— W jaki sposób zginął twój pan? — spytał.
Nawet jeśli uważała, że pytanie to nie ma teraz znaczenia, to nic nie dała po sobie poznać. — Podczas nieobecności mego pana zjawił się w zamku golem podobny do niego jak dwie krople wody. Na początku myślałam, że to Błękitny Adept, lecz prędko poznałam moją pomyłkę. „Przynoszę Błękitnemu amulet”, powiedział golem i dał mi posążek demona na łańcuszku, taki, jakiego używają podróżujący między światami, by stworzyć iluzję ubrania, którego nie mają.
— Spotkałem jednego z nich! — wykrzyknął Stile. — Kiedy wypowiedziałem zaklęcie, demon usiłował udusić mnie łańcuszkiem.
— Tak właśnie się stało — potwierdziła ze smutkiem. — A ja w mej niewinności przekazałam amulet memu panu, który sądził, że zawiera on wiadomość, może podziękowanie za oddaną przysługę. Prosiłam, by uruchamiał go ostrożnie, na wypadek gdyby kryło się w nim jakieś niebezpieczeństwo, lecz nie posłuchał mnie. Założył go na szyję i… — Nie mogła dalej mówić.
— I amulet zadusił go, zanim zdołał wypowiedzieć osłaniające go zaklęcie — dokończył Stile. — Magię przyzwyczaił się zwalczać magią, a tym razem nie mógł. Gdyby użył siły fizycznej…
— Nie potrafię wskrzesić martwego — łkała Pani. — Nie mogłam też pozwolić, by rozeszła się wieść o jego śmierci; zaszkodziłoby to królestwu. Ten odrażający golem zajął jego miejsce, a ja musiałam z nim współpracować…
A więc znowu Stile nie dowiedział się niczego o motywie zbrodni. Czerwona Adeptka zamówiła u Brązowego Adepta golema i użyła go, bez wiedzy jego twórcy, do złych celów. Może nawet spowodowała śmierć poprzedniego Brązowego Adepta, by uniemożliwić mu interwencję, pozostawiając na jego miejscu niedoświadczone dziecko. Sam golem nie mógł popełnić morderstwa; nie do tego został stworzony. Brązowy sądził pewnie, że jego twór będzie służyć jako sobowtór Błękitnego, gdy ten zechce ukryć swą nieobecność w zamku lub nie będzie czuć się na tyle dobrze, by występować publicznie. Taką samą rolę spełniał podobny do Stile’a robot na Protonie.
— To przekleństwo bezpłodności… o co tu chodzi?
— Kiedy wyszłam za Błękitnego, odwiedziłam Wyrocznię, by dowiedzieć się, ile będę miała dzieci; dla próżnej dziewczęcej ciekawości zmarnowałam moje jedyne pytanie. Wyrocznia odparła: „Z pierwszym nic, z drugim syna”. Nie zrozumiałam sensu tych słów, dopóki nie zginął mój pan. Będę miała dzieci, lecz nie z moim pierwszym mężem. Och, pojęłam to, ale nie przyszło mi do głowy, że nie jest to przekleństwo bezpłodności, lecz zapowiedź rychłej śmierci. Sądziłam, że on nie może mieć dzieci… — Znowu załkała, lecz opanowała się szybko. — Teraz ty jesteś moim drugim mężem i zanim zginiesz, szukając zemsty, musisz dać mi syna! — dokończyła pełnym determinacji tonem.
— Mój syn nie będzie wychowywany przez wdowę! — odparł Stile.
Pani w końcu spojrzała mu w twarz.
— Kocham cię. Wyznałam ci to w końcu. Nie karz mnie swoją odmową. Muszę choć tyle od ciebie dostać.
Umysł Stile’a nie przestawał pracować. Kochał Błękitną Panią, lecz to jej niespodziewane wyznanie miłości było zbyt nagłe, by umiał na nie odpowiedzieć. Będzie gotów dopiero po przemyśleniu pewnych spraw; w tej chwili wszystko to wydało mu się zbyt nieoczekiwanym zrządzeniem losu. Bał się trochę, że dar ten może mu być odebrany równie nagle, jak został ofiarowany, i pragnął się przed tym zabezpieczyć. Miłość go już nie zaślepiała, cierpienie nauczyło ostrożności. Tak więc rozglądał się teraz w poszukiwaniu pułapek. Nie wątpił w szczerość Pani i bardzo jej pragnął, ale nie ufał magicznym zrządzeniom losu.
— Wyrocznia zawsze mówi prawdę.
