Выбрать главу

Lecz Stile mógł już mówić.

— Potwory ze śniegu, myszy w biegu! — zawołał zdyszanym głosem.

Nie mógł wcześniej zgromadzić graniem mocy, więc jego zaklęcie nie było specjalnie silne. Stanowiło to pewną niedogodność. Kiedy przygotowywał się w pełni, jego magia nie miała równych sobie, ale oczywiście Biała Adeptka, jeśli tylko zdążyła wyrysować swe znaki, na pewno mu w niczym nie ustępowała. Jego zaklęcie zadziałało nie do końca — dwa lodowe potwory zamieniły się w dwa tłuste, białe szczury.

— Magia! — syknęła Adeptka. — Teraz cię rozpoznaję! Jak śmiesz zakłócać spokój mego królestwa, Błękitny?

Stile wyciągnął harmonijkę i podszedł do Neysy. Zdecydował, że tym razem flet nie będzie mu potrzebny. Śmiertelnie groźne owady wzniosły się w powietrze i szumiący rój ruszył w jego kierunku.

— Przyszedłem tu, by dowiedzieć się, czy to ty jesteś moim wrogiem — wyjaśnił.

— Przedtem nie byłam, ale teraz zostanę nim na pewno! — zawołała. — Żądlcie go, muchy!

Stile zagrał na harmonijce. Owady poczuły zbierającą się moc magii i zawahały się. Stile wyobraził sobie żar — i podlatujące bliżej muchy schły i opadały na podłogę. Kilka bardziej odpornych nie dawało za wygraną, dopóki ich skrzydełka nie buchnęły płomieniem.

Stile stanął, patrząc na leżącego bezwładnie jednorożca. Przypomniał sobie ogłuszonych gazem Hulka i Bluette. Które z podobieństw miały znaczenie, a które były tylko wytworem nieczystego sumienia? Ale z tą sytuacją potrafił sobie poradzić.

— Neyso, wstawaj, muchom się nie dawaj! — zaśpiewał.

Jednorożec obudził się i z niejakim trudem wstał. Stile nie potrafił leczyć samego siebie, ale innych, tak.

Biała Adeptka rysowała pospiesznie nowy symbol. Stile stanął przed nią i zaśpiewał:

— Uciekaj stąd daleko, bądź ropuchą nad… jeziorem.

Wiedźma uchyliła się, gdy zaklęcie poleciało w jej kierunku. Stile nie użył właściwego i oczywistego rymu. Biała znów sięgnęła po węgiel.

— Stań się brzydka jako mara — zaśpiewał Stile i magia sprężyła się do skoku. — Chcę byś była bardzo… głupia.

Znowu drgnęła, spodziewając się najgorszego; nikt tak nie boi się starości jak kobieta w średnim wieku. I znowu zaklęcie rozpłynęło się, nie czyniąc jej szkody. Bez rymu czary Stile’a nie działały. Kobieta wróciła do swego rysunku.

— Biała Królowa, płomieni ozdoba — zaśpiewał Stile. Tym razem białe włosy wydały się przez chwilę przybierać kolor ognia.

— Wystarczy! — zawołała. — Wygrałeś, Błękitny! Twoja magia nie może zmienić moich kształtów, lecz potrafi być bardzo nieprzyjemna. Czego żądasz?

— Chcę zobaczyć, jak działają twoje zaklęcia — odparł Stile. — A potem odejdę w pokoju.

— Nikt nie może tego ujrzeć i odejść w pokoju! — zaprotestowała. — To sekret Adepta. Prędzej tańczyć będę nago przed wyjącym tłumem.

— Ale ty widziałaś, jak formuję moje zaklęcia — zwrócił jej uwagę Stile. — Zanim przybyłem na Phaze, przez całe życie chodziłem nago w tłumie.

— Ale nikt inny nie obnaża ani swego ciała, ani magii.

— Znasz przecież imię twórczyni amuletów!

Zastanowiła się.

— Ach, teraz wszystko już jasne. Idzie o zemstę.

— Tak — zgodził się Stile. — Nie jesteś tą, której szukam, lecz możesz mi pomóc, ujawniając, kim jest mój wróg.

— Znam ją. Wiedźmy dzielą się pewnymi sekretami. Ale nie powiem ci. To nie twoja sprawa.

— Twórczyni amuletów zamordowała mnie! — zawołał Stile. — I próbuje znowu to zrobić. Uważasz, że to nie moja sprawa?

