Выбрать главу

Nirgal odwrócił wzrok, potem znowu spojrzał na przyjaciółkę. Siedziała w blasku światła. Drobnoziarnisty połysk czarnych włosów. Podniosła na niego oczy, potem znowu je spuściła. „Gdziekolwiek pojedziesz, tam będziesz „napisała.

Spojrzała na niego.

— Co twoim zdaniem nam się przydarzyło? — spytała.

— Nie wiem.

Siedzieli, patrząc w dywan. Przez okno widać było komorę; winda unosiła się nad podłogą od toru magnetycznego do kabla. Przy zewnętrznej ścianie wił się tunel lotniczy.

Nie leć, pragnął powiedzieć Nirgal. Nie leć. Nie opuszczaj na zawsze tego świata. Nie zostawiaj mnie. Pamiętasz, jak sufici udzielili nam ślubu? Pamiętasz, jak kochaliśmy się w cieple wulkanu? Pamiętasz Zygotę?

Nic nie powiedział. Wiedział, że pamiętała.

Sięgnął w dół i potarł włos dywanu, zmieniając palcem wskazującym ostatnie słowo z „będziesz „na „będziemy”.

Jackie uśmiechnęła się tęsknie. Na tle wszystkich tych lat, czym było jedno słowo?

Oznajmiono przez megafony, że winda jest gotowa do odjazdu. Ludzie stali i rozmawiali ze wzruszeniem. On stał oko w oko z Jackie. Uściskał ją. Poczuł w ramionach jej ciało — było równie rzeczywiste jak skała. Jej włosy w jego nozdrzach. Zaczerpnął powietrza, wstrzymał oddech. Trzeba pozwolić jej odejść. Odeszła bez słowa. Przy wejściu do tunelu lotniczego raz się odwróciła; jej twarz. A potem zniknęła.

Później otrzymał przez radio wiadomość z odległego miejsca w przestrzeni kosmicznej. „Gdziekolwiek pójdziesz, tam będziemy”. To nie była prawda, ale poczuł się lepiej. Słowa mogły zdziałać wiele.

— Okay — powiedział sobie, wędrując po planecie. — Teraz i ja lecę na A Idę baran.

Północna wyspa polarna należała do najbardziej zdeformowanych terenów na Marsie. Sax słyszał o tym od kogoś, lecz dopiero teraz, gdy szedł po urwisku nad rzeką Chasma Borealis, zrozumiał, co jego rozmówca miał na myśli. Czapa polarna stopniała mniej więcej w połowie. Zniknęła większość niegdyś solidnych ścian lodowych Chasma Borealis. Tajanie ich nie przypominało żadnego innego zjawiska na Marsie od czasów środkowej Ery Hesperyjskiej. Każdej wiosny i jesieni woda z ogromną siłą spływała po warstwowym piasku i lessie, wycinając głębokie kanały. Spadziste partie krajobrazu zmieniły się w wielkie kaniony o piaszczystych ścianach, ciągnące się aż do Morza Północnego w postaci bardzo niestabilnych działów wodnych. Roztopy wiosenne żłobiły kanały, które — gdy załamywały się podmyte zbocza — skręcały nagle w różne strony. Osuwiska tworzyły krótkotrwałe jeziora, później zapory rozpadały się i porywał je nurt pędzącej wody; pozostawały jedynie plażowe tarasy oraz ruchome bramy.

Sax stał na jednej z nich, patrzył w dół i obliczał, ile wody musi się zebrać w jeziorze, aby spowodować przerwanie zapory. Nie mógł się za bardzo zbliżać do krawędzi, ponieważ nowy brzeg kanionu nie był zbyt trwały. Dostrzegł rośliny, tu i tam pastelowe porosty, które przyjemnie kontrastowały z odcieniami skał. Rzeka Borealis — szeroki, płytki, mulisty ciek lodowcowego mleka — płynęła jakieś sto osiemdziesiąt metrów pod Saxem. Dopływy przecinały znacznie płytsze, wiszące doliny. Spadająca w mętnych kaskadach woda przypominała rozrzedzoną farbę.

Ponad kanionami, na dawnym dnie Chasma Borealis płaskowyż cięły setki strumyczków; całość wyglądała jak pokryty żyłkami liść. Kiedyś teren był tak intensywnie uwarstwowiony, że wydawał się sztucznie wyryty ręką człowieka, teraz woda znacznie pogłębiła nierówności; niektóre kanały sięgały na wiele metrów w dół.

