— A teraz muszę udać się na poszukiwanie Czerwonej Adeptki — oznajmił Stile, gdy ceremonia została zakończona.
I wilki, i Neysa byli wyraźnie zdziwieni. Rozległy się pomruki i piski zaskoczenia, a Neysa odegrała na rogu całą wiązankę melodii.
— Chyba nie teraz! — zaprotestował Kurrelgyre. — Może jutro…
— Natychmiast — odparł Stile, wskakując na grzbiet Neysy. — Spotkamy się wkrótce, żono.
— Wkrótce — zgodziła się z uśmiechem.
Neysa, reagując na jego nie wypowiedziane polecenie, pokłusowała na wschód, ku Czerwonemu Królestwu.
Kiedy oddalili się już od zamku, zagrała na rogu pytającą nutę. Stile rozjaśnił się.
— Skoro jesteś gotowa wydobyć ze mnie odpowiedź nawet przy pomocy ostrza twego rogu, nie mogę milczeć. Wyrocznia powiedziała Pani: „Z pierwszym nic, z drugim syn”. To ja jestem tym drugim mężem i…
Neysa zaśmiała się melodyjnie. Od razu zrozumiała wszystko. Ilu Adeptów potrafiłoby zdobyć zapewnienie Wyroczni, że przeżyje śmiertelny pojedynek, by spłodzić syna? Stile sprytnie zmusił wróżbę, by pracowała na jego korzyść.
Podczas długich godzin jazdy Stile skoncentrował się na wymyślaniu zaklęć. Potrzebował najrozmaitszych: zaczepnych i obronnych. Wiedział, że przeżyje to spotkanie, lecz nie miał gwarancji zwycięstwa. Mógł zostać okaleczony, stracić wzrok; co z tego, że spłodziłby syna, skoro nie mógłby żyć pełnią życia. Proroctwa Wyroczni często były niejasne i Stile musiał strzec się ukrytych w nich pułapek, których nie udało mu się przewidzieć. Rozumiał zresztą dobrze, dlaczego proroctwa mogły wprowadzać w błąd. Osoba, której przepowiedziano w określonym miejscu i czasie śmierć, będzie starała się ze wszystkich sił uniknąć tej sytuacji, a więc jasno wyrażone proroctwo mogło samo się zneutralizować. Niemożliwa była jednocześnie i całkowita jasność, i stuprocentowa dokładność. Zresztą zagrożenie nie musi być wcale jednoznacznie określone; człowiek może umrzeć na wiele różnych sposobów i przeżyć za cenę gorszą od śmierci. Wypowiedzi Wyroczni musiały być krótkie i zawierać w sobie wszystkie te możliwości, a więc z natury rzeczy nie mogły być jednoznaczne. Tak więc Stile zamierzał walczyć o jak najkorzystniejszą interpretację tego szczególnego proroctwa. Wyrocznia nie powiedziała przecież wprost, jaki będzie jego los; zdefiniowała tylko ogólnie możliwe parametry. Interpretacja stanowiła o istocie wróżby.
„Niech czar umyka, w piekle znika”, pomyślał, starając się przy tym niczego sobie nie wyobrażać. Czy podziała to na amulet? Powinno, jeśli tylko wypowie słowa z właściwą mocą. Jak mógł wnioskować ze swego dość ograniczonego doświadczenia, amulet był zestalonym zaklęciem, uśpionym do chwili uruchomienia go. Niektóre z talizmanów, jak te leczące lub zastępujące odzież, działały powoli i ich efekt był długotrwały. Inne, takie jak duszący demon, osiągały całą swą moc w kilka sekund. Najważniejsze, żeby miał wystarczająco dużo czasu do zaśpiewania wcześniej przygotowanego kontrzaklęcia. Może powinien przygotować sobie kilka łatwych wariantów, które nie będą co prawda miały pełnej mocy, lecz w sytuacji podbramkowej wystarczą. „Zaklęcie znika, szybko umyka. Zamień zaklęcie w rąk klaśnięcie. Zaklęcie umyka, wraca muzyka. Groźne czary, efekt mały”. Jako poezja bardzo to było nieudolne, lecz tak działała jego magia. Prawdziwa poezja, w której forma, styl i znaczenie były ważniejsze od rymu czy rytmu, wymagała czasu, a Stile nie był pewien, ile go będzie miał. Z pewnością lepsze wiersze przynosiły silniejszy efekt — Stile uważał słowa swojej przysięgi przyjaźni z Neysą za trochę zgrabniejsze od zwykłej rymowanki — lecz w normalnych sytuacjach nie potrzebował aż takiej mocy. Zajął się więc wymyślaniem prościutkich wierszyków, próbując przygotować się na każdą okoliczność.
