Tego ranka miał sporo zajęć: porzucił wysmarowaną krwią białą furgonetkę, dzięki której omal nie przyprawił wczoraj Lary Gibson o szaleństwo. Pozbył się także swojego przebrania – peruki, kurtki mundurowej, okularów słonecznych oraz nieskazitelnie czystego kostiumu chipowca, w którym udawał Willa Randolpha, uczynnego kuzyna Sandry Hardwick.
Był teraz kimś zupełnie innym. Oczywiście, nie Jonem Patrickiem Hollowayem urodzonym dwadzieścia siedem lat temu w Upper Saddle River w stanie New Jersey. Nie, w tym momencie był jedną z sześciu czy siedmiu fikcyjnych postaci, które niedawno stworzył i traktował jak przyjaciół. Jego przyjaciele mieli własne prawa jazdy, karty zatrudnienia, ubezpieczenia społeczne i inne niezbędne w dzisiejszych czasach dokumenty. Obdarzył nawet swą ekipę różnymi akcentami i manierami, które ćwiczył z niemal religijnym zapamiętaniem.
Kimchcesz być?
Odpowiedź Phate’a na to pytanie brzmiała: prawie każdym człowiekiem na świecie.
Rozmyślając o Larze Gibson, doszedł do wniosku, że podejście osoby, która szczyciła się tytułem królowej samoobrony w mieście, okazało się zbyt łatwe.
Nadszedł więc czas podnieść nieco stawkę gry.
Jaguar Phate’a sunął wolno przez zatłoczoną rano drogę międzystanową 280, autostradą Junípero Serra. Góry na zachodzie otulała mgła płynąca jak widmo w stronę zatoki San Francisco. W ostatnich latach dolinę nawiedzały liczne susze, ale tej wiosny – jak na przykład dziś – przeważały dni deszczowe, więc roślinność rozkwitła soczystą zielenią. Phate nie zwracał jednak uwagi na roztaczające się wokół widoki. Słuchał płyty z nagraniem sztuki – „Śmierci komiwojażera”, jednej ze swoich ulubionych. Od czasu do czasu poruszał ustami do słów (znał na pamięć wszystkie kwestie).
Dziesięć minut później, za piętnaście dziewiąta, wjechał do garażu dużego domu w osiedlu Stonecrest położonym w bok od drogi El Monte w Los Altos.
Wysiadł z samochodu, zamknął drzwi. Na nieskazitelnie czystej podłodze dostrzegł kroplę krwi Lary Gibson w kształcie krzywego przecinka. Skarcił się w myśli za nieuwagę. Starł plamę, a potem wszedł i zamknął za sobą drzwi na klucz.
Dom był nowy, miał zaledwie sześć miesięcy i pachniał klejem do wykładzin oraz świeżą farbą.
Gdyby wpadli do niego sąsiedzi powitać go w dzielnicy i weszliby do korytarza, zaglądając do salonu, nabraliby przekonania, że znaleźli się w normalnym domu rodziny z wyższej klasy średniej, zamożnej i cieszącej się wygodnym życiem dzięki pieniądzom z elektroniki, jak wielu mieszkańców Doliny.
Miło was poznać… tak, wprowadziłem się w zeszłym miesiącu… pracuję w nowej spółce internetowej w Palo Alto. Mnie i meble przywieźli z Austin trochę wcześniej, Kathy i dzieciaki przyjadą dopiero w czerwcu, kiedy skończy się szkoła… To oni. Zrobiłem to zdjęcie na Florydzie w styczniu, w czasie ferii. Troy i Brittany. Chłopak ma siedem lat. Mała w przyszłym miesiącu skończy pięć.
Nad kominkiem i na kosztownych stolikach stało kilkanaście fotografii Phate’a i pewnej blondynki – na plaży, jeżdżących konno, obejmujących się na ośnieżonym szczycie góry w jakiej narciarskiej miejscowości wypoczynkowej, tańczących na swoim weselu. Inne zdjęcia przedstawiały parę wraz z dwójką dzieci. Wakacje, gra w piłkę, Boże Narodzenie, Wielkanoc.
Naprawdę chętnie zaprosiłbym was na kolację, ale w tej nowej firmie każą mi pracować na pełnych obrotach… Zresztą chyba lepiej zaczekać, aż zjedzie tu cała rodzina. Kathy to prawdziwy szef i mistrz naszego życia towarzyskiego… Poza tym gotuje znacznie lepiej ode mnie. Do zobaczenia, trzymajcie się.
I sąsiedzi wręczyliby mu wino, ciasteczka czy begonie i wrócili do domu, nie domyślając się, że to, co przed chwilą widzieli, było równie autentyczne jak scenografia do filmu, a oni padli ofiarą wyrafinowanego zabiegu socjotechnicznego.
Podobnie jak zdjęcia, które pokazywał Larze Gibson, te fotografie również zostały spreparowane na jego komputerze: modelowi dokleił swoją twarz, Kathy miała twarz nijakiej kobiety pożyczoną od modelki z magazynu „Self”. Dzieci pochodziły z „Vogue Bambini”. Dom także stanowił fasadę; korytarz i salon były jedynymi w pełni umeblowanymi pomieszczeniami – tylko i wyłącznie po to, by zwieść ludzi, którzy stawali w drzwiach. W sypialni stało łóżko i lampa. Urządzenie jadalni – pracowni Phate’a – składało się ze stołu, lampy, dwóch laptopów i krzesła. W piwnicy… cóż, piwnica kryła parę innych drobiazgów, ale te z pewnością nie były przeznaczone dla oczu obcych ludzi.
Gdyby zaszła taka potrzeba, a wiedział, że to może się zdarzyć, mógłby natychmiast wyjść z domu, zostawiając tu wszystko. Ważne rzeczy – poważny sprzęt, kolekcja komputerowych zabytków, maszyna do produkcji dokumentów, części superkomputerów, którymi dla zarobku handlował – znajdowały się w magazynie wiele mil stąd. Nic w domu nie mogłoby tam zaprowadzić policji.
Wszedł do jadalni i usiadł przy stole. Włączył laptopa.
Ekran ożył. Rozbłysło zachęcające C:, na którego widok Phate poczuł, że budzi się do życia.
Kim chcesz być?
Cóż,w tym momencie nie był już Jonem Patrickiem Hollowayem ani Willem Randolphem, ani Warrenem Greggiem, ani Jamesem L. Seymourem, ani żadną inną ze stworzonych przez siebie postaci. Był Phate’em. Nie postacią o jasnych włosach, wzroście pięciu stóp dziesięciu cali i szczupłej budowie ciała, która błąkała się bez celu po trójwymiarowych domach, biurowcach, sklepach, samolotach, betonowych wstążkach autostrad, brązowych pasach trawników, ogrodzonych siatką fabrykach półprzewodników, pasażach handlowych, wśród zwierzaków, ludzi, ludzi, ludzi jak armie mrówek…
Jego rzeczywistością był świat zamknięty we wnętrzu monitora.
Wstukał kilka poleceń, a potem czując rozkoszne mrowienie w lędźwiach, słuchał modulowanego elektronicznego gwizdu, którym witał się z nim modem. Większość prawdziwych hakerów nie korzystała z działających w ślimaczym tempie modemów i linii telefonicznych, preferując sztywne łącze. Phate musiał wybrać jakieś kompromisowe wyjście: szybkość miała o wiele mniejsze znaczenie niż swoboda poruszania się i możliwość zgubienia tropicieli w labiryncie milionów mil linii telefonicznych na całym świecie.
Kiedy połączył się z Siecią, sprawdził skrzynkę pocztową. Listy od Shawna otworzyłby natychmiast, lecz nie było ani jednego; pozostałe mógł przeczytać później. Wyszedł z programu pocztowego, po czym wstukał następne polecenie. Na ekranie pojawiło się menu.
Gdy w zeszłym roku razem z Shawnem pisali program Trapdoor, Phate uznał, że chociaż nie będzie z niego korzystał nikt inny, menu powinno być „przyjazne dla użytkownika” – po prostu dlatego, że tak trzeba, jeśli jest się wyjątkowo utalentowanym kodologiem.
Trapdoor
1. Chcesz kontynuować poprzednią sesje?
2. Chcesz utworzyć/otworzyć/edytować plik w tle?
3. Chcesz znaleźć nowy cel?
4. Chcesz rozkodować/deszyfrować hasło lub tekst?
5. Chcesz wyjść z systemu?
Przewinął do punktu trzeciego i wcisnął klawisz ENTER. Chwilę później Trapdoor poprosił uprzejmie:
Proszę wprowadzić adres e-mailowy celu.