Muzyk podniósł harmonijkę do ust i zaczął grać. Stile poczuł, że opuszcza go odwaga.
Clef był więcej niż dobry; był znakomity. Zaznajomiony ze wszystkimi niuansami gry, umiał zagrać staccato, vibrato, wykonywał tryle i bez wahania czy błędu zmieniał tonacje. Nawet jeśli harmonijka nie była jego ulubionym instrumentem, ukrył to starannie!
Jego długie, smukłe palce czule obejmowały instrument, prawy palec wskazujący spoczywał na regulatorze skali chromatycznej, rozchylone dłonie modyfikowały jakość dźwięku. Każda nuta była czysta, jasna i trwała tyle, ile powinna; nawet maszyna nie mogłaby zagrać precyzyjniej. Stile wiedział, że nie zrobi tego lepiej.
A jednak nie był pozbawiony wszelkich szans. Komputer wyczulony był na technikę gry, ale widownia reagowała na przekazywane uczucia. Liczył się wygląd grającego, wdzięk jego ruchów i gestów, emocje, które przekazywał widzom, dzielone z nimi piękno, wspólne doświadczenie. Muzyka wymagała udziału publiczności; nawet ludzie pozbawieni skłonności artystycznych lubili stukać palcami, kiwać głową i poruszać się do taktu szczególnie porywającej melodii. Stile zawsze potrafił porwać słuchaczy. Jeśli uda mu się to teraz, wygra połowę punktów i zremisuje. Udział widowni w ocenianiu konkurencji artystycznych miał ogromne znaczenie; dawniej zdarzało się, że zwycięstwo w Turnieju przypadało zawodnikowi, którego gra podobała się wyłącznie komputerowi. Problem ten zresztą był kiedyś powszechny. Przyznawano nagrody obrazom, których nikt nie potrafił zrozumieć, rzeźbom, które tylko śmieszyły widzów, i utworom literackim, których prawie nikt nie czytał. Wyrafinowanym, wyszukanym smakiem krytyka zastąpiono osąd prawdziwej widowni, zwykłego człowieka, co zaowocowało upadkiem formy. Tak więc zdecydowano teraz, że w czasie Turnieju sztuka musi być zrozumiała i dla eksperta, i dla przeciętnego odbiorcy, i musi się obu podobać. Stile mógł wyrównać szansę, osiągnąć remis, co zmusiłoby ich do ponownego rozgrywania planszy. Tym razem Stile trzymałby się jak najdalej od muzyki.
Clef skończył grać. Widownia klaskała uprzejmie. Był to świetny występ, nikt w to nie wątpił, lecz drobne i subtelne niuanse nie są tak łatwo dostrzegalne dla przeciętnego człowieka. Ludzie rzadko wiedzą, dlaczego podoba się im właśnie to, a nie co innego; w tym wypadku czuli tylko, że czegoś tu brakuje.
Przyszła kolej na Stile’a. Clef opuścił instrument i stał cicho, tak jak przedtem Stile. Na ekranie znowu zajaśniały nuty. Stile zupełnie ich nie potrzebował; mógł grać z pamięci. Na wszelki wypadek jednak nie odrywał od nich oczu, gdyż nie chciał popełnić choćby najmniejszego błędu, który mógłby zabrzmieć jak zgrzyt w uszach słuchaczy.
Stile grał. Od samego początku czuł, że jego ręce poruszają się po mistrzowsku. Wydawało się, że w dźwiękach harmonijki ożyły wszystkie jego wspomnienia od chwili, gdy ją znalazł w wielkiej dolinie pomiędzy Białymi a Purpurowymi Górami na Phaze. Grając przypomniał sobie Neysę i przez chwilę czuł się tak, jakby znowu grał dla niej, razem z nią, pełen miłości. Każda nuta przepojona była prawdą; był pewien, że nie może się pomylić.
Lecz teraz nie grał ani dla siebie, ani dla Neysy. Grał dla publiczności. Skupił więc na niej uwagę, pochylając się do przodu, patrząc kolejno słuchaczom w oczy. Wybijał rytm bosą stopą, nie żeby mu to było potrzebne, lecz by przekazać go widowni. Rytm wybijany palcami stopy trudny jest do zaobserwowania, lecz jeśli użyje się pięty, widać, jak porusza się cała noga. Ludzie zaczęli łapać rytm i go wystukiwać. Stile wybrał sobie pewną młodą dziewczynę i przez chwilę patrzył jej prosto w oczy, jakby grał tylko dla niej. Za moment skoncentrował się na kimś innym, powoli wciągając wszystkich do gry.
