— Twierdzisz, że gdyby nie mój atak, nie byłoby między nami sporu? — Skrzywiła się.
— Tak mi się przynajmniej wydaje — rzekł Stile. — O ile wiem, mój sobowtór, Błękitny Adept, nie planował niczego przeciwko tobie. Wdowa po nim, a teraz moja żona, nie wiedziała, ani kto go zamordował, ani dlaczego. A jeśli idzie o mnie, to nigdy nie mógłbym przekroczyć zasłony, gdyby nie śmierć Błękitnego Adepta, i nigdy nie porzuciłbym kariery dżokeja, gdyby nie uszkodzone laserem kolana. — Zamilkł na chwilę. — Ale dlaczego celowałaś w kolana, a nie w głowę? Gdybym wtedy zginął, nie musiałabyś obawiać się teraz mojej zemsty.
— Laser, który przemyciłam na tor wyścigowy, był zaprogramowany tak, że uniemożliwiał zabójstwo — stwierdziła z obrzydzeniem. — Obywatele nie lubią wypadków śmiertelnych, więc maszyny mogące zabijać muszą być wyposażone w zabezpieczenie. Zresztą łatwiej jest zniszczyć cienkie tkanki ścięgna, niż przepalić mózg zamknięty w grubej czaszce. Pewnie nie umarłbyś; trochę podgrzałby ci się mózg i to wszystko. Obywatele zaś zareagowaliby na podobny wypadek, zamykając cały stadion polem statycznym, i na pewno by mnie schwytali. Musiałam działać subtelnie; najpierw cię okaleczyć, zapewniając sobie drogę ucieczki z miejsca zbrodni, a potem, gdy zostałbyś pozbawiony opieki obywatela, zabić cię bez rozgłosu. Niestety, przeszkodził mi robot.
— Ach, robot — powtórzył Stile. — Kto go przysłał?
— Tego nie wiem — przyznała Czerwona. — Sądziłam, że ty wiesz, i że stanowi to część twego planu. Gdybym na samym początku zorientowała się, jak dobrze jesteś chroniony, przygotowałabym się staranniej. Byłam przekonana, że więcej trudu będzie kosztowało mnie wyeliminowanie Błękitnego Adepta niż ciebie.
Zupełnie logiczne przypuszczenie! Podobne drobne błędy bywają przyczyną upadku lub powstania imperiów. — A więc mamy i tajemnicę — zauważył Stile. — Ktoś dowiedział się o twoich zamierzeniach i postanowił mnie ocalić. Wprawdzie jesteśmy nieprzyjaciółmi, lecz informacja, kim jest ta osoba i dlaczego zdecydowała się działać skrycie, przydałaby się nam obojgu. Czy masz jeszcze innych wrogów?… może kogoś, kogo można zidentyfikować jako Błękitnego, choć nie Adepta? Jestem pewien, że źle zinterpretowałaś słowa Wyroczni, gdyż zanim nie zaczęła działać ta samospełniająca się przepowiednia, byłem zupełnie niewinny. Teraz Błękit rzeczywiście zniszczy Czerwień; nie ma przebaczenia dla twych zbrodni, lecz nigdy by mnie tu nie było, gdyby Wyrocznia nie skierowała cię przeciwko mnie.
— Ukryty wróg, przeciwstawiający Błękit Czerwieni — powtórzyła z namysłem. — Jakże byłam głupia, pytając nie o tożsamość mego wroga, lecz o mój los po upływie dwóch miesięcy. Wyrocznia odpowiedziała mi na inne pytanie, niż sądziłam. Zdradziła mnie.
— Też tak sądzę — zgodził się Stile. — Gdzieś jednak musi ukrywać się prawdziwy wróg, i mój, i twój nieprzyjaciel. Zawrzyjmy jeszcze jedną umowę: to z nas, które ocaleje, odszuka go, by nigdy więcej nie wzbudzał konfliktów pomiędzy Adeptami.
— Zgoda! — wykrzyknęła. — Nasz spór jest zbyt poważny; rozstrzygnąć go może tylko śmierć jednego z nas. Lecz możemy jeszcze zostać pomszczeni.
— Czy mógłby to być jeden z Adeptów? — zapytał Stile. Wciąż miał się na baczności, choć nie spodziewał się ataku przed końcem tej ważnej rozmowy. Nawet wrogowie, jak widać, mogą mieć wspólne interesy. Stile tak długo działał, nie wiedząc nic o siłach, które występowały przeciwko niemu, że teraz pragnął wydrzeć tyle prawdy, ile się da. — Może jeden z nich pozazdrościł mnie lub tobie władzy?
