— Ani słowa — obiecał Stile. Dzieci zawsze traktowały poważniej groźby kary niż wszystkie zakazy i nakazy, jakich nie szczędzili im dorośli. — Cieszę się, że możesz już latać.
— To dzięki wywarowi Żółtej, ale ojciec mówi, że dała go tylko na twoją prośbę. Jestem ci winien…
— Nic — szybko wtrącił Stile. — Twój ojciec spłacił wszystkie długi, jakie moglibyście mieć u mnie. Pomógł mi zmierzyć się z Ogierem.
— A jednak przegrałeś — zauważył chłopiec. — A więc jego pomoc nie była wystarczająca.
— Raczej moje umiejętności — stwierdził Stile. — Chciałem tylko, by pojedynek był równy i nie przyniósł żadnemu z nas hańby. I to się udało. Jednorożec był po prostu lepszy.
Chłopiec miał pewne kłopoty ze zrozumieniem.
— Koszałki-opałki, jak powiada mój ojciec. Uważa, że zawsze dajesz więcej, niż może być ci zwrócone, i wychodzisz na tym lepiej, niż można by przypuszczać. Czy to ma sens?
— Żadnego — odparł pogodnie Stile.
— W każdym razie czuję się wobec ciebie zobowiązany, gdyż pomogłeś mi osiągnąć pełnię życia. Nie wiem tylko, co mógłbym dla ciebie zrobić.
— Nic nie musisz! — przekonywał go Stile, ale zobaczył, że chłopcu zbiera się na płacz. Mały wampir podchodził do życia bardzo poważnie i chciał spłacać swoje długi. — No, chyba że… — Stile szybko starał się coś wykombinować. — Jest wiele rzeczy, których nie znam, a jestem ich ciekaw. Gdybyś zauważył coś interesującego i zawiadomił mnie o tym… Może chore zwierzę, które mógłbym uleczyć, albo coś ładnego, co mógłbym podarować mojej Pani. — Uśmiechnął się smutno do wspomnień. — Z jakąż radością przyniósłbym mej ukochanej jakiś prezent!
Oczy chłopca pojaśniały, błysnęły małe, wampirze ząbki.
— Rozejrzę się, Adepcie! — zawołał uszczęśliwiony. — Coś ważnego, coś miłego! — Przekształcił się w nietoperza i wyfrunął z jaskini.
Stile, zadowolony, ułożył się z powrotem do snu. Mały nietoperz spędzi kilka przyjemnych chwil na poszukiwaniach, a potem zapomni o całej tej sprawie w natłoku innych wrażeń.
Rano Stile pożegnał się z kolonią wampirów.
— Spróbuj nas zrozumieć — przepraszał go Vodlevile. — Nie mamy odwagi towarzyszyć ci do Czerwonego Zamku lub zbyt jawnie pomagać ci w twej misji. Gdyby Adeptka dowiedziała się, że wystąpiliśmy przeciwko niej…
— Rozumiem was — odparł Stile. — To nie wasza wojna.
— Raczej nie. Gdy jednak wspominam olbrzyma…
— Wstrzymaj się na razie. Hulk zostanie pomszczony.
Vodlevile wyglądał na zaskoczonego, lecz nic nie powiedział. Stile dosiadł Neysy, która wyglądała na wypoczętą i najedzoną, i pokłusowali na południe, w stronę Czerwonego Królestwa.
Zamek wyglądał dziwacznie. Wznosił się na szczycie miniaturowej góry; wąska ścieżka okrążała ją serpentyną, doprowadzając do niewielkiego otworu, który był głównym wejściem. Był to niewątpliwie dom Adepta; otaczało go słabo migoczące światło, podobnie jak kopuły na Protonie.
Magiczna kopuła? Oczywiście! Zamek zbudowany został na pewno tak, że przez jego środek biegła zasłona i Adeptka mogła swobodnie — i nie będąc obserwowaną — przechodzić z jednej strony na drugą i czynić zło w obu światach. To wiele tłumaczyło. Błękitne Królestwo nie leżało w miejscu, gdzie przechodziła zasłona, gdyż Błękitny Adept nie mógł przez nią przejść.
Okrążyli budowlę. Rzeczywiście, Stile wypatrzył zasłonę. Chcąc zdobyć pewność, przeniósł się na drugą stronę. Oczywiście — ten sam zamek, tylko że otoczony polem siłowym. Wrócił na Phaze. — To bardzo skomplikowana sytuacja — poinformował Neysę. — Adeptka od lat działa w obu światach.
Jednorożec parsknął. Nie podobało mu się to. Neysa nie mogła przechodzić przez zasłonę, pewnie dlatego, że była stworzeniem magicznym, a więc nie mogła ochraniać go w tym drugim świecie.