Widownia reagowała doskonale. Wkrótce cała sala kiwała się w takt muzyki, przytupywała, machała rękami. Rozgrzewał ich, czynił częścią muzyki, dzielił się podnieceniem płynącym z uczestnictwa w przedstawieniu. Stali się jednością i wszyscy razem grali na jego harmonijce.
Koniec zaskoczył go. Utwór był taki krótki. Czy to wystarczy?
W chwili gdy Stile odłożył instrument, sala wybuchła frenetycznymi oklaskami. Spojrzał na Clefa… przeciwnik wpatrywał się w niego z rozchylonymi ustami. Wyglądało na to, że nie zdawał sobie sprawy, iż można grać w ten sposób, rzucając w widzów melodią jak bumerangiem i wciągając ich do gry. Pewnie uważał to za sprzeniewierzenie się czystej formie. Stile wygrał uznanie widowni.
I rzeczywiście, oceny okazały się podzielone.
— Technika gry, pierwszy gracz, Clef. Oddziaływanie, drugi gracz, Stile. Remis. — Ze względu na widzów komputer nie używał nadawanych zwykle graczom numerów.
— Wiele mnie nauczyłeś, Stile. Grałeś świetnie. — Clef pokiwał głową ze smutkiem.
Odpowiedź Stile’a zagłuszył kolejny werdykt komputera.
— Prowadzący grę komputer ma prawo zarządzić kontynuację pojedynku zakończonego remisem. Z prawa tego postanowiono skorzystać. Zawodnicy odegrają w duecie wiązankę melodii według zapisu nutowego. Ostatecznym arbitrem będzie zespół wykwalifikowanych muzyków.
Och, nie! A Stile już myślał, że mu się udało. Wpadł w kolejną pułapkę. Cóż, nie pozostawało mu nic innego, jak zagrać najlepiej, jak potrafi, choć nie wątpił, że sędziowie zagłosują przeciwko niemu. Nie mógł liczyć na wzbudzenie wśród nich podobnych emocji jak u zwykłych widzów.
Ogłoszono przerwę, potrzebną do skompletowania zespołu sędziowskiego.
— To dla mnie zupełna nowość — stwierdził Clef. — Czy znasz jakieś precedensy?
— Słyszałem o tym — rzekł Stile — lecz zwykle praktykuje się to w sytuacji, gdy któryś z zawodników nie wyraża zgody na remis i nalega na rozstrzygnięcie meczu.
— Czy to jest sprawiedliwe? Ja oczywiście nie będę protestować przeciwko muzyce, ale wydaje mi się, że ty wolałbyś… to znaczy… wiesz, zespół muzyków…
— Będzie wyżej oceniał muzyka — zgodził się Stile. — Może uda mi się znowu zdobyć poparcie widowni, ale na pewno nie komputera i sędziów. Wygląda na to, że wygrasz.
— Powinieneś złożyć protest!
— Nic z tego — odparł Stile. — Komputer miał prawo wyboru. Muszę się zgodzić. Przecież znałem przepisy Turnieju, jeszcze zanim zostałem jego uczestnikiem. — A teraz prawdopodobnie nadszedł koniec jego uczestnictwa. Tak blisko do pierwszej kluczowej rundy dającej nagrodę w postaci przedłużenia kontraktu!
— Nie podoba mi się to — oznajmił Clef. — Chcę wygrać, to jasne, i będę grać najlepiej, jak potrafię, ale to jest wręcz fundamentalna niesprawiedliwość i to pod kilkoma względami. Po pierwsze, miałbyś większe szansę wygrać ze mną, gdybyśmy jeszcze raz zaczęli od planszy. A po drugie, mógłbyś zajść w tym Turnieju daleko wyżej niż ja; jesteś wykwalifikowanym graczem, a ja jestem dobry tylko w jednej dziedzinie. To ty powinieneś przejść do następnej rundy; ja szybko zostanę wyeliminowany.
— Graj najlepiej, jak potrafisz — poradził mu Stile. — Przypadek zawsze był bardzo ważnym czynnikiem w grze. Jeden przegrywa, drugi wygrywa. Ja sobie jakoś poradzę. — Stile wiedział, że grozi mu klęska, lecz jego sympatia dla tego uczciwego człowieka musiała wzrosnąć. O ileż lepiej ulec takiemu talentowi niż ślepemu losowi!
— Skoro musimy czekać… czy mógłbyś wyjaśnić mi, dlaczego publiczność tak reagowała na twoją muzykę? Obserwowałem cię, lecz nigdy bym nie potrafił tego dokonać. Trochę ci zazdroszczę.