Выбрать главу

Codziennie Nirgal latał do kanionów i codziennie rozmyślał nad swoją przyszłością. Pewnego dnia, gdy leciał nad spienioną, mętną serią wodospadów i katarakt w Przełęczy Candor, przypomniał sobie, że John Boone samotnie przejechał ten teren roverem tuż po tym, jak zbudowano Autostradę Transmarineryjską. Co mówił on, mistrz dwuznaczności, o tym zadziwiającym regionie?

Nirgal wywołał AI Boone’a, Pauline i zapytał o Candor. Dowiedział się, że John dokonał zapisu głosowego podczas jazdy przez kanion w roku 2046. Nirgal włączył taśmę i oglądając krajobraz, słuchał mówiącego z wesołym amerykańskim akcentem ochrypłego głosu mężczyzny, bynajmniej nie zażenowanego faktem, iż przemawia do maszyny. Słuchając AI, Nirgal żałował, iż nie może porozmawiać z tym człowiekiem. Niektórzy ludzie nazywali go następcą Johna Boone’a i mówili, że wykonał pracę, której na pewno podjąłby się tamten, gdyby żył. Jeśli taka jest prawda, pomyślał młody Marsjanin, co teraz zrobiłby John? Jak by żył?

„To najbardziej nieprawdopodobna kraina, jaką kiedykolwiek widziałem. Tkwi w niej samo sedno Valles Marineris. Kanion Melas jest tak szeroki, że stojąc w środku, wcale nie można dostrzec bocznych ścian, są za horyzontem! Krzywizna tej małej planety tworzy niewyobrażalne efekty. Wszystkie stare symulacje daleko odbiegały od prawdy, piony były wyolbrzymione pięcio-, a nawet dziesięciokrotnie, toteż obserwator miał wrażenie, że znajduje się w jakimś dole. A to wcale nie jest żaden dół! Och, a tam widzę skalną kolumnę, która wygląda dokładnie jak kobieta w todze. Zastanawiam się, czy to sól… Jest biała, ale niewiele mi to mówi. Muszę spytać Ann. Zastanawiam się też, czy nie postawili jej Szwajcarzy podczas budowania drogi. Krajobraz nie wygląda zbyt alpejsko. Powiedziałbym, że jest to coś w rodzaju anty-Alp: w dół zamiast w górę, czerwone zamiast zielonego, bazaltowe zamiast granitowego. No cóż, tak czy owak otoczenie wygląda ziemsko. Oczywiście, ci budowniczowie są anty szwajcarskimi Szwajcarami, widać w tym zatem jakiś sens. Ach, ależ to wyboisty kraj, rover ciągle podskakuje. Mógłbym spróbować wjechać na tę ławę skalną, jej powierzchnia wygląda na gładszą niż tutaj. Hop i jesteśmy. Tak, bardziej przypomina drogę. Cha, cha, cha, to przecież jest droga. Chyba przejadę się trochę, sterując ręcznie, ot, tak, dla samej uciechy. Jakże trudno wypatrywać transponderów, kiedy wokół takie widoki. Transpondery wykonano raczej dla automatycznego pilota niż dla ludzkiego oka. Uff, widzę skalne pęknięcie w Ophir Chasma, ależ przepaść! Ta ściana musi mieć… no, nie wiem — ze dwadzieścia tysięcy stóp wysokości. Mój Boże! Skoro istnieje przełęcz Candor, ta powinna zostać nazywana przełęczą Ophir, prawda? Brama Ophir byłoby ładniej. Sprawdźmy mapę. Hm, wzgórze na zachodnim stoku szczeliny nazywa się Candor Labes. To chyba oznacza usta, no nie? Gardło Candor. Przełęcz. Albo, hm… Nie, nie sądzę. To jest jednak piekielny wylot. Strome urwiska po obu stronach i dwadzieścia tysięcy stóp wysokości. Całość jakieś sześć czy siedem razy wyższa od urwisk w Yosemite. Cholera! Prawdę mówiąc, wcale nie wyglądają na tyleż wyższe. Bez wątpienia, skrót perspektywiczny… Wydają się mniej więcej dwukrotnie wyższe, a zresztą, kto wie. Nie pamiętam już, jak wygląda Yosemite, nie pamiętam rozmiaru. Candor to najbardziej zadziwiający kanion, jaki można sobie wyobrazić. Ach, tam, po mojej lewej stronie, widzę Candor Mensa. Chyba nie jest częścią ściany Candor Labes. Założę się, że z wierzchołka płaskowzgórza rozciąga się diabelski widok. Można by tu postawić hotele dla szybowników. Jasne! Żałuję, że nie mogę dotrzeć na górę i zobaczyć wszystkiego na własne oczy! Zabawne miejsce do latania. Ale i niebezpieczne. Tu i tam dostrzegam kurzawy pyłu, występne małe paskudztwa, mocno zbite i ciemne. Przez pył na płaskowzgórze dociera promień światła słonecznego. Jak długi, cienki słupek masła wiszący w powietrzu. Ach, Boże, co za piękny świat!”

