Выбрать главу

Postrzał wyglądał fatalnie. Stile wprowadził się w trans. Leciał do tyłu, zaciskając obie ręce na ranie. Ból był okropny, ale udało mu się go opanować; jednocześnie starał się zatamować tryskającą z rany krew. Nie mógł pozwolić sobie na utratę przytomności; szybko wykrwawiłby się na śmierć. Kula uszkodziła główną arterię; potrzebował pilnej pomocy chirurga.

Sheen rzuciła się na Czerwoną. Pistolet i amulet poleciały gdzieś w kąt, a czarownica wylądowała na ścianie.

Udało się jej jednak odzyskać równowagę i odepchnąć Sheen z nieludzką wprost siłą.

— Ona jest robotem! — krzyknęła Sheen. — Maszyną, tak jak ja!

— To prawda — przyznała kopia Czerwonej. — I mam dla Stile’a wiadomość: śpiesz się, karle, gdyż właśnie w tej chwili Czerwona Adeptka uruchamia pocisk nakierowany na znajdującą się w twym ciele kulę. Ile szkody wyrządzi ci ta rakieta, zależeć będzie od miejsca, w którym cię dogoni.

Usłyszeli gdzieś nie opodal szum uruchamianej maszynerii. Coś wyłaniało się z sąsiedniego bunkra.

— Uciekaj, Błękitny! — mówił robot. — Ciesz się, póki możesz, króliczku. Koniec przekazu. — I robot zamarł.

— Sheen! — krzyknął Stile. — Zanieś mnie do zasłony. Tam pomogą mi, a pocisk nie przeleci na Phaze.

— Amulet! — zawołała Sheen. — Kula jest amuletem!

— Kula! — powtórzył Stile. Dopiero teraz zrozumiał, w jak straszliwej znalazł się pułapce, i to pomimo ostrzeżenia Błękitnej Pani. Gdyby przeszedł teraz przez zasłonę, to kula w jego nodze zamieniłaby się w bazyliszka i Stile zginąłby, zanim zdążyłby wypowiedzieć najprostsze choćby zaklęcie. Lecz jeśli zostanie na Protonie…

Usłyszeli przesuwający się po piasku pocisk-rakietę. Znajdujące się w jej wnętrzu materiały wybuchowe mogły rozsadzić całą górę.

Sheen podniosła go, posadziła na fotelu żyrocykla i przypięła pasami bezpieczeństwa. Stile trzymał się rozpaczliwie resztek przytomności i usiłował zatamować upływ krwi. Sheen uruchomiła pojazd.

Rakieta, która okazała się pojazdem na kołach, wyłaniała się właśnie zza bunkra, nabierając prędkości. Sheen nacisnęła pedał gazu, kierując się pod kątem prostym do toru rakiety. Po chwili osiągnęli siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, zostawiając ścigającą ich bombę daleko w tyle. Na szosie prędkość tę uznać by można za umiarkowaną, lecz na pustyni wydawała się przerażająca. — Musimy jakoś wyciągnąć kulę, zanim zabiorę cię do lekarza!

— Ciekawe, jak masz zamiar to zrobić, bez pomocy medycznej i nie zatrzymując się? — zgrzytnął zębami Stile. Nie był w najlepszym humorze, jednocześnie walcząc z upływem krwi i ogarniającą go słabością grożącą mu w każdej chwili utratą przytomności. Jazda przez pustynię wcale mu tego nie ułatwiała.

— Wezwę jednego z moich przyjaciół, by się z nami spotkał.

— Lepiej niech wysadzi rakietę w powietrze!

— Niemożliwe. To by zwróciło na nich uwagę obywateli. Któryś z nich zajmie się tobą, a potem zniknie. Rakieta nie będzie miała wtedy znaczenia.

— Nie chciałbym cię popędzać — zauważył Stile — ale długo już nie wytrzymam. Wprowadziłem się w trans, ograniczając krążenie w nodze, ale rana jest paskudna i zaczynam tracić kontrolę. Kończą mi się rezerwy.

— Znam to z doświadczenia — odparła. — Będziemy trzymać się zasłony, byś mógł przejść na Phaze, gdy tylko pozbędziesz się kuli. Kilka zaklęć i…

— Nie mogę sam siebie leczyć.

— To Błękitna Pani znajdzie jakiegoś innego Adepta. Może Żółta Pani…

— Żółciutka nie jest żadną panią, to stara wiedźma. — Zaczynał już zrzędzić. Żółta pewnie by mu pomogła.

Przypomniał sobie, jak Błękitna Pani zdobyła jej względy, inicjując aplauz zgromadzonych w pawilonie Adeptów. Błękitna Pani umiała sobie radzić w takich sytuacjach.

