Выбрать главу

Michel popatrzył ponuro.

— Doprawdy? W pierwszej setce znajdowało się pięćdziesiąt kobiet. Z pewnością niejednej Ann mężczyźni zniszczyli życie. Jeśli wierzyć statystykom, doświadczyło tego od dziesięciu do piętnastu z nich. Gwałt, bicie, maltretowanie… tak to się dzieje.

— Trudno uwierzyć.

— Tak.

Sax przypomniał sobie, jak uderzył Phillis w szczękę, zaledwie jednym ciosem pozbawiając ją przytomności. Poczuł wtedy pewne zadowolenie. Jednak wówczas musiał potraktować ją w ten sposób. Tak mu się zdawało przez cały czas.

— Każdy ma swoje powody — zauważył Michel, szokując tym stwierdzeniem Saxa. — Tak w każdym razie myślą. — Jak zwykle próbował tłumaczyć, skąd się bierze zło. — U podstaw ludzkiej kultury — powiedział, patrząc w kalderę — leży neurotyczna reakcja na najwcześniejsze urazy psychiczne jednostki. Przed urodzeniem i w niemowlęctwie człowiek żyje w narcystycznej błogości oceanicznej, w której jednostka stanowi wszechświat. Potem, w którymś momencie późnego okresu niemowlęctwa, uświadamiamy sobie, że jesteśmy odrębnymi osobami, że różnimy się od naszej matki i wszystkich innych ludzi. To jest cios, z którego nigdy nie potrafimy się całkowicie otrząsnąć. Dziecko próbuje sobie radzić, jak umie — powstaje w nim szereg strategii neurotycznych. Najpierw usiłuje na powrót połączyć się z matką. Następnie odsuwa się od matki i kieruje ku istocie idealnej — ku ojcu. Tej metody ludzie często kurczowo się trzymają, stąd w niektórych kulturach powstała potrzeba oddawania czci królowi czy bogu. Jednostka może też szukać ideałów gdzieś dalej, skierować się ku pojęciom abstrakcyjnym lub ku braterstwu mężczyzn. Wszystkie te kompleksy mają swoje nazwy i posiadają bogatą literaturę… kompleks Dionizosa, Perseusza, Apollina, Heraklesa. Tacy ludzie istnieją, wszyscy są neurotykami, a z wyjątkiem reprezentantów kompleksu Dionizosa — także mizoginami.

— To jeden z twoich semantycznych prostokątów? — spytał Sax.

— Tak. Kompleksami Apollina i Heraklesa można by opisać przemysłowe społeczności Ziemi. Kompleks Perseusza dotyczy kultur wcześniejszych, choć i współcześnie można znaleźć jego przykłady. Wszystkie trzy są z gruntu patriarchalne. Cenią i szanują tylko to, co męskie, natomiast wszystko, co jest kobiece, uważają za mniej ważne, jedynie za dodatek do czynnika męskiego. Twierdzą, że kobieta to tylko instynkt, ciało i natura, a mężczyzna jest przyczyną, umysłem i prawem. Prawo oczywiście rządzi.

Sax, zafascynowany tą opowieścią, spytał tylko:

— A na Marsie?

— No cóż, na Marsie ideałem znowu jest czynnik macierzysty. Tu mamy do czynienia z powrotem do kompleksu Dionizosa czy też do swego rodzaju ponownego postedypalnego scalenia z naturą, które stale usiłujemy odkryć. Szukamy jakiegoś nowego kompleksu, który nie byłby tak bardzo narażony na wypaczenia neurotyczne.

Sax potrząsnął głową. Zadziwiające, jak piękne teorie potrafi tworzyć pseudonauka. Może to technika kompensacyjna; rozpaczliwa próba, aby zbliżyć się do takich dziedzin jak fizyka. Jednak psychologowie nie rozumieją, że fizyka, mimo swego — nie da się ukryć — skomplikowania, ciągle poszukuje prostoty.

Michel kontynuował wykład. Mówił, że nieodłączny patriarchatowi jest kapitalizm, hierarchiczny system, w którym większość osób wyzyskiwano w sposób ekonomiczny, traktowano jak zwierzęta, zatruwano, zdradzano, prześladowano, zabijano. A w najlepszym przypadku życiu tych ludzi towarzyszyło stałe poczucie zagrożenia, obawiali się odrzucenia, utraty pracy, nędzy, niezdolności zarobienia na życie dla siebie i rodziny, głodu, poniżenia. Niektórzy uwięzieni w tym nieszczęsnym systemie odreagowywali spowodowaną położeniem wściekłość na wszystkich wokół, często na osobach najbardziej kochanych, tych, których obecność właściwie powinna osładzać im trudne życie. To było nielogiczne, a nawet głupie. Brutalne i głupie. Tak. Michel wzruszył ramionami; nie podobały mu się wnioski, do których doprowadził go tym razem własny pociąg do dywagowania. Sax natomiast miał na ten temat do powiedzenia tylko jedno: że działania wielu ludzi wskazują niestety na ich głupotę. Michel dalej mówił (brzmiało to tak, jak gdyby próbował się wykręcić od przyzwoitego objaśnienia), że w niektórych umysłach układ limbiczny został całkowicie zwichnięty. Adrenalina i testosteron zawsze pchały do reakcji typu: „walcz lub uciekaj”, co w pewnych wyjątkowo ponurych przypadkach doprowadzało do układu: „zrań lub zostaniesz zraniony”, a wtedy ludzie wplątani w ten układ nie mieli wyjścia — byli straceni, nie tylko w sensie uczuciowości, ale także w kategoriach racjonalnej interesowności. W gruncie rzeczy, byli chorzy i sami na siebie ściągali nieszczęście.

