Выбрать главу

– Liczyłem na trochę zabawy. To znaczy, bardzo lubię komputery i wydaje mi się, że nieźle daję sobie z nimi radę, ale grzebanie w kodzie po to, żeby znaleźć pogwałcenie praw autorskich, to nie to, czego się spodziewałem. Myślałem, że to będzie taka grupa zapaleńców z dobrym sprzętem.

– A Linda Sanchez? – spytał Gillette. – Też jest cybermaniakiem?

– Niezupełnie. Inteligentna, ale nie ma smykałki do maszyn. Wychowywała się na ulicy w Krainie Sałaty, wiesz, w Salinas. Potem zaczęła pracować w opiece społecznej i postanowiła wstąpić na akademię. Kilka lat temu paskudnie postrzelili jej partnera w Monterey. Linda ma dwie córki – tę, która spodziewa się dziecka, i młodszą, która chodzi do szkoły średniej – a jej męża nigdy nie ma w domu. Pracuje w wydziale imigracji i naturalizacji Departamentu Sprawiedliwości. Uznała, że czas się przenieść na trochę spokojniejsze podwórko.

– Czyli zupełnie inaczej niż ty. Mott zaśmiał się.

– Chyba tak.

Gdy Gillette wycierał się po prysznicu, Mott położył na ławce własne czyste ubranie do ćwiczeń. Koszulkę, spodnie dresowe i ocieplaną kurtkę. Mott był trochę niższy od Gillette’a, ale mieli właściwie taką samą budowę ciała.

– Dzięki – powiedział Gillette, ubierając się. Zrobiło mu się lekko, gdy już zmył z siebie specyficzny rodzaj brudu: osad więzienia.

W drodze powrotnej do głównego pomieszczenia mijali małą kuchenkę. Gillette dostrzegł dzbanek z kawą, lodówkę i stolik, na którym stał talerz obwarzanków. Haker przystanął, spoglądając wygłodniałym wzrokiem na jedzenie. Potem przyjrzał się szafkom.

– Pewnie nie macie tu pop-tartów – powiedział do Motta. – Pop-tartów? Nie. Ale są obwarzanki. Poczęstuj się. Gillette podszedł do stołu i nalał sobie kubek kawy. Wziął obwarzanka z rodzynkami.- Nie, tego nie – ostrzegł Mott. Zabrał Gillette’owi obwarzanka i cisnął nim o podłogę. Ciastko odbiło się jak piłka.

Gillette zmarszczył brwi.

– Linda je przyniosła. Dla żartu. – Widząc zaskoczenie Gillette’a, Mott spytał: – Nie rozumiesz?

– Co mam rozumieć?

– Jaki dziś mamy dzień?

– Nie mam pojęcia. – W więzieniu czasu raczej nie odmierza się dniami i datami.

– Prima aprilis – odrzekł Mott. – Te obwarzanki są z plastiku. Linda i ja położyliśmy je tu rano i czekamy, żeby Andy się na nie skusił, ale jeszcze nie złapał przynęty. Chyba jest na diecie. – Otworzył szafkę, z której wyciągnął torbę świeżych, prawdziwych obwarzanków. – Proszę.

Gillette błyskawicznie pochłonął jeden.

– Śmiało, weź jeszcze.

Zjadł więc drugi, popijając kawą z wielkiego kubka. Od lat nie jadł niczego równie smacznego.

Mott wziął z lodówki sok z marchwi i wrócili do głównego biura CCU.

Gillette rozejrzał się po zagrodzie dinozaura, spoglądając z namysłem na setki odłączonych węży boa rzuconych w kąt, na otwory wentylacyjne. Nagle coś mu przyszło do głowy.

– Prima aprilis… czyli morderstwo popełniono trzydziestego pierwszego marca?

– Zgadza się – przytaknął Anderson. – To coś znaczy?

– Pewnie to tylko zbieg okoliczności – odrzekł niepewnie Gillette.

– Mów.

– Trzydziesty pierwszy marca to istotna data w historii komputerów.

– Dlaczego? – zapytał Bishop.

– Czy to nie tego dnia zaczął działać pierwszy Univac? – odezwał się chrypliwy kobiecy głos od drzwi.

Rozdział 000001100/szósty

Odwrócili się i ujrzeli szeroką w biodrach, trzydziestokilkuletnią brunetkę, która miała na sobie dość nieszczęśliwie dobrany szary komplet z dzianiny i ciężkie czarne buty.

– Patricia? – spytał Anderson.

Skinęła głową, weszła do pokoju i podała mu rękę.