Minęli opustoszałe teraz tereny Rożcolimpiady.
— Byłaś wspaniała, Neyso — wyszeptał Stile. — Przyniosłaś zaszczyt swemu stadu.
Neysa parsknęła z zadowoleniem. Nie zwycięstwo było dla niej ważne, lecz zdobycie prawa do występowania w zawodach.
Przed nocą zbliżyli się do Czerwonego Królestwa. Stile zaczął rozglądać się za miejscem na biwak; nie chciał walczyć po ciemku. Tyle było jeszcze do przemyślenia. Mógł oczywiście wyczarować dla nich jakieś schronienie, lecz na razie nie chciał używać magii. Czerwona Adeptka mogła wyczuć obecność magicznej mocy w pobliżu, a Stile wolał sprawić swym przybyciem jak największą niespodziankę.
Neysa wybrała już miejsce. Zatrzymała się przed ogromną jaskinią i zagrała na rogu. Z ciemności wyleciały nietoperze i otoczyły gości. W chwilę potem opadły na ziemię, zamieniając się w mężczyzn i kobiety.
— Wampiry! — wykrzyknął Stile. — Nie miałem pojęcia, że tu mieszkają! — Lecz Neysa dobrze o tym wiedziała; jeszcze jeden powód, dla którego jej obecność była tak użyteczna.
Jeden z wampirów podszedł do nich. Był do Vodlevile, który rozmawiał już ze Stile’em w czasie Rożcolimpiady.
— Witaj, Adepcie! Co słychać u mego przyjaciela, Hulka?
Niewłaściwe pytanie!
— Niestety, został zamordowany na Protonie — odparł Stile. — Czerwona Adeptka zapłaci mi za to.
— Zabity? — zdziwił się zszokowany wampir. — A tak niedawno go widziałem! To był najmilszy ze znanych mi olbrzymów.
— To prawda — zgodził się Stile. — Czerwona zabiła go, nie mogąc mnie dosięgnąć.
Vodlevile zmarszczył brwi i lekko obnażył kły.
— Zawsze żyliśmy z Czerwoną w pokoju. Nigdy nam nie pomagała, ale też i nigdy nie przeszkadzała. Nie odważyłem się prosić ją o amulet dla mego syna, gdyż bałem się, że zażąda jego jako zapłatę. Niespecjalnie szanujemy Adeptów. Ty jesteś pierwszym, który udzielił nam pomocy. A dzięki tobie, również Żółta. — Uniósł dłoń i spłynął na nią mały nietoperz. — Mój syn — oznajmił z dumą Vodlevile.
— Jestem szczęśliwy — Stile skinął głową — że moja pomoc odniosła skutek. Czy możemy zostać tu na noc?
— Oczywiście. Wszystko, co mamy, jest do waszej dyspozycji. Czy zechcesz przyłączyć się do naszej wieczornej uczty?
— Nie chcę was obrazić, ale wolałbym nie. Wasze zwyczaje odmienne są od moich, a ta noc to noc moich zaślubin, którą muszę spędzić sam. Nie chciałbym też popsuć waszych stosunków z Adeptką, gdyby udało jej się przetrwać nasze spotkanie; lepiej, by nie wiedziano, gdzie nocowałem.
— Noc poślubna… samemu! Masz rację, nasze tradycje różnią się od waszych! Uszanujemy twoje pragnienie samotności. Bądź pewien, że nikt nie zakłóci twego spokoju.
W ten sposób Stile znalazł się w ciepłej jaskini strzeżonej przez krwiożercę wampiry. Czuł się tu zupełnie bezpiecznie; niewiele stworzeń usiłowałoby zbliżyć się do niego w obawie przed wysysającymi krew nietoperzami.
Neysa przyniosła mu trochę owoców i wyszła, by się paść. Nocą potrafiła jednocześnie i jeść, i spać. Stile’owi nie udało się do końca zrozumieć, jak to robi, lecz zdążył się już do tego przyzwyczaić.
Ułożył się do snu, czując straszliwą samotność. Naraz zobaczył małego nietoperza, który wleciał do jaskini. Stworzenie wyglądało tak, jakby starało się ukryć kierunek swego lotu. W chwilę potem wampir zamienił się w sześcioletniego chłopca.
— Adepcie, nie powinienem ci przeszkadzać, ale czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać? — spytał nieśmiało.
— To ty zostałeś wyleczony wywarem Żółtej? — domyślił się Stile. — Witaj, miło mi będzie z tobą pogawędzić.
Chłopiec uśmiechnął się z wdzięcznością.
— Ojciec wyrzuciłby mnie z gniazda, gdyby się dowiedział o mojej wizycie. Bardzo proszę, nie mów mu o tym.