— Mało prawdopodobne. Większość z nich nie może przekraczać zasłony. Ja sama ciężko zapracowałam na to prawo i drogo za to zapłaciłam. Zorganizowałam zamach na mojego sobowtóra, a po jej śmierci przeszłam przez zasłonę i zajęłam jej miejsce, mając nadzieję, że zostanę wyznaczona spadkobierczynią naszej matki, obywatelki. Ta nędznica jednak wybrała adoptowaną córkę i zostałam zmuszona do pójścia na służbę i przygotowania się do Turnieju.
Stile był wstrząśnięty jej pomysłowością, lecz dobrze to ukrył. Miała więc zwyczaj uderzać, zanim inni zdążyli to zrobić. To dlatego zaatakowała Błękitnego Adepta. Jej protoński sobowtór prawdopodobnie planował zrobić to samo z Czerwoną. A teraz Czerwona usiłuje uśpić jego czujność, by móc uzyskać przewagę.
— A więc bierzesz udział w grze?
— Jestem bardzo dobrym graczem, mimo to orientuję się, że jesteś moim najgroźniejszym rywalem w nadciągającym Turnieju.
— Nie widziałem cię w czasie żadnych rozgrywek.
— Przystąpiłam do eliminacji dopiero w ostatniej chwili. Ćwiczyłam sama, korzystając z urządzeń należących do mojej matki — obywatelki.
— Nawet gdyby Wyrocznia miała na myśli moje zwycięstwo nad tobą w Turnieju i pozbawienie cię szans uzyskania statusu obywatela — mówił powoli Stile — to przecież miałem jeszcze prawo do trzech lat na Protonie i gdyby nie twoje działania, nigdy nie zdecydowałbym się uczestniczyć w tegorocznych rozgrywkach.
— A więc Wyrocznia oszukała mnie i to w niejednej sprawie — stwierdziła Czerwona.
Jakże mądrze postąpił Stile, tak dokładnie analizując każde słowo Wyroczni! Lecz zło, zapoczątkowane przez Wyrocznię kryło się nie tylko w jej mylących odpowiedziach; nigdy sama nie inicjowała działań. Ktoś musiał to dobrze zaplanować. Ale cóż to za wymyślna intryga!
— A może ktoś z Protonu szuka na tobie pomsty? Jakiś przyjaciel twojego sobowtóra, mszczący się za jej śmierć?
— Nie miała przyjaciół; była taka jak ja. To dlatego została wydziedziczona. A zresztą nikt nie zdaje sobie sprawy, że zginęła; wszyscy sądzą, że ja nią jestem.
To była bardzo sprawna operacja!
— A więc ktoś z Phaze. Nie może zaatakować Adepta, więc występuje przeciwko tobie na Protonie? Może któryś z wampirów, przechodzący w ludzkiej postaci przez zasłonę…
Nagle Stile zamyślił się. Czy Neysa, polatująca teraz nad nim, mogłaby, jako dziewczyna, przejść na Proton? Czy już próbowała? Na Protonie nie ma jednorożców, lecz są dziewczęta, a więc gdyby nie miała sobowtóra…
— Ale dlaczego miałby wysyłać chroniącego cię robota? Prościej byłoby przysłać go, by zabił mnie. To bardzo drogi robot; za tę samą kwotę można by mieć zespół kompetentnych morderców. Możliwe, że atak skierowany był przeciwko twojemu sobowtórowi ze świata magii, a ty zostałeś ochroniony, byś mógł mnie zniszczyć.
Ileż materiału do rozmyślań! — Chyba masz rację — zgodził się Stile. — Wyrocznia musiała wiedzieć, że mimo śmierci Błękitnego Adepta jego protoński sobowtór potrafi cię odnaleźć. Kluczem do zagadki jest tożsamość właściciela robota. Jeśli odnajdziemy go, będziemy na tropie naszego wroga. Gra toczy się o coś więcej niż moje bezpieczeństwo czy twoje życie; intryga jest jak na to zbyt skomplikowana.
— To na pewno! Niezbyt wiele osiągnęliśmy w rozmowie, ale to musi wystarczyć. — Uniosła prawą dłoń. — Jak powiedziałeś, tak się stanie. Koniec rozejmu! — I rzuciła w niego jakimś przedmiotem.
Stile uskoczył. Pocisk przypominał mały nóż czy sztylet — może nawet nim był — ale przede wszystkim był amuletem i Stile nie zamierzał go uruchamiać. Przedmiot uderzył w ścianę za jego plecami i leżał na podłodze jak tykająca bomba.
Czerwona wypuściła z rąk następny pocisk. Z wyglądu przypominał kulę. Stile uskoczył, a pocisk odbił się od ściany i zatrzymał dopiero u jego stóp. Dzięki zaklęciu nadal unosił się kilka cali nad podłogą i kula nie dotknęła go.