Выбрать главу

Trwało to najwyżej minutę, ale zdaniem Phate’a była to bardzo poważna usterka. Program musiał być doskonały, elegancki. Razem z Shawnem przez kilka miesięcy próbowali usunąć tę pluskwę, lecz na razie nie mieli szczęścia.

Chwilę potem on i jego młody przyjaciel byli online, a Phate znów mógł przeglądać zawartość komputera chłopaka. Nagle na monitorze Phate’a ukazało się okienko z pytaniem:

Cel otrzymał bezpośrednią wiadomość od nadawcy MarkTheMan. Czy chcesz ją monitorować?

To od brata Jamiego, Marka. Phate wcisnął Y i zobaczył na ekranie rozmowę braci.

MarkTheMan: Możesz pisać?

JamieTT: Musze isc grac w pieprzona PILKE.

MarkTheMan: LOL [2].. Wieczór aktualny?

JamieTT: Jasne. Santana RZĄDZI!!!!!

MarkTheMan: Nie mogę czekać. Bede po drugiej stronie ulicy naprzeciw północnej bramy b:30. Gotowy do prawdziwego rokendrola?

Jasne, wszyscy jesteśmy gotowi, pomyślał Phate.

Wyatt Gillette zatrzymał się w drzwiach, doznając wrażenia, że cofnął się w czasie.

Rozejrzał się po wnętrzu należącym do wydziału przestępstw komputerowych policji stanowej Kalifornii, który mieścił się w starym parterowym budynku oddalonym o kilka mil od siedziby policji stanowej w San José.

– To zagroda dinozaura.

– Nasza własna – powiedział Andy Anderson. Wyjaśnił Bishopowi i Sheltonowi, choć żaden z nich nie wykazywał szczególnego zainteresowania, że u początków dziejów komputeryzacji wielkie komputery produkowane przez IBM i Control Data Corporation umieszczano w specjalnych pomieszczeniach takich jak to, zwanych zagrodami dinozaurów.

W zagrodach podłoga była położona trochę wyżej, a pod nią biegły grube kable zwane wężami boa, ponieważ tak jak one czasem nieoczekiwanie się prostowały, robiąc krzywdę technikom. Pomieszczenie przecinało także kilkadziesiąt kanałów wentylacyjnych – układy chłodzące były niezbędne, aby uchronić masywne komputery przed przegrzaniem i pożarem.

Wydział przestępstw komputerowych znajdował się niedaleko West San Carlos, w gorszej dzielnicy handlowej San José, niedaleko miasta Santa Clara. Po drodze do siedziby wydziału mijało się kilka salonów samochodowych – NAJKORZYSTNIEJSZE WARUNKI! SE HABLA ESPAÑOL – oraz sporo przejazdów kolejowych. Wzniesiony bez ładu i składu parterowy budynek, wymagający gruntownego remontu, stanowił zupełne przeciwieństwo na przykład głównej siedziby Apple Computer położonej zaledwie milę stąd – futurystycznej budowli w idealnym stanie, ozdobionej czterdziestostopowym portretem Steve’a Wozniaka, współzałożyciela firmy. W CCU jedyne dzieło sztuki stanowił zepsuty i zardzewiały automat do pepsi stojący przy drzwiach wejściowych.

Rozległy budynek był labiryntem ciemnych korytarzy i pustych gabinetów. Policja korzystała z niewielkiego skrawka jego powierzchni – środkowej części, gdzie ustawiono kilkanaście modułowych boksów. Zainstalowano tu kilkanaście terminali Sun Microsystems, stało kilka LBM-ów i apple’i, kilkanaście laptopów. Wszędzie biegły kable – niektóre przyklejono taśmą do podłogi, inne zwisały z góry niczym liany w dżungli.

– Można wynająć te wszystkie stare urządzenia za psi grosz – powiedział do Gillette’a Anderson, a potem parsknął śmiechem. – W końcu zaczęli uznawać CCU za legalną część policji stanowej i dali nam kwaterę w tej norze sprzed dwudziestu lat.

– O, wyłącznik awaryjny. – Gillette wskazał czerwony wyłącznik w ścianie. Zakurzona tabliczka pod nim głosiła: UŻYWAĆ TYLKO W RAZIE NIEBEZPIECZEŃSTWA. – Nigdy takiego nie widziałem.

– Co to jest? – zapytał Bob Shelton.

