jednorożca zwróciłby na nich uwagę. Czyż to nie Platynowe Elfy przypomniały mu, iż nikt poza Błękitnym Adeptem nie dosiada jednorożca? Kiedy nadejdzie potrzeba, Neysa przeobrazi się błyskawicznie. Czuł się dużo bezpieczniej, mając ją u swego boku.
Nie było żadnych specjalnych ceremonii. Biała Adeptka po prostu weszła do sali. Wyglądała tak samo jak w czasie Rożcolimpiady, choć teraz była starsza i dużo tęższa. Widocznie używała zaklęć tylko po to, by trochę poprawić swój wizerunek.
— Czego tu szukasz, prostaku? — zapytała z irytacją. — Czego chcesz?
— Potrafię jak nikt wyczyniać sztuczki i błazeństwa — zaczął Stile, starając się, by jego głos brzmiał komicznie. — Zdejmę z twego serca ciężar i cię rozweselę. A w zamian proszę o najmniejszą z łask.
— To znaczy? — Była najwyraźniej przyzwyczajona do żebraków.
Stile wyciągnął srebrny medalion, który wyczarował wcześniej specjalnie w tym celu.
— Moc tego amuletu wyczerpała się. Chciałbym, żeby znowu chronił mnie od chłodu.
— Nie zajmuję się amuletami — odrzekła krótko. — Powinieneś był zwrócić się do tej, która je wytwarza.
A więc to Adeptka, kobieta, robi amulety! To była niezwykle cenna informacja.
— Kiedyś zaatakował mnie amulet — powiedział Stile. — Nie chciałbym kupować używanych.
— Zaatakował? — zakrztusiła się śmiechem Adeptka. — Dobrze ci tak! Niech będzie, jeśli potrafisz mnie rozbawić, wynagrodzę cię odpowiednio.
— Dzięki ci, pani — odparł pokornie Stile.
Zdawał sobie dobrze sprawę, że czarownica nie zobowiązała się do niczego ściśle określonego. Potrzebował czegoś więcej. Gdy tylko ujrzy, na czym polegają jej czary…
— Bierz się do pracy, błaźnie — warknęła Biała, zaciskając usta w ponurym grymasie. — Spraw, bym się roześmiała.
Stile rozpoczął przedstawienie. Miał przygotowany cały szereg błazeńskich scen do ewentualnego wykorzystania w czasie gry; był również bardzo sprawny manualnie. Rozpoczął pantomimę o „głupkowatym karle”. Próbował zjeść uciekającego mu z rąk kartofla, bezskutecznie poszukiwał miejsca do spania, plątał się we własne kończyny, wyciągał chustki z uszu, przewracał się i w ogóle robił z siebie wesolutkiego idiotę. Zawsze był w tym dobry. Nie używał żadnej magii poza sceniczną, bo popisywał się przed osobą, która świetnie potrafiłaby wyczuć wszelkie nieprawidłowości. I choć Biała Adeptka usiłowała zachować ponurą twarz, jej powaga szybko zaczęła znikać. Widać było, że nie cierpi wieśniaków, i ta udana parodia sprawiała jej głęboką satysfakcję. Kobieta uważała też, wzorem wielu innych ludzi, że nieszczęścia spotykające karła są wielce zabawne. Pod koniec śmiała się już z całego serca.
Stile zakończył przedstawienie. Adeptka natychmiast spoważniała.
— Podobasz mi się, błaźnie. Chyba cię zatrzymam, byś mnie bawił w przyszłości.
— Szlachetna Adeptko, nie mogę z tobą zostać — odparł szybko Stile, choć spodziewał się czegoś podobnego. — Proszę tylko, byś przywróciła moc memu amuletowi.
Zmarszczyła brwi.
— Dobrze, ty głupcze. Dawaj go tu.
Najwyraźniej szykowała się do jakichś sztuczek. Stile podał jej medalion i sprężył się do skoku.
Biała Adeptka położyła amulet na podłodze. Wzięła kawałek węgla w drugiej oprawce i narysowała wokół medalionu tajemnicze znaki. Kiedy figura została ukończona, kobieta stuknęła pięć razy: stuk-stuk, stuk-stuk, STUK.