— W porządku — zadecydował Stile. — Zabiła mnie podstępem, ja zrobię to jawnie. — Zaśpiewał półgłosem: — Muzyko graj, megafon mi daj. — I w jego ręku pojawił się piękny, duży megafon. Oczywiście, nie miał zewnętrznego źródła energii, bo magia tak nie działa, lecz Stile był pewien, że urządzenie się sprawdzi.
Ale najpierw środki ostrożności.
— Miecz i zbroja, zguba twoja. — I nagle Stile przyodziany został w mocną, lekką, metalową zbroję, a u pasa kołysał mu się nieduży, ostry, stalowy miecz w pochwie. Platynowy Flet byłby oczywiście lepszy, ale na to nie było szansy. Musi mu wystarczyć zwykła broń.
Uniósł megafon.
— Błękitny Adept wyzywa Czerwoną Adeptkę na pojedynek. — Dźwięk był wprost ogłuszający; nie można go było nie usłyszeć.
Jednak z Czerwonego Zamku nie nadeszła żadna odpowiedź. Stile raz za razem powtarzał swoje wyzwanie — bezskutecznie.
— A więc wyciągniemy lwa z legowiska — zadecydował niezbyt tym zdziwiony Stile. Spodziewał się najgorszych pułapek.
Neysa nie wyglądała na zachwyconą, lecz dzielnie pomaszerowała naprzód. Nagle przyszło mu do głowy, że może potrzebować czegoś solidniejszego niż zbroja. Przypuśćmy, że jakieś potwory zaczną obrzucać go głazami albo włóczniami? Musiał zabezpieczyć się również przed niemagicznymi atakami.
— Pociski nie trafiajcie, do źródła zawracajcie. — Powinno go to obronić przed podobnego rodzaju niespodziankami. Nie był pewien, jaki zasięg mają zaklęcia, zwłaszcza we wrogim środowisku obcej magii, ale jeszcze jeden środek ostrożności z pewnością nie zaszkodzi. Nie zniweczy tym czarów Czerwonej, lecz i tak ograniczały się one tylko do amuletów. A więc jest szansa na uczciwą walkę; o nic innego nie prosił. Uczciwa walka, tak by mógł bez skrupułów zabić Czerwoną Adeptkę.
Neysa pięła się wijącą ścieżką w górę. Nikt ich nie atakował. Stile czuł niepokój; wolałby już jakieś oznaki jawnego oporu. Spokój mógł oznaczać, że nikogo nie ma w domu, lub też, że zastawiono na niego pułapkę.
Pułapka! Taka jak ta, w której przynętą była Bluette? Dziewczyna nic oczywiście nie wiedziała; została w okrutny sposób wykorzystana. Stile miał nadzieję, że udało jej się uciec, choć wiedział, że nie ma tam czego szukać. Był mężem Błękitnej Pani i związek z Bluette nie miałby żadnej przyszłości. Rósł w nim jednocześnie gniew wywołany straszliwym losem Hulka i Stile z trudem tłumił go w sobie. Hulk, zupełnie niezaangażowany w ten spór, został przez Stile’a wysłany na śmierć. Czy ta krzywda zostanie kiedykolwiek naprawiona?
Złowroga działalność Czerwonej Adeptki przysporzyła mu całego szeregu głębokich duchowych ran; nie pozwoli sobie teraz na rozpamiętywanie swych strat. Przysięga zemsty obejmowała je wszystkie. Kiedy Czerwona zginie, przyjdzie czas opłakiwania i żałoby. Teraz nie mógł sobie pozwolić na rozpacz, czy też miłość. Najpierw musiał dokończyć dzieła.
Pierwszy zakręt ścieżki zaprowadził ich niespodziewanie wysoko. Z daleka zamek wydawał się mały, lecz teraz sprawiał wrażenie niezwykle wysokiego. Podnóże góry znajdowało się jakieś trzydzieści stóp poniżej miejsca, gdzie stali, a budynek około sześćdziesięciu stóp powyżej. Może to magia powodowała, że z daleka góra wydawała się mała, a teraz przemieniła się w zdumiewająco wysoką.
Stile wyjął harmonijkę i zaczął grać. Magia otoczyła go, zamek zaczął leciutko migotać i nagle perspektywa zmieniła się. Jego magia zniweczyła działanie czarów Czerwonej, obnażając prawdę; zamek był większy, niż można było sądzić, za to góra znacznie mniejsza — jedno złudzenie nakładało się na drugie. Sprytne; Adeptka najwyraźniej doceniała zarówno estetykę, jak i ekonomię.