— No cóż, jeśli patrzeć na to z tej strony. Ale na pewno nie jest moją sprawą zdradzenie tobie jej imienia.

— Wiedźmo, chcesz wzbudzić mój gniew — rzekł Stile, czując rosnącą furię. Pchała go moc przysięgi. — Zamienię cię…

— Nie, moc Adepta nie może nic zdziałać przeciwko przygotowanemu na to Adeptowi. Nie jest jednak również moją sprawą poinformowanie jej o twoich poszukiwaniach. Odejdź, a nie zdradzę jej, że krąg podejrzanych zawęził się do dwóch osób.

Do dwóch. Zostały jeszcze dwie Adeptki. Biała dała mu więc, w ramach przeprosin, jakąś wskazówkę. To ważna pomoc. Problem polegał jednak na tym, że Stile wiedział o jednej tylko jeszcze Adeptce.

Cóż, może więc sprawdzić tę jedną. Dosiadł Neysy. Zagrał krótką melodyjkę i zaśpiewał:

— Jeździec i rumak mkną, w Brązowym Królestwie są!

Wystartowali bokiem, ze straszliwym przyspieszeniem przelatując pomiędzy lodowymi ścianami, i nie dotykając ich nawet, skierowali się na południowy wschód. Równiny, góry i lasy przypominały rozmazane plamy. Po chwili zwolnili i zatrzymali się gwałtownie.

Stali przed ogromnymi, brązowymi wrotami zbudowanego z brązowego piaskowca zamku, na którego najwyższej wieży powiewał brązowy proporzec. Byli w Brązowym Królestwie.

Stile rozejrzał się dookoła. Błotnista rzeka przepływała obok zamku, lecz nawet kropla wody nie dochodziła do wyschniętej fosy. Na jej brzegach rósł brązowy las o zwiędłych liściach. Na Phaze mogło panować lato, lecz w Białym Królestwie była wtedy zima, a w Brązowym — jesień.

Neysa parsknęła z niezadowoleniem. Stile dobrze ją rozumiał: trawa też zbrązowiała.

— Co robimy tym razem? Wkradamy się chyłkiem czy idziemy otwarcie? — spytał Stile jednorożca.

Melodia zagrana przez Neysę zabrzmiała początkowo jak protest i przeszła w pełne aprobaty trele.

— Zgadzam się. — powiedział. — Męczy mnie to skradanie się. Tym razem zagramy w otwarte karty. — Zastanawiał się teraz, czy prawdą było, iż jeden Adept nie mógł zaczarować innego, jeśli ten miał się na baczności. W każdym razie pogląd ten dodał mu otuchy.

Stanął przed wrotami i zawołał głosem tak donośnym, jak tylko potrafił.

— Wychodź, Brązowy. Staw czoła Błękitnemu!

Ogromne drzwi otworzyły się skrzypiąc. Stanął w nich olbrzym. Był równie potężny jak pień dębu i podobnie jak on sękaty. Trzymał w ręku maczugę, która długością przewyższała wzrost Stile’a.

— Wynoś się, błaźnie! — zaryczał.

Błazen? Do licha — wciąż jeszcze przebrany był za klowna. Trudno, na razie tak musi zostać. Nie będzie się teraz bawił w unieważniające czar zaklęcia.

Stile nawykł do tego, że napotyka ludzi większych od niego; wszyscy mężczyźni byli od niego wyżsi, ale ten był monstrualny. Miał chyba dziesięć stóp wzrostu. Gdyby zamachnął się maczugą, zmiótłby Stile’a z grzbietu Neysy, zanim ten zdołałby zbliżyć się na tyle, by móc coś zdziałać.

Chyba że użyłby Platynowego Fletu jako lancy lub piki…

Najpierw jednak powinien wypróbować środków pokojowych.

— Chciałbym spotkać się z Brązowym Adeptem.

Olbrzym zastanowił się. Jego inteligencja wydawała się odwrotnie proporcjonalna do masy ciała.

— Och — sapnął. — Wejdź do środka.

Tak po prostu! Neysa podążyła truchtem za olbrzymem. Wkrótce znaleźli się w dużej, wyłożonej brązowym drewnem sali. Znajdujący się tu mężczyzna ubrany był w brązowy strój i miał tego koloru włosy, oczy i skórę.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytał, marszcząc brwi.

— Nic — odparł Stile. — Chcę rozmawiać z Adeptem.

— A więc mów — rzekł mężczyzna. — Ja jestem Brązowym Adeptem.