— Kiedy powiedziałam… — Błękitna Pani zamilkła na chwilę, a potem zmusiła się do mówienia — że cię nie kocham.
Stile poczuł się tak jak wtedy, gdy ogłoszono go zwycięzcą konkursu gry na harmonijce. Czyżby źle usłyszał lub wziął życzenie za rzeczywistość?
— Kochasz przecież swego pana, prawdziwego Błękitnego Adepta, do którego ja jestem tylko podobny. Zawsze o tym wiedziałem.
— Ciebie — odparła. — Ciebie… ciebie.
Wspominała mu kiedyś o zwyczajach miłości, lecz zrozumiałby, nawet gdyby tego nie zrobiła. Powietrze zadrżało, zafalowały zasłony w oknach, a leciutki podmuch wiatru zmierzwił mu włosy. Przez chwilę pokój jarzył się błękitem. Potem wszystko przygasło i stało się takie jak przedtem.
Z wyjątkiem kłamstwa, które zostało unicestwione. Gdyż takie właśnie fale przebiegały przez magiczny świat Phaze za każdym razem, gdy wypowiedziana została najgłębsza prawda. Błękitna Pani wyznała miłość… jemu właśnie.
Stile nie wiedział, jak ma się zachować. Był przecież głęboko przekonany, że uczucie Pani przyjdzie mu zdobywać przez wiele łat, o ile w ogóle uda mu się to kiedykolwiek. Znał najbardziej naturalną odpowiedź na takie wyznanie, lecz nie mógł się na nią odważyć.
Pani, wyjawiwszy prawdę, zapragnęła wyjaśnić mu wszystko.
— Kiedy dzięki magii udowodniłeś swoją tożsamość, a ja ujrzałam, jak bardzo kochają cię zwierzęta, poczułam się tak, jakby moje serce było oblężoną twierdzą. Sądziłam, że albo będziesz podobny do golema — drewniany, martwy, odrażający, albo też użyjesz magii, by, jak to sugerowała Żółta Wiedźma, uczynić mnie powolną twoim pragnieniom.
— Nie, tylko nie to! — zaprotestował Stile. — Jesteś przecież wdową!
— I zawsze starałeś się zapewnić mi bezpieczeństwo, czy to przy pomocy Hulka, Neysy i wilków, czy też magicznych wywarów. Tak czynił mój pan.
— Ależ oczywiście! Pani Błękitnego Królestwa zawsze musi być otoczona opieką!
— Czy mógłbyś zamilknąć choć na chwilę?! — zakrzyknęła — Próbuję wyjaśnić ci, dlaczego cię pokochałam. Mógłbyś przynajmniej dać mi skończyć.
Stile, nie mając innego wyjścia, zamilkł.
— Trzy cechy wyróżniały mego pana — ciągnęła. — Był najlepszym jeźdźcem na Phaze… i ty także. Był najsilniejszym z Adeptów… ty też. I wreszcie jego uczciwość była absolutna… tak jak twoja. A nawet… choć długo nie chciałam tego przyznać, lecz nie będę więcej kłamać… sądzę, że w pewien sposób jesteś od niego lepszy.
— Pani…
— Nie prześladuj mnie więcej tą skromnością! — krzyknęła i Stile znowu posłusznie zamilkł.
— Nigdy pan mój nie dosiadł jednorożca — rzekła. — Nigdy nie zaczarował całego ich stada tak, by przysięgły mu przyjaźń. Nigdy nie zdobył lojalności wilczej watahy. Myślę, że mógłby tego dokonać, gdyby chciał, ale on nigdy nie próbował. A więc był mniej wart niż ty, gdyż mniej zadawał sobie trudu. Mógł zawsze polegać na magii; może dlatego nie był tak ambitny. A ty… ty jesteś tym, kim on mógłby być. I ja… kocham tego, którym on mógłby być.
Stile znowu spróbował coś powiedzieć, lecz powstrzymała go ostrym spojrzeniem. — Kiedy przysięgałeś Neysie przyjaźń, to siła twego zaklęcia była tak wielka, że ogarnęła nas wszystkich. To magia pokonała mnie i w tej samej chwili zrozumiałam, że nigdy więcej nie zdołam ci się sprzeciwić. Obdarzyłam Neysę tym samym uczuciem co ty, i tak już zostało. Nie wyrzekłabym się go, nawet gdybym mogła. Neysa zawsze będzie moją przyjaciółką, gotowa jestem oddać za nią życie i honor. Wiem jednak, że to nie z powodu jej zalet, choć ma ich tak wiele, narodziła się nasza przyjaźń. To siła twego zaklęcia, któremu nic na tym świecie nie może dorównać. Kocham Neysę, a ona — ciebie i przez to ja też muszę darzyć cię miłością.