Była już prawie połowa lata i słońce całymi dniami wędrowało po niebie. Chmury nadciągały od strony północnego lodowca. Kiedy słońce znajdowało się w najniższym punkcie, dryfowały na południe, ku morzu w postaci gęstych mgieł, zabarwionych brązem, purpurą, barwą lilii bądź jakimś innym wibrującym, subtelnym odcieniem. Łupkowy płaskowyż rzadko porastały kwiaty pól turniowych, przypominając Saxowi o Lodowcu Arena, pierwszym regionie, którym się zachwycił, jeszcze przed wypadkiem. Początkowo wspomnienia związane z Lodowcem były nieco mgliste, jednak widocznie mocno wryły mu się w pamięć; pamiętał go tak dobrze, jak kaczątka pierwszego opiekuna. Na obszarach o umiarkowanym klimacie rosły wielkie lasy; rzędy gigantycznych sekwoi ocieniały niższe sosny. Były tam spektakularne klify, które stanowiły dom dla chmar wrzaskliwych ptaków, były naturalne kraterowe terraria dżunglowe, a zimą — nieskończone równiny sastrugowego śniegu, były ogromne pionowe skarpy, rozległe pustynie lotnych, czerwonych piasków, wulkaniczne zbocza czarnego rumoszu, jednym słowem wszelkie rodzaje biomy — wielkie i małe. Saxowi najbardziej podobał się skromny skalny krajobraz.

Szedł naprzód po kamieniach. Jego mały automatyczny pojazd podążał za nim powoli, przekraczając dopływy rzeki Borealis na pierwszym brodzie. Lato kwitło. Wprawdzie z odległości ponad dziesięciu metrów nie mógł wiele dostrzec, ale z bliska świat okazywał się bardzo kolorowy i na swój sposób niemal tak widowiskowy jak las tropikalny. Gleba tworzona przez kolejne pokolenia roślin była niezwykle cienka i gęstniała bardzo powoli. Pomnożenie jej okazywało się trudne, ponieważ cała warstwa, która powinna zalegać w kanionach, spływała do Morza Północnego, a na łupkowym terenie zimy były ostre i ziemia szybko przekształcała się w zmarzlinę. Naukowcy opuścili więc pola turniowe, które tak opornie zmieniały się w tundrę, i zajęli się glebą bardziej obiecujących regionów położonych na południu. Sax świetnie rozumiał tę decyzję. Trzeba jednak czekać wiele stuleci, by w sposób naturalny powstała pierwsza — skromna i nieziemska — areobioma.

Posuwał się mozolnie po rumoszu i uważał, by nie nadepnąć żadnego z przejawów roślinnego życia. Kierował się na prawo, ku niewidocznemu w tej chwili pojazdowi. Słońce nadal znajdowało się bardzo wysoko, oddalając się od nowej głębokiej i wąskiej Chasma Borealis płynącej środkiem szerokiego dna starego kanionu. Orientacja była nieco utrudniona; kierunek północny znajdował się gdzieś pomiędzy stopniem zerowym a sto osiemdziesiątym, w każdym razie, „za” Saxem.

Russell nie zamierzał się zbliżać do brzegu Morza Północnego, ponieważ żyły tam polarne niedźwiedzie, które napadały na foki i dziesiątkowały kolonie pingwinów. Zatrzymał się zatem na chwilę i sprawdził mapę na naręcznym komputerze, usiłując ustalić położenie swoje i pojazdu. Posiadał obecnie bardzo dobry program, toteż stwierdził, że stoi na 31,63844 stopniu długości areograficznej, 84,89926 stopniu szerokości północnej, a j ego pojazdna stopniach 31,64114 i 84,86857. Gdyby Sax wspiął się po równych, naturalnych schodkach na szczyt tego małego, leżącego na północnym zachodzie pagórka w kształcie bochna, powinien dostrzec rover. I rzeczywiście. Pojazd toczył się powoli. W szczelinach boć linowego (świetne określenie!) pagórka, pod osłoną rozbitej ściany rosła mała odporna skalnica, Saxifraga, imienniczka Russella.

Rozglądał się z zadowoleniem po okolicy — łupkowy teren, oświetlona słońcem skalnica, mały pojazd zbliżający się do swego właściciela — i czuł przyjemne zmęczenie nóg spowodowane spacerem. Nie potrafił wytłumaczyć przyczyny swego dobrego nastroju, nie wyjaśniało go nic, co przeżył. Najwyraźniej był to jakiś rodzaj euforii. Sax przypuszczał, że wyzwoliła ją miłość do tej ziemi. Poczucie miejsca, miłość do miejsca — areofania, nie tylko ta, którą opisywała Hiroko, ale również ta, którą odczuwała. Ach, Hiroko… Czy naprawdę przez cały czas czuła się tak wspaniale? Błogosławiona istota! Nic dziwnego, że swoją aurą przyciągała do siebie tak wiele osób. Każdy chciał się znaleźć blisko tego błogiego szczęścia i samemu nauczyć się tak odczuwać… Miłość do planety. Miłość do tutejszego życia; z pewnością najważniejszy był składnik biologiczny. Nawet Ann, gdyby stanęła tu obok Saxa, musiałaby przyznać mu rację. Hm, interesująca hipoteza. Trzeba by ją sprawdzić. Spójrz, Ann, na tę purpurową skalnicę, powiedziałby. Zobacz, jak przyciąga wzrok. Skupienie i szacunek dla pagórkowatej krainy. I taka miłość, rodząca się spontanicznie!