Выбрать главу

— Mówię, że z nią rozmawiałam!

Po co kłamać na taki temat? Czy możliwe, żeby ktoś oszukał tę dziewczynę? Żeby ktoś się podszył pod Hiroko? Ale po co?

Mimo wszystko Nirgalowi przyspieszył puls i młody człowiek dostał rumieńców. Zdał sobie sprawę z tego, że Hiroko była w stanie tak postępować: niby się ukrywać, a równocześnie wcale się nie krępować, zamieszkać gdzieś, nie powiadamiając opuszczonej rodziny. Nie istniał żaden oczywisty powód takiego zachowania, było dziwaczne, niehumanitarne i nieludzkie, ale idealnie pasowało do Hiroko. Nirgal od lat wiedział, że jego matka jest nieco szalona — charyzmatyczna osoba, która z łatwością potrafiła poprowadzić za sobą ludzi, niemniej jednak szalona. Zdolna niemal do wszystkiego.

Jeśli żyła.

Nie chciał znowu nadziei. Nie chciał puszczać się w pogoń za byle wzmianką imienia! Obserwował jednak twarz młodej kobiety, jak gdyby pragnął z niej wyczytać prawdę, jak gdyby chciał się przyjrzeć wizerunkowi Hiroko pozostałemu ciągle jeszcze w źrenicach tamtej! Inni zadawali pytania, które chciał zadać, trwał więc tylko w milczeniu i słuchał, nie onieśmielając młodego świadka. Powoli kobieta opowiedziała całą historię. Wraz z przyjaciółmi oblatywała Elysium, a kiedy się zatrzymali na noc na nowym półwyspie, utworzonym przez Phlegra Monies, zeszli nad lodowaty brzeg Morza Północnego, do nowej osady. Tam, w tłumie pracowników budowlanych stała Hiroko oraz wielu jej współpracowników: Gene, Rya, Iwao i pozostali przedstawiciele pierwszej setki, którzy podążali za Japonką od czasu ukrytej kolonii. Grupa szybowników była zdziwiona, co zdumiało „zaginionych kolonistów”.

„Nikt się już przecież nie ukrywa” — powiedziała podobno młodej kobiecie Hiroko po skomplementowaniu jej maszyny. — „Większość naszego czasu spędzamy w pobliżu Dorsa Brevia, ale tu przebywamy od miesięcy”.

I tyle. Kobieta wydawała się absolutnie szczera, nie było powodu sądzić, że kłamie albo uległa halucynacji.

Nirgal nie chciał o tym myśleć, rozważał jednak już wcześniej, czy nie opuścić Lśniącego Płaskowzgórza i nie rozejrzeć się po okolicy. Mógłby to zrobić. I… no cóż… Zamierzał przynajmniej rzucić okiem. Shikata ga nai!

Następnego dnia rozmowa wydawała się mniej przekonująca. Nie wiedział, co myśleć. Zadzwonił przez nadgarstek do Saxa i powiedział mu, co słyszał.

— Czy to możliwe, Sax? Możliwe?

Sax zrobił dziwną minę.

— Ależ tak — odparł. — Oczywiście, że tak. Mówiłem ci… kiedy byłeś chory i nieprzytomny… że ona… — Russell, jak zwykle, starannie dobierał słowa i był bardzo skupiony. -… Spotkałem ją. Kiedyś, podczas burzy utknąłem w terenie. Hiroko doprowadziła mnie do pojazdu.

Nirgal popatrzył na mały migoczący wizerunek przyjaciela.

— Nie pamiętam, żebyś mi o tym mówił.

— Ach. To mnie nie dziwi.

— Więc… sądzisz, że udało jej się uciec z Sabishii.

— Tak.

— Czy to możliwe?

— Nie znam… prawdopodobieństwa. Trudno osądzać.

— Ale mogli się wówczas wyślizgnąć?

— Moholowa hałda Sabishii to labirynt.

— Uważasz więc, że uciekli.

Sax zawahał się.

— Widziałem ją. Hiroko… ona schwyciła mnie za nadgarstek. Muszę w to wierzyć. — Nagle jego twarz się wykrzywiła. — Tak, ona tam jest! W terenie! Nie mam najmniejszych wątpliwości! Nie mam! Bez wątpienia spodziewa się, że do niej przyjedziemy.

I Nirgal wiedział, że musi wyjechać i sam sprawdzić.

Opuścił płaskowzgórze Candor, nie żegnając się z nikim. Wiedział, że jego tamtejsi znajomi zrozumieją; sami często lecieli gdzieś na jakiś czas, po czym któregoś dnia wracali, aby szybować nad kanionami, a wieczory spędzać razem na Lśniącym Płaskowzgórzu. Nirgal odleciał w ten sam sposób.

