— W grze nie ma miejsca na tego typu uczciwość — odparł Stile. — Korzystaj z każdej możliwości, jaką masz. Może ja źle cię ocenię i wybiorę specjalność, w której jesteś mistrzem? Zresztą nie mam szansy dowiedzieć się, czy twoja informacja jest zgodna z prawdą.
— Och, ja przecież nie mogę kłamać! — krzyknął wstrząśnięty Clef. — W moim światopoglądzie nie ma miejsca na fałsz.
Stile uśmiechnął się; jeszcze raz przekonał się, że może polubić swego przeciwnika. — Miło mi to słyszeć. Lecz powtarzam, nie musisz…
— Jestem muzykiem, stąd mój przydomek. Mam tylko jedno, poza muzyką, hobby… rapier.
— A więc jesteś specem w dwóch, zupełnie od siebie odmiennych konkurencjach. To bardzo praktyczne.
— Tak też się okazało. No i los mi sprzyjał. Co prawda przegrałem jeden pojedynek w grach losowych, ale skoro wygrałem aż trzy w tej samej kategorii, nie powinienem się uskarżać. Zaszedłem w Turnieju dalej, niż mogłem oczekiwać.
— Lecz zdajesz sobie chyba sprawę, że będę rozgrywał plansze tak, by omijać twoje mocne punkty? — rzekł Stile.
— Równie dobrze mogę znowu spróbować LOSOWYCH i zneutralizować twoje umiejętności.
— Chyba że wylosujesz litery.
— Będę miał wtedy łatwy wybór. I rapier, i flet to narzędzia.
Flet? Stile nie był pewien, jak Platynowy Flet sprawowałby się na Protonie, skoro nie działa tu magia, lecz tak wspaniały instrument mógł znacznie zwiększyć jego szansę. — Nie jestem mistrzem rapiera — powiedział, przypominając sobie treningi z Neysą na Phaze — lecz nie jestem również ignorantem, a w innych rodzajach broni czuję się świetnie. Jeśli nie uda ci się skierować wyboru na rapier, a na przykład na miecz, to wątpię, czy miałbyś ze mną szansę.
— Wolałbym mieć innego przeciwnika — przyznał Clef.
— Lecz ja straciłem już jeden pojedynek w grach losowych, podobnie jak ty, i nie chciałbym powtarzać tego doświadczenia.
— Proponujesz układ? — spytał Clef, unosząc jedną brew. Miał bardzo eleganckie i wymowne brwi.
— Jest to zgodne z prawem i etyką. Oczywiście, żadne porozumienie nie jest dla gry wiążące, lecz dwaj honorowi gracze mogą się porozumieć, jeśli tego chcą.
— Rozumiem. A więc chcesz rywalizować ze mną w muzyce.
— To zależy.
— Wybierzesz muzykę, jeśli oddam ci wybór instrumentu.
— To właśnie miałem na myśli.
— Muszę cię jednak ostrzec, że mam solidne wykształcenie muzyczne. Najbardziej odpowiada mi flet, lecz nie mam też nic przeciwko instrumentom strunowym i drewnianym. Sądzę, że jestem lepszy od ciebie; słyszałem już, jak grasz. Tak więc może wolałbyś wybrać jakiś prostszy instrument.
Słowa te pobudziły ambicję Stile’a. Zawsze był ofiarą wewnętrznego przymusu, który kazał mu wybierać ulubione konkurencje przeciwników. Przecież dlatego walczył z Hulkiem w jednej z czysto fizycznych konkurencji. Jeszcze raz rozważył problem Platynowego Fletu, z pewnością najlepszego instrumentu, jakim mógłby się posłużyć. Na nim mógłby zagrać tak jak nigdy w życiu. Mógłby dorównać temu samochwale! Zwyciężyła jednak ostrożność. Skoro flet jest ulubionym instrumentem Clefa, to Stile nie ma szans na zwycięstwo i głupotą byłoby sądzić, że może być inaczej. Zresztą Flet nie jest własnością Stile’a, a jego użycie mogłoby niepotrzebnie przyciągnąć uwagę obywateli i… nie, nie może tak ryzykować. Szczęściem, ma alternatywę.
— Harmonijka — rzekł Stile.
— Dobra harmonijka to nie zabawka — przyznał Clef. — Jeśli wykorzystać ją właściwie, to dorówna każdemu z instrumentów orkiestrowych. Jesteś pewien swego wyboru? Staram się postępować fair, skoro tak szczodrze oferowałeś mi wybór dyscypliny…
— Jestem pewien — stwierdził Stile, choć pewność siebie Wiolina trochę go zaniepokoiła. Czyżby jego przeciwnik był też mistrzem gry na harmonijce?