– To Patricia Nolan, o której wam mówiłem, będzie naszym konsultantem. Pracuje w dziale zabezpieczeń Horizon On-Line.

Horizon był największym na świecie komercyjnym dostawcą usług internetowych, większym nawet od America Online. Mieli zarejestrowanych dziesiątki milionów abonentów, a każdy z nich mógł posługiwać się kilkoma nazwami użytkownika dla przyjaciół lub członków rodziny, było więc całkiem prawdopodobne, że spora część świata sprawdzała notowania giełdowe, okłamywała ludzi na czatach, czytała plotki z Hollywood, robiła zakupy, zaglądała do prognozy pogody i ściągała miękką pornografię właśnie za pośrednictwem Horizon On-Line.

Nolan zatrzymała przez moment wzrok na twarzy Gillette’a. Zerknęła przelotnie na tatuaż z palmą. Potem na jego palce, stukające odruchowo w niewidzialną klawiaturę.

Anderson wyjaśnił:

– Kiedy Horizon dowiedział się, że ofiara była jego klientem, zgłosił się do nas i zaproponował, że przyśle kogoś do pomocy w sprawie.Gdy detektyw przedstawiał jej cały zespół, Gillette miał okazję przyjrzeć się pani konsultant. Modne markowe okulary, kupione zapewne pod wpływem impulsu, niewiele pomogły, by jej pospolita twarz o męskich rysach stała się mniej pospolita. Jednak spoglądające zza nich zielone oczy były bystre i przenikliwe; Gillette dostrzegł, że ona też wydaje się rozbawiona faktem, iż znalazła się w staroświeckiej zagrodzie dinozaura. Patricia Nolan miała ziemistą cerę, zamaskowaną grubą warstwą makijażu, który mógł być modny – jeśli użyto go w odpowiedniej ilości – w latach siedemdziesiątych. Ciemne i gęste włosy były w nieładzie i opadały jej na twarz.

Po powitaniach i prezentacji natychmiast wróciła do Gillette’a. Okręcając na palcach gruby kosmyk włosów i nie zwracając uwagi na pozostałych, powiedziała prosto z mostu:

– Widziałam, jak na mnie patrzyłeś, kiedy usłyszałeś, że pracuję w Horizon.

Jak w przypadku wszystkich komercyjnych dostawców usług internetowych – AOL, CompuServe, Prodigy i innych – prawdziwi hakerzy mieli Horizon On-Line w pogardzie. Komputerowi czarodzieje łączyli się z innymi komputerami, korzystając z programów telnetowych i wędrowali po Błękitnej Pustce przy użyciu przerobionych przeglądarek, którymi bezpiecznie mogliby wyruszyć w podróż międzygwiezdną. Nigdy nie przyszłoby im do głowy korzystać z prostych i dość powolnych dostawców w rodzaju Horizon, którzy nastawiali się przede wszystkim na dostarczanie rodzinnej rozrywki.

Abonentów Horizon On-Line nazywano HOLamerami, HOL-ofiarami albo po prostu HO, co brzmiało podobnie jak obecny adres Gillette’a.

Nolan ciągnęła, zwracając się do Gillette’a:

– Postawmy sprawę jasno. Studiowałam na MIT, a magisterium i doktorat zrobiłam w Princeton – jedno i drugie na informatyce.

– Sztuczna inteligencja w New Jersey? – spytał Gillette. Laboratorium sztucznej inteligencji w Princeton było jednym z najlepszych w kraju. Nolan skinęła głową.

– Zgadza się. Mam też za sobą trochę hakerki. Gillette’owi wydało się zabawne, że zamiast przed policją usprawiedliwia się właśnie przed nim, jedynym przestępcą wśród obecnych. Słyszał w jej głosie nutkę zdenerwowania, poza tym cała przemowa brzmiała, jakby Nolan od dawna ją ćwiczyła. Pewnie dlatego, że była kobietą; Komisja Równości Zatrudnienia nie ma kompetencji, by położyć kres uprzedzeniom wobec kobiet, które próbują swoich sił w zdobywaniu Błękitnej Pustki. Nie tylko sekuje się je z czatów i BBS-ów, ale często otwarcie obraża, a nawet grozi. Nastoletnie dziewczyny, które mają ochotę na hakerkę, muszą być inteligentniejsze i dziesięć razy odporniejsze od chłopaków.

– Co mówiłaś o Univacu? – spytał Tony Mott. Patricia Nolan przystąpiła do wyjaśnień:

– To było 31 marca 1951 roku. Urząd Statystyczny dostał pierwszy egzemplarz Univaca, który zaczął normalną pracę.