Выбрать главу

Ten wspaniały ląd wydawał mu się miniaturą wszechświata, a przynajmniej jego części pozbawionej życia. Sax zainteresował się kiedyś biogenetycznymi teoriami Deleuze’a, które stanowiły matematyczną próbę wytłumaczenia kwestii viriditas Hiroko, lecz na skalę kosmologiczną. Deleuze utrzymywał (jeśli Sax dobrze go zrozumiał), że viriditas stanowi liniową siłę Wielkiego Wybuchu, skomplikowane zjawisko graniczne funkcjonujące między siłami i cząsteczkami, które rozchodziło się falami w postaci czystej potencjalności od czasu Wielkiego Wybuchu, aż do chwili, gdy systemy planetarne zgromadziły pełny szereg cięższych elementów, dzięki którym na końcu każdej nici viriditas powstało — w „małych wybuchach” — życie. A ponieważ nie istniało zbyt wiele nici i wszystkie były równomiernie rozmieszczone we wszechświecie (wiązały się ze skupiskami galaktycznymi i częściowo je kształtowały), do każdego „małego wybuchu” na końcu nici dochodziło w maksymalnym oddaleniu od innych; czyli że wszystkie wysepki życia znajdowały się bardzo daleko od siebie w czasoprzestrzeni, co niemal uniemożliwiało im kontakt. Można wręcz powiedzieć, że z powodu ogromnej odległości nie miały nań czasu. Ta hipoteza, jeśli prawdziwa, wyjaśniała według Saxa przyczynę klęski programu SETI — milczenia gwiazd, które trwało nieprzerwanie od prawie czterech stuleci. Czterysta lat stanowiło bowiem mgnienie oka w porównaniu z miliardem lat świetlnych, które zdaniem Deleuze’a dzieliły od siebie kolejne wysepki życia.

W każdym razie viriditas istniało we wszechświecie tak, jak ta skalnica na wielkich piaszczystych wypukłościach polarnej wyspy: małe, odosobnione, cudowne. Sax patrzył na zakrzywiony wszechświat. Deleuze twierdził jednak, że ludzie żyją w płaskim wszechświecie, na wierzchołku, w subtelnej równowadze pomiędzy ciągłą ekspansją a modelem rozszerzania-kurczenia; utrzymywał też, że ludzkość zbliża się do punktu zwrotnego, w którym wszechświat zacznie się kurczyć, w przeciwnym bowiem razie rozszerzy się ponad miarę. Stwierdzenie to wzbudziło podejrzenia Saxa, ponieważ sugerowało, że w taki czy inny sposób ludzie mogą wpływać na sprawy kosmosu: tupną w ziemię i nakażą wszechświatowi ruch na zewnątrz, ku rozpadowi i termicznej śmierci albo zaczerpną oddechu i skłonią, by skierował swe siły do środka, do niewyobrażalnego eskatonicznego punktu omega. Nie! Tę halucynację kosmologiczną, ten egzystencjalizm małego boga, stworzyło — wraz z wieloma innymi — pierwsze prawo termodynamiki. