Выбрать главу

Neysa zagrała jedną tylko, przepojoną wdzięcznością, nutę i wciąż niosąc na swym grzbiecie Błękitną Panią, pomknęła śladem Stile’a. Dźwięki toczonej bitwy powoli przygasały; tym razem demony zaatakowały niewłaściwe stworzenie.

Sheen prowadziła żyrocykl z desperacką odwagą. Tuż przed nimi zasłona przecinała na pół kopułę mieszkalną. Musieli ominąć ją, lecz gdy wrócili do zasłony, Neysa już tam była; parskała ogniem i była mocno zgrzana, lecz nie miała zamiaru zostać w tyle. Błękitna Pani przywarła do jej grzbietu, jadąc wprost doskonale, wypatrując niebezpieczeństw i prowadząc Neysę lekkim uciskiem kolan, który zawsze był tylko radą, nigdy rozkazem. To jednorożec kierował pogonią, lecz Pani więcej miała czasu na obserwację drogi. Neysa coraz bardziej koncentrowała się na utrzymaniu prędkości; nie unosiła już głowy, by rozejrzeć się dookoła. Ufała bystrym oczom Pani. Stile znał to z doświadczenia; często biegał w maratonach i wiedział, że przychodzi taki czas, gdy cały świat ogranicza się tylko do bolesnego ruchu nóg i wykrzykiwanych wskazówek przyjaciół. Nawet wzrok przestaje być wtedy przydatny.

Stile czuł się teraz podobnie. Dłonie ociekały mu krwią. Powoli tracił przytomność. Z trudem utrzymywał razem duszę i ciało. Ciało i duch, czy to było ostrzeżenie? Wtedy, w czasie Turnieju udało mu się zwyciężyć, lecz teraz walka toczyła się o większą i trudniejszą do zdobycia stawkę. A za nimi cały czas pędziła rakieta.

Widział jakieś urywki scen rozgrywających się za zasłoną; jakieś wzgórze, rzekę, którą Neysa przepłynęła, wyrzucając całe fontanny wody. Rzeka stawała się coraz głębsza, a klacz nie mogła zamienić się w świetlika, gdyż niosła na grzbiecie Błękitną Panią. Żyrocykl pędził dnem tej samej, lecz tu wyschniętej rzeki.

Zasłona prowadziła ich teraz na południe, obok jaskini wampirów, potem przez jeszcze jedną rzekę ku ruinom Czerwonego Królestwa. Obok Neysy biegły teraz jednorożce, oczyszczając jej drogę. W górze leciały nietoperze, wypatrując niebezpieczeństw i ostrzegając przed nimi. Jakiś smok uciął sobie drzemkę w poprzek zasłony; gdy sześć szarżujących jednorożców pojawiło się przed nim, pospiesznie przeniósł się w inne miejsce. Mali Ludzie ze szczepu, któremu nie szkodziło światło dzienne, ustąpili drogi tej dziwnej procesji. Wielki bieg trwał.

„To wszystko dla mnie”, pomyślał Stile. „Wszystkie te jednorożce, wilkołaki i wampiry gonią resztkami sił tylko po to, by pomóc mi zachować życie. Neysa zagoniona prawie na śmierć. Czy moje życie jest tego warte?” Jej kopyta płonęły czerwienią, żarzyło się jej ciało. Zostawiała za sobą smugę dymu; to paliło się poszycie.

Obok żyrocykla pojawił się jakiś inny pojazd. Jechał tuż obok dokładnie z tą samą prędkością. Wysunęły się z niego mechaniczne ręce. Jakieś mierniki przesunęły się po ciele Stile’a, dotykając zakrwawionej nogi. Środki znieczulające, potem odkażające. Robot-chirurg, nie zważając na prędkość i nierówną drogę, usunął kulę, załatał uszkodzoną arterię, zszył i zabandażował ranę, podając jednocześnie Stile’owi sztuczną krew właściwej grupy. Macki robota z powrotem zablokowały nerwy zranionej nogi, tak że Stile wciąż nie czuł bólu. Wreszcie ręce i macki cofnęły się, a oba pojazdy rozłączyły. Stile usłyszał tylko ostrzeżenie: Strzeż naszych interesów! Znaczyło to, że nikt na Protonie nie ma prawa dowiedzieć się o tym, co zaszło.

Kiedy przyjaciele Sheen decydowali się przyjść komuś z pomocą, robili to wyjątkowo szybko, precyzyjnie i skutecznie. Stile wiedział, że nie będzie mógł zgłosić się teraz do któregoś z protońskich szpitali; przysiągł przecież, iż nie zdradzi żadnej z tajemnic maszyn o wolnej woli, a więc musiał ukryć przed obywatelami dokonany przed chwilą zabieg chirurgiczny. Nie było to trudne — nie potrzebował już żadnej operacji.

Mimo to wciąż bliski był utraty przytomności. Czuł się skrajnie wyczerpany, a ani operacja, ani transfuzja nie mogły zastąpić wypoczynku. Sheen skierowała żyrocykl w stronę zasłony. Neysa dogoniła ich rozpaczliwym wysiłkiem i galopowała równolegle do nich. Ścigający ich pocisk zbliżył się niebezpiecznie.

Jednorożec i żyrocykl nałożyły się teraz na siebie, rozdzielone odmiennością światów, do jakich należały.

— Teraz — krzyknęła Sheen i Stile wysiłkiem woli przeniósł się na Phaze.

Upadł prosto na rozgrzany grzbiet Neysy. Błękitna Pani objęła go, przycisnęła mocno do siebie; lecznicza magia jej rąk zaczęła działać. Nareszcie był bezpieczny!

Po drugiej stronie zasłony pojazd Sheen nabierał prędkości. Kula została w jej rękach i rakieta nie przerywała pościgu.

Stile z ulgą stracił przytomność.

Rozdział 12

TANIEC

Dziesiąta runda oznaczała wyraźny skok jakościowy. W grze pozostało już tylko dwudziestu zawodników, z których zresztą aż osiemnastu miało już jedną porażkę. Gracze wyeliminowani w tej rundzie otrzymywali nagrodę pocieszenia w postaci pięcioletniego przedłużenia kontraktu.

Stile miał teraz aż dwa słabe punkty: chore kolana i nie do końca wyleczone udo. Kula-amulet utkwiła w kości, uszkadzając po drodze arterię. Rana, choć paskudna, była mniej groźna, niż się wydawało, lecz Stile mocno ucierpiał w wyniku szoku i utraty krwi. Żółta Adeptka zaoferowała mu napój dziesięciokrotnie przyspieszający gojenie. Mimo to nic nie mogło zastąpić czasu i odpoczynku, a Stile miał tylko dziesięć godzin do następnego pojedynku. Nic dziwnego, że nie był w najlepszej formie.

Sheen zaprowadziła ścigającą ją rakietę z powrotem do bunkra Czerwonej i wrzuciła do środka kulę. I tyle. Opowiedziała mu potem, zachowując pełny obiektywizm, że eksplozja była spektakularna i całkowicie zniszczyła ukrytą komnatę, w której chowała się Czerwona Adeptka. Niestety, kobiety tam nie było. Zniknęła ze sceny w czasie pogoni rakiety za Stile’em, a nikt nie pomyślał o namierzeniu kierunku jej ucieczki.

Dzięki pomocy i opiece ze strony kilku pań zamieszkujących oba światy, Stile uwolniony został od troski o swe bezpieczeństwo i mógł zająć się grą. Miał szczery zamiar trzymać się jak najdalej od konkurencji fizycznych. Sheen opiekowała się nim, jak mogła, lecz pomoc w czasie Turnieju była wykluczona.

Jego przeciwnikiem okazał się tym razem mężczyzna z drabiny wiekowej Stile’a, przezwiskiem Track, mający 35 lat, mistrz biegów w klasie powyżej trzydziestu lat. W pozostałych konkurencjach lekkoatletycznych też nie należał do ostatnich.

Stile, nawet gdy był w pełni formy, nie mógł dorównać mu w biegach, skokach czy pływaniu. W obecnej sytuacji nie miał żadnych szans. Lecz Track był stosunkowo słaby w konkurencjach umysłowych i do tego jeszcze brakowało mu zdolności artystycznych. A więc zwycięstwo mogło przyjść Stile’owi łatwo pod warunkiem, że trzymałby się z dala od opcji LOSOWE i FIZYCZNE.

Ale okazało się, że Stile otrzymał bok planszy oznaczony literami. Nie mógł więc wyeliminować kolumny: FIZYCZNE.

Błyskawicznie rozważał wszystkie możliwości. Opcja NAGO była oczywiście wykluczona. NARZĘDZIE też nie należało do najlepszych: Track świetnie radził sobie na rowerze wyścigowym, był mistrzem tenisa, bilardu i innych, podobnych gier. MASZYNA… Tu wybór wyglądał lepiej; Track czuł się niepewnie w takich konkurencjach jak wyścigi motocyklowe, w których Stile nawet ze zranioną nogą poradziłby sobie dużo lepiej. ZWIERZĘTA… Stile był, oczywiście, mistrzem jazdy konnej. Uszkodzenie kolan zmniejszyło znacznie jego możliwości, lecz wciąż jeszcze mógł polegać na swym doświadczeniu, umiejętnościach i zrozumieniu psychiki konia. Ta opcja była dla niego najkorzystniejsza.