Anderson wyjaśnił: stare mainframe’y tak bardzo się grzały, że gdyby wysiadł układ chłodzący, komputery mogłyby się szybko zapalić. Ze względu na mnóstwo żywicy, plastiku i gumy, gazy z płonącego komputera uśmierciłyby człowieka, zanim dokonałby tego ogień. Tak więc we wszystkich zagrodach dinozaurów montowano wyłącznik awaryjny – działający podobnie jak wyłącznik reaktora jądrowego. Gdyby wybuchł pożar, trzeba było wcisnąć wyłącznik, który odcinał zasilanie komputera, wzywał straż pożarną i uruchamiał gaśnice halonowe, by zdusić płomienie w maszynie.

Andy Anderson przedstawił zespołowi CCU Gillette’a, Bishopa i Sheltona. Najpierw Lindzie Sanchez, niskiej i krępej Latynosce, ubranej w niezgrabny beżowy kostium. Linda wyjaśniła, że jest oficerem PZR – przechwytywania, zabezpieczania i rejestrowania. To ona zabezpieczała komputer sprawcy, sprawdzała, czy nie ma w nim żadnych pułapek, kopiowała pliki i wprowadzała sprzęt i oprogramowanie do ewidencji dowodów. Była również specjalistką od odzyskiwania cyfrowych dowodów, ekspertem od „kopania” w twardych dyskach – szukała ukrytych lub usuniętych danych (dlatego funkcjonariuszy z jej specjalnością nazywano „archeologami komputerowymi”).

– Jestem w tym zespole wywiadowcą – powiedziała do Gillette’a.

– Jakieś wieści, Lindo?

– Jeszcze nie, szefie. Moja córka jest najbardziej leniwą dziewczyną na świecie.

– Linda ma niebawem zostać babcią – wyjaśnił Gillette’owi Anderson.

– I mam tydzień spóźnienia. Cała rodzina odchodzi od zmysłów.

– A oto mój zastępca, sierżant Stephen Miller.

Miller był starszy od Andersona, zbliżał się do pięćdziesiątki. Miał bujną siwą czuprynę, opadające ramiona i gruszkowatą posturę niedźwiedzia. Wyglądał na człowieka ostrożnego. Zważywszy na jego wiek, Gillette przypuszczał, że Miller należy do drugiego pokolenia programistów – ludzi, którzy na początku lat siedemdziesiątych rewolucjonizowali świat komputerów.

Trzecią osobą był Tony Mott, wesoły trzydziestolatek o długich blond włosach. Nosił ciemne okulary Oakley zawieszone na szyi na seledynowym łańcuszku, a w swoim boksie miał mnóstwo zdjęć przedstawiających jego i piękną Azjatkę jeżdżących na snowboardzie i rowerach górskich. Na biurku leżał kask, w kącie stały buty do snowboardu. Facet reprezentował zapewne najmłodsze pokolenie hakerów: wysportowanych ryzykantów, którzy z taką samą brawurą piszą skrypty, jak atakują rynnę na zawodach deskorolkowych. Gillette zauważył też, że spośród wszystkich funkcjonariuszy CCU Mott nosi największy pistolet – lśniący i srebrny automat.

Wydział przestępstw komputerowych miał też własną sekretarkę-recepcjonistkę, ale była właśnie na zwolnieniu lekarskim. W hierarchii policji stanowej wydział stał dość nisko (policjanci mawiali o nim „Oddział cybermaniaków”) i centrala nie miała ochoty fundować mu nikogo na jej miejsce. Członkowie zespołu musieli sami odbierać telefony oraz segregować pocztę i dokumenty, czym naturalnie nie byli zachwyceni.

Wzrok Gillette’a prześliznął się po kilku białych tablicach stojących pod ścianą, na których prawdopodobnie zapisywano informacje związane ze śledztwem. Na jednej przyklejono taśmą zdjęcie. Gillette nie widział, co na nim jest, więc podszedł bliżej. Po chwili stanął jak wryty, wstrzymując ze zgrozą oddech. Fotografia przedstawiała młodą kobietę w pomarańczowo-czerwonej spódnicy, obnażoną do pasa. Jej blade i zakrwawione zwłoki leżały na trawie. Gillette grał w życiu w wiele gier komputerowych – Mortal Kombat, Doom i Tomb Raidera – ale choć obfitowały one w makabryczne sceny, wydały mu się zupełnie niewinne w porównaniu z okrucieństwem, jakiego doznała prawdziwa ofiara zbrodni.

вернуться

[2] LOL – Laughing Out Loud – boki zrywać; akronim stosowany przez użytkowników bezpośredniej komunikacji sieciowej