Podjechali do bramy. Pomalowane na jaskrawe kolory półkoliste wrota były otwarte i przypominały wejście do wesołego miasteczka. Ze środka dochodziła muzyka, trochę stłumiona i odrobinę fałszywa. Kłóciła się z dźwiękami harmonijki, lecz Stile nie przestawał grać. Chciał, by magia otaczała go jak najdłużej, przynajmniej dopóki nie zrozumie, co tu się dzieje.
Weszli do środka. Muzyka była teraz głośniejsza i jakby ochrypła. Po obu stronach stały budki, obsługiwane przez pokrzykujących golemów.
— Zapraszamy do nas! Spróbuj szczęścia, zdobądź nagrodę! Wszyscy wygrywają!
To miała być siedziba Adepta! Ten bałaganiarski karnawał? Stile powinien był przybyć przebrany za klowna!
Ostrożnie podszedł do najbliższego stoiska. Zarządzający nim golem rzucił się go obsłużyć.
— Jeden celny rzut kulą, a wygrywasz! To łatwe.
Neysa parsknęła. Zupełnie się jej to nie podobało. Stile zapragnął dowiedzieć się, jakie znaczenie ma cała ta przebieranka, o ile oczywiście miała jakiekolwiek. Spodziewał się czegoś zupełnie innego. To wrodzona ciekawość sprawiła, że został jednym z najlepszych na Protonie.
Zjawiska przeważnie miały jakiś sens; należało tylko go odgadnąć. Ten jarmark w miejsce rozwścieczonej Czerwonej Adeptki… cóż to ma oznaczać? Gdzie jest klucz do tej zagadki?
Nie było to, rzecz jasna, bezpieczne, lecz Stile zdecydował się połknąć przynętę. Jeśli nie potrafi rozpoznać charakteru pułapki, oglądając ją, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko ją uruchomić — w odpowiednim dla niego momencie. Oczywiście, mógł bez trudu trafić kulą w cel — był w tym dobry — lecz prawdziwe gry z wesołego miasteczka rzadko bywają uczciwe; wykorzystuje się klientów, którzy tracą pieniądze, próbując zdobyć pozornie łatwe do wygrania nagrody o wątpliwej wartości. Na Protonie niewolnicy używali oczywiście symbolicznych pieniędzy, gdyż nie istniały tam prawdziwe. A tutaj…
— Ile to kosztuje?
— Za darmo, za darmo! — krzyczał android, a raczej golem. — Wszyscy wygrywają!
— Akurat — mruknął Stile pod nosem.
Nie zsiadł z Neysy; to mogło stanowić część pułapki. Ostrożnie wziął podaną mu kulę, szykując się na spotkanie z obcą magią, ale nic takiego nie nastąpiło. Kula sprawiała wrażenie zupełnie zwykłej.
W ramach eksperymentu zamachnął się i rzucił. Kula trafiła prosto w środek tarczy. Budka grzmiała teraz muzyką jak oszalała; zwłaszcza rogi buczały tak głośno, jakby chciały same siebie zagłuszyć. Z otworu wypadł metalowy krążek. Golem podniósł go i podał Stile’owi.
— Oto nagroda! Świetny rzut!
Stile zawahał się. Celował przecież tak, by chybić. A jednak magia spowodowała, że trafił bezbłędnie. Każdy inny poddałby się iluzji myśląc, iż to dzięki jego umiejętnościom kula uderzyła w sam środek tarczy. Golem nie kłamał: wygrywał każdy. Na tym polegało oszustwo tej gry. Ale dlaczego?
Stile spojrzał na krążek. Był to oczywiście amulet. Podarowano mu go, lecz przecież nie mógł być przygotowany specjalnie dla niego, Stile przyjechał bez zapowiedzi, a jeżeli nawet oczekiwano go, to cała ta scena była zbyt skomplikowana. Po co tak traktować gości?
Od razu znalazł odpowiedź. Czerwona Adeptka była, jak i inni Adepci, podejrzliwa i nietowarzyska, a więc nie lubiła gości. Władza, według powszechnej opinii, korumpuje, a Adepci mieli jej aż nadto i stąd tendencja do pewnego zepsucia. Musieli gdzieś mieszkać, a więc założyli oddzielne królestwa, położone daleko od siebie, i bronili ich na najrozmaitsze sposoby, jakie dyktowała im ich perwersyjna natura. Nie mogli jednak zabijać intruzów jak popadło, gdyż byli pomiędzy nimi handlarze oferujący potrzebne usługi i wysłannicy tak potężnych ludów, jak elfy lub jednorożce. Zdarzało się również, że sami Adepci ruszali w odwiedziny. Tak więc zmuszeni zostali do zastosowania selektywnie działających środków odstraszających. Czarny Adept miał swój labirynt, w którym niewielu tylko potrafiło znaleźć drogę; Biała Adeptka lodowy pałac, a Brązowa olbrzymie golemy.
Poważny gość zlekceważyłby prawdopodobnie budki i nawoływania zachwalających swe usługi golemów. Chciwi i głupi wpadliby zaś w pułapkę. Amulet był pewnie takim właśnie silnym środkiem zniechęcającym, może nawet śmiertelnym. Lepiej go pozostawić w spokoju.
Stile jednak odznaczał się w takich sprawach niezwykłym uporem. Zżerała go ciekawość; poza tym chciał pokonać Czerwoną Adeptkę bez względu na jej zaklęcia. Jeśli nie potrafi poradzić sobie z jednym tylko amuletem, to jak ma zwyciężyć ich twórczynię? A więc dobrowolnie wszedł w pułapkę.
— Ukaż swe oblicze, amulecie — powiedział, gotów na wszystko; taką przynajmniej miał nadzieję.
Krążek zamigotał i zaczął rosnąć. Pojawiły się na nim wyrostki, wydłużające się i zakrzywiające w jego kierunku. Pośrodku krążka uformowały się metaliczne usta z błyszczącymi zębami. Całość przypominała trochę dynię z wigilii Wszystkich Świętych. Wyrostki przemieniły się w chwytne ramiona, usta otwarły w żarłocznym grymasie.
Oczywiście zbroja i ochronne zaklęcie powinny zabezpieczyć go przed tym tworem, ale Stile wolał nie ryzykować.
— Zaklęcie umyka, w piekle znika — zaśpiewał ułożoną uprzednio rymowankę.
Podziałało. Rosnący amulet zniknął w małym obłoczku dymu. Magia Stile’a nie straciła swej mocy, czego zresztą się spodziewał. W ten sposób uczyniony został pierwszy krok.
Ścisnął kolanami boki Neysy i jednorożec ruszył głównym przejściem między budkami. Nie zwracali już więcej uwagi na wrzeszczące golemy; dowiedzieli się wszystkiego, co było im potrzebne.
Zamek od środka wydawał się znacznie większy, lecz w rzeczywistości nie był zbyt przestronny. Wkrótce znaleźli się na przeciwległym jego końcu i stanęli przed drzwiami prowadzącymi na zewnątrz. Gdzież więc jest Czerwona Adeptka?
— Może na innym piętrze — mruknął Stile. — Więc jak, będziemy się bawić w chowanego, czy też wykorzystamy magię?
Neysa zagrała na rogu. Stile nauczył się rozumieć niektóre dźwięki.
— Masz rację — powiedział. — Użyjemy zaklęcia, by nas do niej zaprowadziło. — Zastanawiał się przez chwilę. — Do Czerwonej doprowadź nas, póki jeszcze mamy czas — zaśpiewał.
Przed nimi pojawił się świetlny punkt. Neysa ruszyła w jego kierunku i wtedy punkt cofnął się, okrążył ich i zaczął posuwać się drogą, którą tu przyszli. Ruszyli jego śladem. W pewnym miejscu zakręcił i zbliżył się do jednej z budek.
— Odwiedźcie niesamowite domostwo strachów — zawołał golem-właściciel.
Światełko zniknęło w drzwiach. Otwór był zbyt wąski, by mogła przezeń przejść Neysa. Jednak problem ten rozwiązali szybko i bez kłopotów. Stile zeskoczył na ziemię, a Neysa przemieniła się w dziewczynę ubraną w czarną spódniczkę i białe pantofelki. Nie miała zamiaru zostawić go samego w niebezpieczeństwie.
Stile przeszedł przez próg, Neysa znajdowała się o krok z tyłu. Nie podobało mu się to, gdyż w ten sposób oddzielono go od niej, ale nie było lepszego wyjścia. Należało wyśledzić kryjówkę Czerwonej Adeptki; może złapią ją w czasie snu. Jeżeli tak się stanie, to obudzi ją, zanim z nią skończy. Najprawdopodobniej jednak Czerwona czyhała teraz w centrum najstraszliwszej ze swych pułapek, używając samej siebie jako przynęty. Stile musiał uruchomić tę pułapkę i to we właściwy sposób. Sama śmierć Czerwonej nie wystarczała mu; chciał ją schwytać, pozbawić mocy i dowiedzieć się, dlaczego zamordowała jego poprzednika. Musiał znać powód. Skończy z tą sprawą dopiero wtedy, gdy dowie się wszystkiego.