Sax też czuł się trochę chory. Michel wyjaśnił właśnie w niecały kwadrans wiele przyczyn męskiej agresji, a jednak większość wniosków dotyczyła Ziemian. Marsjanie byli inni. Chociaż Sax sam świetnie pamiętał katów z Kasei Vallis, którzy go torturowali. Byli to jednak osadnicy z Ziemi. Chorzy. Młodzi tubylcy nie są tacy, powiedział sobie Sax. Marsjanin, który uderzyłby kobietę albo molestował dziecko, zostałby wykluczony ze społeczności, groziłby mu ostracyzm, a może także bardziej namacalna kara — utrata domu albo zesłanie na asteroidy bez zgody na powrót. Tak chyba było?

Trzeba zbadać ten problem.

Teraz Sax znowu pomyślał o Ann: o jej sposobie zachowania, o nieczułości. Przypomniał sobie, jak intensywnie skupiała się na nauce, na skałach. Może kompleks Apollina… Koncentracja na abstrakcji, nieprzyjmowanie do wiadomości istnienia ciała, a zatem całego związanego z nim bólu. Może…

— Jak sądzisz, co teraz pomogłoby Ann? — spytał Sax.

Michel znowu wzruszył ramionami.

— Zastanawiam się nad tym od lat. Myślę, że pomaga jej Mars. Pomogli jej także Simon i Peter. Ich obu trzymała nieco na dystans. Jednak nie udało im się gruntownie jej zmienić.

— Ale… ona przecież kocha to wszystko — zauważył Sax, wskazując na kalderę. — Naprawdę kocha. — Zastanowił się nad analizą Michela. — Z jej strony to nie jest zwykłe zaprzeczanie. Jest w niej także coś pozytywnego. Choćby ta miłość do Marsa.

— Tyle że jeśli kochasz kamienie, a nie ludzi — stwierdził Michel — jest to chyba trochę… niezrównoważone. Albo też dzieje się to jakby zamiast. Ann ma wielki umysł, wiesz…

— Wiem…

— …I wiele dokonała. Jednak nie wydaje się z tego zadowolona.

— Ann nie podoba się to, co się dzieje z jej światem.

— Tak. Jednak, czy naprawdę jej się to nie podoba? Wiesz, co jej się najbardziej nie podoba? Ja nie jestem taki pewny. Dla mnie to kolejny przykład wyparcia. Zarówno miłość, jak i nienawiść.

Sax potrząsnął głową. Był szczerze zdumiony, że Michel naprawdę uważa psychologię za naukę. Tak wiele symboli. Traktowanie umysłu jako silnika parowego; podczas narodzin nowoczesnej psychologii istniały już gotowe mechaniczne analogie. Ludzie zawsze tak postępowali, gdy myśleli o umyśle: mechanizm zegarowy dla Kartezjusza, zmiany geologiczne dla osób żyjących w początkach epoki wiktoriańskiej, komputery albo holografia dla dwudziestego wieku, AI dla dwudziestego pierwszego… a dla freudowskich tradycjonalistów — silniki parowe. Przyłożenie ciepła, wzrost ciśnienia, przesunięcie ciśnienia, odpowietrzanie, wszystko zmienione w represję, sublimacja, powrót represji tego, co zostało stłumione. Sax pomyślał, że odpowiednim modelem dla ludzkiego umysłu muszą być naprawdę nieprawdopodobne silniki parowe. Według niego umysł przypominał bardziej… Co? Ekosystem… pole turniowe… a może raczej dżunglę zaludnioną przez wszelkie możliwe gatunki dziwacznych bestii. Albo wszechświat, wypełniony gwiazdami, kwazarami i czarnymi dziurami. No cóż… w gruncie rzeczy był to tylko — chociaż dość imponujący — skomplikowany zbiór synaps i neurytów; energia chemiczna faluje w tę i z powrotem niczym pogoda w atmosferze. Tak, to było lepsze porównanie: pogoda… burzowe fronty myśli, strefy wysokiego ciśnienia, komórki niskiego, huragany — strumieniowe prądy biologicznych pragnień, zawsze tworzące swe szybkie, potężne obroty. Życie w wichrze. No cóż… Symbol. Prawdę mówiąc, umysł był raczej kiepsko rozumianym organem.