Medalion eksplodował, zamieniając się w tuzin dziwnych kształtów. Były to śnieżne potwory, przezroczyste, ze śniegowym futrem, zębami z sopli i oczami z matowych gradowych kulek. Nieduże kawałki metalu przywarły tylko do ich potężnych pazurów: ich szpony przypominały gwoździe.
— Zabierzcie tego prostaka, sopelki. Niech ochłonie w lodowni — rozkazała, wskazując Stile’a.
Potwory rzuciły się ku niemu. Stile próbował wybiec z dziedzińca, lecz stwory otoczyły go. Uśmiechając się zimno, zaczęły zacieśniać krąg. Nie będzie tu litości.
Nagle Neysa wyfrunęła z ukrycia i zamieniła się w jednorożca. Rzuciła się naprzód, nadziała jednego z potworów na róg i uniosła głowę, wyrzucając go w powietrze. Uderzył w inną bestię i oba upadły przy akompaniamencie rozsypujących się sopli.
— Ha! Jednorożec! — zawołała oburzona Adeptka. — Myślisz, że umkniesz mej mocy w moim własnym królestwie? — Zaczęła rysować na podłodze następny symbol.
Znaleźli się w kłopotach. Biała potrafiła przy pomocy właściwego rysunku wyczarować dosłownie wszystko. Stile rzucił się w jej kierunku, lecz broniący jej potwór schwycił go w prawdziwie niedźwiedzi uścisk i uniósł w powietrze.
— Ty głupcze! — beształ sam siebie Stile.
Powinien był rzucić zaklęcie. Lecz nie… Adeptka nie odkryła jeszcze jego tożsamości, najwyraźniej nie łącząc jego osoby z pojawieniem się jednorożca. Stile wolał, by jego imię pozostało jak najdłużej tajemnicą. Postara się poradzić sobie bez magii!
Zresztą nie miał innego wyjścia! Potwór położył mroźną łapę na jego ustach, prawie go dusząc i uniemożliwiając mówienie.
Stile spróbował dosięgnąć ręką Platynowego Fletu. To byłaby dobra broń. Ściśnięty jednak przez zimnego demona nie mógł uchwycić instrumentu.
Uderzył bestię łokciem. Do licha! Lód był rzeczywiście twardy! Kopnął, lecz monstrum pozbawione było chyba czucia. Nie mógł też wykorzystać chwytu dżudo, gdyż nie dotykał stopami ziemi. Straszliwe zimno powoli zaczęło przenikać go na wylot.
Neysa zajęła się pozostałymi demonami. Stile nie mógł poradzić sobie z jednym śnieżnym potworem, ale za to całe ich stado nie było w stanie sprostać Neysie. Wierzgnęła i jej tylne kopyta roztrzaskały dwa monstra; następne nadziała na róg. Każdy jej cios przynosił zgubę którejś z bestii. Stile nigdzie nie znalazłby lepszego sojusznika.
Ale teraz nie był w stanie wypowiedzieć nawet słowa, a Biała Adeptka kończyła rysować nowy symbol. Na tym nie koniec więc tarapatów!
Stile ugryzł zasłaniającą mu usta dłoń. Pomogło: lodowe palce skruszyły się pod jego zębami. Potwór nie czuł, co prawda, bólu, ale nie mógł zasłaniać ust Stile’a nie istniejącymi palcami. Stile gryzł i szarpał, po kawałku odłamując i wypluwając ogromną dłoń.
Narysowany przez wiedźmę symbol ożył. Rój gryzących owadów pojawił się nie wiadomo skąd. Poleciały od razu w kierunku Neysy, która zesztywniała zaraz po pierwszym użądleniu i wyrzuciła z nozdrzy wąskie płomyki. A potem, z jękiem rozpaczy, padła na podłogę.
Nie było już wątpliwości, czy Adeptka potrafi poradzić sobie z jednorożcem. Jej magia wymagała więcej czasu niż zaklęcia Stile’a, ale działała wstrząsająco.
— Wrzućcie to zwierzę do jeziora, pod lód — poleciła Biała dwom ostatnim potworom. — I tego prostackiego błazna też; przyczynia za dużo kłopotów.