Skierował się na południe, w stronę bezmiernej krainy Melas Chasma, potem poleciał na wschód, do Coprates. Przez wiele godzin szybował nad tym światem, nad lodowcem z 2061 roku, mijając jedną zatokę po drugiej, kolejne skarpy, aż znalazł się przed Bramą Dover. Przeleciał przez nią, a następnie ponad rozszerzającymi się przepaściami Capri i Eos. Leciał ponad wypełnionymi lodem terenami chaotycznymi, nad pękającymi lodowymi taflami znacznie bardziej wygładzonymi niż później zalane, niższe powierzchnie, znad których przybył. Minął nierówny rumosz Margaritifer Terra i poleciał na północ, podążając wzdłuż toru magnetycznego do Burroughs. Gdy tor zbliżył się do Stacji Libijskiej, Nirgal przechylił maszynę i skręcił na północny wschód, ku Elysium.

Masyw Elysium był obecnie kontynentem w Morzu Północnym. Rozdzielająca go od południowego lądu wąska cieśnina stanowiła płaski mieszany obszar czarnej wody, białych stołowych gór lodowych oraz szpiczastych wysepek, które wcześniej połączone były w jedną całość o nazwie Aeolis Mensa. Hydrologowie znad Morza Północnego chcieli pozostawić tę cieśninę w stanie płynnym dla prądów z Zatoki Izydy do Amazońskiej. Aby osiągnąć tę płynność, naukowcy umieścili na zachodnim krańcu cieśniny kompleks reaktorów atomowych i skierowali większą część energii do wody, tworząc sztuczną płonę (jej powierzchnia pozostawała płynna przez okrągły rok) oraz umiarkowany mezoklimat na zboczach ze wszystkich stron cieśniny. Nirgal widział pióropusze pary reaktorów już z daleka, znad Wielkiej Skarpy. Lecąc w dół zbocza, mijał gęstniejące lasy jodły i gingko. Przez zachodni wylot cieśniny przebiegał jakiś kabel przymocowany do unoszących się z prądem gór lodowych. Nirgal przeleciał tuż nad górami położonymi na zachód od kabla, patrząc w dół na lodowe fragmenty, które wyglądały jak dryfujące szkło, potem ponad czarną wodą cieśniny — największym obszarem otwartej wody, jaki kiedykolwiek widział na Marsie; leciał nad nią przez dwadzieścia kilometrów i co jakiś czas głośno krzyczał ze zdziwienia. W końcu szybowiec znalazł się przed ogromnym łukiem lekkiego mostu, zbudowanego nad cieśniną. Czarno-fioletowa tafla wody pod mostem upstrzona była żaglówkami, promami, długimi łodziami; wszystkie zostawiały za sobą białe ślady w postaci liter „V”. Nirgal przeleciał nad nimi, dwukrotnie okrążając most, aby podziwiać widok, który nie przypominał żadnego innego na Marsie: woda, morze, przyszły świat.

Kontynuował lot na północ, wznosząc się ponad równinami Cerberusa, obok wulkanu Albor Tholus, spadzistego, szarego stożka położonego na stoku Elysium Mons, który był wprawdzie wyższy, lecz równie stromy. Elysium Mons kształtem przypominał Fuji i posłużył jako wzór dla symbolu licznych rolniczych spółdzielni w tym regionie. Pod wulkanem znajdowało się wiele farm, przeważnie o niestarannych brzegach, często tarasowych i zwykle podzielonych przez pasy lub większe połacie lasu. Wyższe partie równiny pokrywały młode, niedojrzałe sady; drzewa rosły jeszcze w donicach. Bliżej morza można było dostrzec piękne pola pszenicy i kukurydzy, dla których osłonę przed wiatrem stanowiły otaczające drzewka oliwkowe i eukaliptusy. Kraina leżała w odległości zaledwie dziesięciu stopni na północ od równika, dzięki czemu panował tu wyjątkowy klimat — łagodne, deszczowe zimy, a latem bywało wiele gorących, słonecznych dni. Tutejsi ludzie nazywali swój świat Marsjańskim Morzem Śródziemnym.

Nirgal leciał na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża, które wznosiło się z linii na wpół zatopionych gór lodowych, znaczących brzeg lodowego morza. Gdy patrzył na leżący poniżej obszar, musiał się zgodzić ze zdaniem ogółu: Elysium naprawdę było piękne. Słyszał wcześniej, że zachodni przybrzeżny pas jest regionem najgęściej zaludnionym na planecie. Wybrzeże przecinały \icznefossy, a w miejscach, gdzie kaniony łączyły się z lodowcem, zbudowano kwadratowe porty — Tyr, Sydon, Pyriphlegethon, Hertzkę, Morris. Częste kamienne falochrony zatrzymywały lód, a za nimi znajdowały się baseny dla jachtów i łodzi wypełnione rzędami małych łódek, które czekały na otwarcie kanału.