Nirgalowi pozostawało tylko się zgodzić. Zaśmiał się, zaskoczony, że John mówi o lataniu. Uświadomił sobie, że trochę rozumie, dlaczego issei wyrażali się o Boonie w taki, a nie inny sposób i dlaczego nie słabł żal, który odczuwali z powodu jego śmierci. O wiele lepiej byłoby mieć tutaj żywego Johna zamiast tych nagrań w AI. Wspaniale byłoby obserwować, jak Boone prowadzi pertraktacje w sprawach zwariowanej marsjańskiej historii! Jego obecność — między innymi — uratowałaby Nirgala przed brzemieniem, jakie niosła za sobą ta rola. Marsjanom musiał niestety wystarczyć ten przyjazny, radosny głos. Który z pewnością nie rozwiązywał problemu Nirgala.

Wrócił na płaskowzgórze Candor. Nocami lotnicy spotykali się w kręgu pubów i restauracji umiejscowionych na wysokim południowym łuku ściany namiotowej. Tam na tarasach, nie opuszczając namiotu, mogli przesiadywać i oglądać długie widoki, ponad porosłą lasem krainą. Nirgal siedział obok tych ludzi, jadł, pił, słuchał, czasami mówił, a równocześnie myślał o własnych sprawach. Dobrze się wśród nich czuł, ponieważ nie dbali o to, kim jest i co mu się przydarzyło na Ziemi. Siedział więc i rozmyślał, często zapominając o otoczeniu. Wpadał w zadumę i wydawało mu się, że znowu chodzi po mokrych ulicach Port of Spain albo po osiedlu dla uchodźców podczas monsunu. Bardzo często wspominał pobyt na Ziemi, bowiem — porównując — wszystko, co się zdarzyło od dnia powrotu, było po prostu blade.

Pewnej nocy wyrwał go z zamyślenia czyjś głos, który wypowiedział imię Hiroko.

— Co takiego? — spytał.

— Mówię o Hiroko. Spotkaliśmy ją podczas lotu nad Elysium. Na górze, na północnym stoku.

Przyjrzał się mówiącej do niego młodej kobiecie i z jej twarzy wywnioskował, że nie ma pojęcia, kim jest Nirgal.

— Sama ją widziałaś? — zapytał ostrym tonem.

— Tak. Nie ukrywa się. Powiedziała, że podoba jej się moja maszyna.

— No, nie wiem — odezwał się starszy mężczyzna, marsjański „weteran”, imigrant z wczesnego okresu, issei o twarzy tak pomarszczonej od wiatru i promieni kosmicznych, że wyglądała jak skóra. — Słyszałem, że przebywa na terenach chaotycznych, tam, gdzie znajdowała się pierwsza ukryta kolonia. Podobno pracuje przy budowie nowych portów w zatoce południowej — dodał chrapliwym głosem.

Do rozmowy wtrąciły się kolejne osoby: Hiroko widziano tu, Hiroko widziano tam, na pewno nie żyje, poleciała na Ziemię. Nirgal widział ją na Ziemi…

— Ależ to jest Nirgal — przerwał ktoś ostatnią wypowiedź, wskazując na niego i uśmiechając się. — Niech potwierdzi albo zaprzeczy!

Zdumiony Nirgal pokiwał głową.

— Nie widziałem jej na Ziemi — powiedział. — To były tylko plotki.

— Więc podobnie jak tu.

Wzruszył ramionami.

Młoda kobieta twierdząca wcześniej, że sama spotkała Hiroko, teraz, gdy uświadomiła sobie, kim jest jej rozmówca, zaczerwieniła się. Nirgal obserwował ją uważnie. To było coś nowego; nikt nigdy nie upierał się tak stanowczo, że osobiście spotkał jego matkę (z wyjątkiem mężczyzny w Szwajcarii). Kobieta wyglądała na zmartwioną, ale próbowała się bronić i nadal nie zaprzeczała.