Sheen skierowała żyrocykl w stronę zasłony, która teraz wydawała się Stile’owi dziwnie wyraźna. Czyżby zjawisko to uległo wzmocnieniu, a może za tę ostrość widzenia odpowiadał trans blokujący ból? Nieważne, bez względu na powód widział Phaze równie wyraźnie jak przez otwarte okno.

Żyrocykl pozostawił ścigającą ich rakietę daleko w tyle, lecz na Phaze Neysa miała spore kłopoty. Teren był tam bardziej urozmaicony, a drzewa, krzewy i strumienie utrudniały drogę.

— Zwolnij, Sheen. Neysa zostaje w tyle, a będzie mi potrzebna od razu, jak tylko przejdę na drugą stronę.

Sheen zwolniła… i pocisk zaczął ich doganiać. Zaczęło wyglądać to niebezpiecznie; dotychczas zdobyta przewaga stanowiła cały ich margines bezpieczeństwa. A w dodatku teren stawał się coraz trudniejszy. Jechali teraz mniej więcej na zachód, wzdłuż zasłony, w kierunku dużej grupy kopuł. W czasie poprzednich podróży przez pustynię mogli swobodnie manewrować wokół głazów, wydm, wąwozów i skał. Zasłona przecinała wszystkie te przeszkody bez ograniczeń i teraz niezwykle utrudniało to jazdę. Sheen ześlizgiwała się po stromych zboczach, skakała przez żleby, przedzierała się przez zwały piasku. Goniący ich pocisk też na tym cierpiał, lecz miał szerokie koła i był niezwykle solidnie zbudowany. Jazda po tym terenie stanowiła większe niebezpieczeństwo dla żyrocykla niż dla tego trzykołowego pojazdu.

Neysa zaczęła mieć na Phaze kłopoty. Stile przyglądał się temu bezradnie, podczas gdy Sheen prowadziła żyrocykl wzdłuż zasłony, raz po jednej, raz po drugiej stronie, co ciągle zmieniało pole obserwacji. Jednorożec radził sobie dobrze z trudnym terenem, lecz pojawiły się niebezpieczeństwa innego rodzaju. W pewnym momencie na drodze znalazła się cała kolonia demonów, które zaraz rzuciły się w pościg, żądne mięsa jednorożca. Neysa mogłaby z łatwością im uciec, gdyby nie musiała trzymać się zasłony i dbać o bezpieczeństwo Błękitnej Pani. Mogłaby też stoczyć z nimi walkę, przepędzając je kilkoma zaledwie ciosami rogu, lecz musiała przecież pędzić za pojazdem Stile’a. Demony wyskakiwały teraz z każdej szczeliny w skałach, odcinając jej drogę. Szczerzyły radośnie zęby; wiedziały, że już im nie ucieknie.

Neysa w desperacji zagrała na rogu. Stile słyszał, choć bardzo słabo, jej głos zza zasłony. Jechali teraz dokładnie tą samą drogą, w niedostrzegalny sposób nakładającą się na siebie. Stile mógł obserwować Neysę tylko wtedy, gdy znajdowała się pomiędzy nimi zasłona, przez którą spoglądał jak przez okno, ale trwało to tylko mgnienie. Zasłona to interesujące zjawisko, kiedyś będzie je musiał zbadać i dokładniej zrozumieć. Podobnie jak Wyrocznia, zasłona wydawała się nie mieć żadnego wyraźnego pochodzenia i wytłumaczenia; po prostu istniała i zapewniała łączność między światami.

Neysa znowu zatrąbiła. Dźwięk rogu potoczył się przez pustkowie. Demony ryknęły śmiechem… głos przecież nie mógł im w niczym zaszkodzić. Stile zapragnął przeskoczyć na drugą stronę i rzucić w nie zaklęciem, ale nie miał na to szansy.

Wtedy pojawił się wilk, zwabiony głosem jednorożca. Zawył. Atakowano jego przyjaciela. Właśnie w obawie przed tym wilki podjęły się patrolowania zasłony; ostrzeżono je przed niebezpieczeństwem. Znajdowały się daleko jeden od drugiego, gdyż mocno pofałdowana zasłona ciągnęła się przez ogromne terytorium, lecz z pomocą przychodziły im niezwykle wyostrzone zmysły.

Odpowiedziało mu wycie pozostałych wilków. Nagle pojawiło się ich całe mrowie. Z dziką radością i w słusznym gniewie rzuciły się demonom do gardeł. Wilkołak ma tylko jeden cel w życiu — uczciwie walczyć o słuszną sprawę.

Drapieżny śmiech demonów zamienił się w okrzyk gniewu, a potem strachu, gdy coraz więcej wilków pojawiało się jak spod ziemi, obnażając zęby w złowrogim grymasie śmierci i odcinając je od Neysy.