— A więc niech tak będzie — powiedział Clef i wyciągnął rękę.
— Umowa tego typu nie jest warta ceny papieru, na którym ją zapisano — przypomniał Stile.
— Lecz mówi się też, że człowiek, który obdarza innych zaufaniem, robi mniej błędów od tego, kto im nie dowierza.
— Tak mi się wydaje. — Stile przyjął wyciągniętą rękę i mocny uścisk przypieczętował umowę.
Właśnie przyszła ich kolej na rozgrywanie planszy. Zrobili tak, jak się umówili. W tej rundzie walczyć będą na harmonijki.
Sheen miała już przygotowany instrument Stile’a; mogła przechowywać różne przedmioty w skrytkach wewnątrz swego ciała. Była też jedyną osobą na Protonie, której Stile mógł w tym względzie zaufać. Musi grać na instrumencie, który zna, na którym grywał już wielokrotnie, a nie na jakimś nieznanym, zaoferowanym mu przez kierujący grą komputer. Choć nie był to Platynowy Flet, to jednak unosiła się wokół niego pewna aura magii. Stile wierzył, że zdoła zagrać na nim tak dobrze, że pokona swego przeciwnika. Sądził też, że człowiek ciągle grający na flecie będzie miał trudności z przestawieniem się w tak krótkim czasie na zupełnie inny instrument. Ze Stile’em było inaczej. Wcale nie był takim słabym muzykiem, a do tego świetnie pojmował samą naturę gry. Nie tylko kwalifikacje mogły przynieść zwycięstwo; istniały też różne sztuczki. A Stile praktykował u jednorożca.
Jednakże Sheen okazywała niepokój. Miała jedną krótką chwilę, by przekazać mu swe informacje.
— Stile, przeprowadziłam małe śledztwo. To nie amator, to ekspert! Clef jest chyba najlepszym muzykiem na tej planecie; obywatele wypożyczają go sobie na wszelkie uroczystości. On umie grać na wszystkim.
Do licha! Czyżby Stile znowu dobrowolnie wszedł do paszczy lwa? Była to konsekwencja tego, że spędzał cały wolny czas na pogoni za czarownikami z magicznego świata, zamiast zająć się porządnie Turniejem. Kiedyż się wreszcie nauczy! Przecież integralną częścią gry było gromadzenie informacji, ustalanie mocnych i słabych stron prawdopodobnych przeciwników, przygotowywanie strategii takiego rozgrywania planszy, by wykorzystać każdą sposobność. Byłoby dla Stile’a lepiej pozostawać na Protonie przez cały czas trwania Turnieju, rozstrzygając sprawę raz na zawsze. Nie mógł się jednak na to zdecydować — pokusa magii, statusu Adepta, wolnego i rozległego świata, a może przede wszystkim pragnienie zdobycia ideału kobiety, były zbyt wielkie. Uznał pewność siebie Clefa za zwykłą brawurę i mógł to być kolosalny błąd. — Zrobię, co się da — obiecał Sheen.
— To nie wystarczy — szepnęła, gdy się rozstawali. Czasem była aż nazbyt ludzka.
Spotkali się z Clefem w sali koncertowej. Widzowie mieli tu prawo wstępu; było około stu miejsc siedzących. Sala została zapełniona prawie w całości.
— Spore zainteresowanie — zauważył Clef. — Chyba jesteś znany.
— Może to miłośnicy muzyki — powiedział Stile.
Często przyciągał widownię, lecz teraz wydawało mu się, że tłum jest gęstszy niż zwykle. Choć, oczywiście, nigdy jeszcze nie występował w Turnieju; wyeliminowano już prawie dziewięć dziesiątych zawodników i widzowie koncentrowali się na znacznie mniejszej liczbie gier.
Zajęli miejsca na niewielkiej scenie. Stały na niej krzesła i pulpity dla muzyków; zwykłe, trochę archaiczne rekwizyty konkurencji muzycznych. Clef dostał z magazynów harmonijkę podobną do tej, która należała do Stile’a.
— Oto reguły konkurencji — oznajmił głos komputera. — Każdy z zawodników zagra losowo wybrany utwór solowy. Komputer oceni techniczny poziom gry, widownia zaś siłę oddziaływania. Ostateczna decyzja zostanie podjęta na podstawie obu ocen. Możecie zaczynać. — I na ekranie przed Clefem pojawiła się stronica z zapisem nutowym.