Ponownie Stile chciał jej przerwać i znów mu to udaremniła.
— Mówię ci to, by udowodnić, że wiem, jak bardzo podziałała na mnie twoja magia. Z pewnością jednak moja miłość zrodziła się nie tylko pod jej wpływem. Kocham cię po części dlatego, że doświadczyłam głębi twego uczucia do Neysy, a trudno jest odrzucić uczucie o takiej sile. Umiesz kochać, Adepcie, i dlatego wart jesteś miłości. Lecz ja kocham cię zbyt gorąco, by można to było złożyć tylko na karb magii.
Umilkła i tym razem Stile okazał tyle przytomności umysłu, by się nie odzywać.
— Kiedy zabrałeś mnie ze sobą na poszukiwania Ludzi Kurhanu — mówiła — i gdy Sidhowie igrali z naszym losem, a ty tańczyłeś z małą czarodziejką, cierpiałam męki zazdrości. A kiedy zatańczyłeś ze mną, tak jak robił to mój pan… — Zamilkła i przeszła się po pokoju. — Byłam głupia. Sądziłam, że potrafię odrzucić twoje prośby, lecz kiedy usłyszałam, jak grasz na magicznym flecie… O panie mój, cóż to była za muzyka! Nie słyszałam takiej od czasu, gdy po raz pierwszy starałeś się o mnie. Odszedłeś, by walczyć z okropnym Robalem, a ja przeklinałam sama siebie za okazane ci okrucieństwo i przysięgałam, że wynagrodzę ci to, jeśli tylko powrócisz żywy. A jednak, kiedy wróciłeś, stwardniało me serce i powtarzałam sobie, iż to być nie może. Kłamstwo było we mnie samej, a ja nie potrafiłam go odrzucić. I w czasie Rożcolimpiady, gdy tak ochoczo broniłeś mnie przed obelgami Żółtej… cóż, jestem kobietą, jestem słaba… moje serce wezbrało wdzięcznością i wstydem. I nie mogłam powstrzymać się, musiałam usłyszeć jeszcze raz, jak grasz, więc zdradziłam twą tajemnicę Żółtej. Patrzyłam potem, jak o mało co nie zginąłeś w pojedynku z Ogierem. Mimo to nadal postępowałam niemądrze, tak jak powiedziała to Żółta. A wreszcie, gdy przyszedłeś do mnie po utracie przyjaciela i odniesionej porażce w grze… jakże pragnęłam pocieszyć cię z całego serca, lecz kłamstwo leżało między nami jak cuchnący trup, zmieniając w drwinę to, co mogło być takie piękne, zwiększając twe cierpienia, sprawiając, że stałam się jako przekupka. A jednak ty potrafiłeś znaleźć właściwą drogę, dokładnie tak, jak on by to zrobił, i zrozumiałam, że jestem zgubiona. Przestraszyłam się, że zginiesz, zanim będę miała okazję prosić cię o wybaczenie, na które nie zasłużyłam…
— Wybaczam ci to kłamstwo! — zawołał Stile i znowu powietrze wokół nich zafalowało, zadrżały sprzęty w komnacie, a wiatr poruszył warkocze Błękitnej Pani.
Znowu odwróciła się od niego, jakby zawstydzona tym, co musiała powiedzieć.
— Kiedy pierwszy Błękitny Adept starał się o moją rękę, byłam jeszcze głupią dziewczyną: Nie potrafiłam traktować go zupełnie poważnie, gdyż dla mego niedoświadczonego oka zbyt przypominał dziecko lub kogoś z Małego Ludu. Nawet gdy zostałam jego żoną, nie kochałam go tak, jak powinnam. Kiedy dowiedziałam się o wróżbie mówiącej, że nie będę miała z nim dziecka, bolałam bardziej nad moją stratą niż nad jego. Przez lata ociągałam się i powoli uczyłam się kochać go naprawdę; dopiero gdy zginął, pojęłam, jak głęboka stała się moja miłość. Jakaż byłam niemądra. Dopiero gdy odszedł, zatraciłam się w miłości. Przysięgłam, gdy już było za późno, że nigdy więcej nie postąpię tak głupio. A jednak potraktowałam ciebie tak samo jak jego. Teraz odchodzisz, może idziesz na śmierć i nie mogę już dłużej oszukiwać — ani siebie, ani ciebie. Zanim zginiesz, musisz najpierw poznać moją miłość. I to właśnie chciałam ci powiedzieć.
Dopiero teraz pozwoliła mu mówić. Stile nie wątpił w jej szczerość. Kochał ją i oboje świetnie o tym wiedzieli, lecz nie był pewien, czy chce takiej właśnie miłości.