— Tak. — Spojrzała na niego pytająco. Nie zachowywał się tak, jak się tego spodziewała, wnosząc z dotychczasowych swoich doświadczeń z nimi oboma.
— A więc nie umrę, zanim nie dam ci syna. Pozwól więc, że wstrzymam się z tym, dopóki nie rozprawię się z Czerwoną Adeptką, bym miał szansę i na dziecko, i na życie z tobą.
Jej piękna twarz rozjaśniła się zrozumieniem.
— Tak! Musisz przeżyć! Jeśli nie zniknie niebezpieczeństwo wiszące nad twym życiem, nie ma nawet cienia gwarancji, że przeżyjesz choć jeden dzień po narodzinach dziecka.
To była pułapka, którą zastawił nań los, czyniąc ich związek potencjalnie krótkim. Nie zmiana jej uczuć, lecz jego śmierć. Chwila namysłu uratowała mu pewnie życie.
Błękitnej Pani też coś przyszło do głowy.
— Ale ty przecież nie jesteś moim mężem. Jeśli będziesz się opierał, może się zdarzyć, że inny mężczyzna… jakież obrzydzenie budzi we mnie ta myśl!… ożeni się ze mną i da mi syna. To musisz być ty, nie chcę nikogo innego, więc…
Jakżeż los chciał go oszukać! Niewiele brakowało, a Stile wpadłby w pułapkę.
— Jest na to rozwiązanie — odparł. Ujął jej dłonie w swe ręce. — Pani Błękitnego Królestwa, błagam cię, zostań moją żoną.
— Nie powiedziałeś, że mnie kochasz — poskarżyła się.
— Wszystko we właściwym czasie.
Nie mogła mu się więcej sprzeciwiać.
— Oddaję ci moją rękę i serce — rzekła z promiennym uśmiechem.
Wyszli na zewnątrz. Neysa wróciła właśnie, wypełniwszy swą misję i wyraźnie przeczuwała, co się dzieje.
— Przyjaciółko — zwrócił się do niej Stile. — Poprosiłem Panią o rękę i zostałem przyjęty. Czy zechcesz zostać świadkiem naszych zaślubin?
Neysa zagrała pojedynczą nutę. Prawie natychmiast zgromadziła się wokół niej wataha wilków; zwierzęta przybywały ze wszystkich stron. Kurrelgyre przemienił się w człowieka.
— Klacz mówi, że zdobyłeś wreszcie Panią! — zawołał. — Gratuluję!
Stile po raz kolejny zdumiał się, jak wiele treści potrafi zawrzeć jednorożec w jednym tylko dźwięku. Wilki uformowały krąg, Kurrelgyre stał naprzeciwko narzeczonych, a Neysa, w swej naturalnej postaci, pomiędzy nimi. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do sensu tej ceremonii.
— Mocą władzy danej mi jako przywódcy watahy rozpoczynam ceremonię zaślubin — ogłosił Kurrelgyre. — Neyso, czy gotowa jesteś świadczyć, jako przyjaciel obu stron, że ten oto mężczyzna i ta kobieta chcą dobrowolnie i bez przymusu zawrzeć małżeństwo? — Neysa parsknęła melodyjnie. — Ta suka… to znaczy, ta kobieta — poprawił się wilkołak; Błękitna Pani uśmiechnęła się, wiedziała, że słowo „suka” nie jest w ustach wilka obraźliwe. Neysa potakująco zagrała na rogu.
— Wilki i suki mej watahy, czy możecie zaświadczyć, że związek został zawarty zgodnie z prawem? — spytał się retorycznie Kurrelgyre.
Odpowiedział mu ogólny pomruk zgody, przerywany tylko kilkoma pełnymi podniecenia poszczekiwaniami. Wilki świetnie się bawiły.
— A więc ogłaszam was teraz mężem i suką… hę, żoną. — stwierdził uroczyście Kurrelgyre. Neysa, która stała między nimi, cofnęła się o krok.
Stile i Pani zwrócili się ku sobie. Przez chwilę Stile trzymał ją na odległość wyciągniętych ramion. Miała na sobie swoją codzienną, niebieską sukienkę, lecz dla niego była najcudowniejszą istotą, o jakiej mógł zamarzyć. — Ciebie… ciebie… ciebie — powiedział. A potem ją pocałował.
Otoczyło ich migotanie przysięgi, jak wiatr przemknęło przez królestwo, poruszając sierścią zwierząt i barwiąc trawę na wszystkie kolory tęczy. Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, obejmował ją, a kiedy uwolnił ją z uścisku, odziana była w jasnoniebieską suknię ślubną, jaśniejącą magicznym blaskiem.