— To coś — Stile wzruszył ramionami — co znajduje się poza muzyką a jednocześnie stanowi jej integralną część. Po prostu musisz nawiązać kontakt z widownią, dla której grasz. Musisz ich czuć.
— Ależ to nie ma nic wspólnego z muzyką! — zaprotestował Clef.
— Na tym polega siła muzyki — ciągnął Stile. — Akustyka emocji. Przenoszenie nastrojów i odczuć jednej osoby na drugą. Instrument spełnia tylko rolę nośnika. Nuty też. Muzyka jest tylko procesem, a nie celem samym w sobie.
— Nie wiem. Brzmi to jak herezja. Kocham muzykę, czystą. Większość ludzi i instytucji daleka jest od ideału; muzyka jest doskonałością.
— Nie możesz ich od siebie oddzielić — stwierdził Stile, którego dyskusja wciągała coraz bardziej. — Uważasz muzykę za perły, a widzów za wieprze, lecz w rzeczywistości perły są wydzieliną podrażnionego ciała małża, a widownią jest ludzkość. Jeśli muzyka ma mieć sens, to nie można tego rozdzielić. To tak jak z kobietą i mężczyzną… jeśli są razem…
— Kobieta i mężczyzna — powtórzył Clef. — Tego też nigdy nie udało mi się do końca zrozumieć.
— Bo to nie takie proste — rzekł Stile, przypominając sobie Błękitną Panią i jej nagłe zmiany nastroju, których doświadczył podczas ich ostatniego spotkania. — Lecz jeśli…
Znowu przerwał mu prowadzący grę komputer.
— Zespół sędziowski jest gotów. Zaczynajcie.
Przed Clefem i Stile’em pojawiły się nuty. Dźwięk metronomu odmierzał czas. Szybko unieśli harmonijki.
Wiązanka melodii była bardzo ciekawa, wysoce urozmaicona przeplatającymi się fragmentami muzyki popularnej, ludowej i klasycznej, pochodzącymi z planety Ziemia. Widownia wpadła w trans. Dźwięk pojedynczego instrumentu może być doskonały, ale dwie idealnie współbrzmiące harmonijki zdecydowanie go przewyższały.
Stile szybko zorientował się, że składanka bardzo mu odpowiada. Grał dobrze, lepiej nawet niż przedtem. Częściowo wynikało to z samej radości płynącej z zastosowania techniki kontrapunktu; to dlatego przecież tak często grali z Neysą w duecie. Ważna też była przyjemność grania z takim partnerem jak Clef — muzykiem tak świetnym, że Stile nie musiał na niego uważać. Mógł w pełni na nim polegać, oprzeć się, wiedząc, że nie popełni żadnego błędu. Stile mógł dać z siebie wszystko. Grunt był przygotowany.
I Stile wystartował. Grał swoją partię z uczuciem, wkładając w grę cały swój zachwyt nad perfekcją harmonii. Spostrzegł, że widownia reaguje żywo; jego technika zaczęła działać. Wprowadził synkopowanie, nieco ubarwiając przedstawienie. Oczywiście, komputer odejmie mu za to kilka punktów; maszyna nie tolerowała najmniejszego odejścia od zapisu nutowego. Do diabła z tym; Stile i tak przegra! Nie mógł prześcignąć swego przeciwnika w doskonałości wykonania, a więc należało korzystać z tego, co sam potrafi najlepiej. Jeśli już pójść na dno, to w swoim własnym stylu. Stile zdecydował się odrzucić wszelkie ograniczenia interpretacji komputerowej. On musi czuć muzykę. I zrobi to… bardzo dobrze.
Nagle zastanowiło go coś w grze Clefa. Początkowo grał on w całkowitej zgodzie z nutami, lecz pewne innowacje wprowadzone przez Stile’a zmusiły i jego do odejścia od wyświetlanego na ekranie zapisu, gdyż jako świetny muzyk nie mógł dopuścić do faktycznego rozpadnięcia się duetu. Muzyka musiała zachować spójność. Teraz, nieoczekiwanie, Clef sam zaczął wprowadzać nowe warianty. Odstępstwa nie były znaczne, lecz Stile wyraźnie je dostrzegał, a więc nie mogli ich nie zauważyć sędziowie; komputer zaś na pewno aż się skręcał z elektronicznej złości. Clef z pewnością miał tego świadomość, dlaczego więc tak robił?
Ponieważ też zaczął czuć muzykę. Z początku niepewnie, nabierając z czasem coraz większego zaufania. Ze zdumiewającą precyzją podążał śladem Stile’a, naśladując go, nawiązując tak jak i on kontakt z widzami. Nie tracił przy tym perfekcyjności wykonania. Grał już tak jak Stile… tyle, że lepiej. Stile musiał ustąpić mu pola, stał się muzycznym tłem dla Clefa. Nie miał innego wyjścia; w przeciwnym wypadku muzyka utraciłaby swoją jedność, rozpadłaby się, a była zbyt piękna, by Stile mógł na to pozwolić. Clef zajął jego miejsce.
Doszli teraz do fragmentu muzyki klasycznej znanego Stile’owi — Dziewiąta Symfonia Beethovena. Cudowna muzyka, której głuchy kompozytor nie usłyszał nigdy. Wspaniałe dzieło… Clef grał swój temat w sposób wręcz natchniony. Stile czuł, że ma rozdartą duszę. Z jednej strony bliski był rezygnacji, czując, że nie jest w stanie dorównać grze przeciwnika i traci nie tylko głosy zespołu sędziowskiego i komputera, lecz również widowni, i w ten sposób kończy się jego udział w Turnieju. Z drugiej strony, zachwycało go czyste piękno Ody do radości, świadomość, że nigdy jeszcze tak nie grał; odczuwał szczęście, że uczestniczy w tak doskonałym duecie. Róg Neysy mógł zastąpić niejedną harmonijkę, ale Stile musiał przyznać, że instrument Wiolina był lepszy. Potrafił złożyć wszystkie elementy w jedną całość lepiej niż ktokolwiek inny. I sam też zaczął odczuwać radość muzykowania, dynamicznie poruszał się po scenie, tak jak Stile i cała widownia. Co za przeżycie!
Granie dobiegło końca. Emocje powoli opuszczały Stile’a. Opadła z niego euforia, powoli wracał do rzeczywistości. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że przegrał. Jeśli gdzieś we wszechświecie istniał lepszy od Clefa muzyk, to Stile nie był w stanie sobie tego wyobrazić.
Clef stał w milczeniu, ze spuszczonymi oczyma. Nikt nie klaskał. Słychać było tylko stłumione szepty pięciu sędziów, którzy porównywali wrażenia, konsultowali się, dyskutowali jakieś szczegóły. Stile nie rozumiał, po co to wszystko; nie mogło być przecież wątpliwości, który z nich grał lepiej. Stile był sam sobie winien; wytłumaczył przeciwnikowi, na czym polega tajemnica jego gry, a ten wykorzystał to genialnie. Stile nie potrafił jednak tego żałować, pomimo przykrych konsekwencji; przyjemność wspólnej gry była tak wielka. Przegrana na automacie do gry była dla Stile’a czymś degradującym, bezsensownym, niezadowalającym; ta klęska była podniecająca. Dla tej muzyki warto było oddać królestwo. Przez malutką chwilę zetknęli się z nieopisanym pięknem; Stile czuł, że nigdy nie będzie tego żałował. Lepsza wspaniała klęska od nędznego zwycięstwa.
Przewodniczący zespołu sędziowskiego porozumiał się z komputerem.
— Decyzja została podjęta — oznajmił komputer. — Duet ten został uznany za najwspanialszy w historii przykład wykorzystania harmonijki i uwieczniony w archiwum Turnieju jako lekcja do naśladowania. Przegrany otrzymuje specjalną nagrodę, którą jest przedłużenie o rok prawa pobytu na Protonie.
Stile gwałtownie uniósł głowę. Jest uratowany! To była nagroda przeznaczona dla tych, którym udało się przejść do następnej rundy. Zwycięstwo było oczywiście lepsze, ale i taka nagroda jest nie do pogardzenia.
Dziwne tylko, że Clef zareagował tak samo. Dlaczego miałby się interesować nagrodą obiecaną przegrywającemu? Powinien cieszyć się teraz zwycięstwem.
— Doradczy głos komputera został oddany na Clefa — ciągnął komputer. — Doradczy głos widowni, po przeliczeniu głosów ludzi przysłuchujących się meczowi, pada na Clefa.
Oczywiście. Tym razem Clef otrzymał punkty i za techniczną precyzję wykonania, i za wrażenie — zasłużenie. Stile podszedł, by uściskać dłoń przeciwnika.
— Decyzja zespołu sędziowskiego brzmi: — powiedział wreszcie komputer — Stile.
Stile wyciągnął rękę do Clefa.
— Gratulacje — rzekł.
— Wobec tego zwycięzcą rundy zostaje Stile — zakończył komputer.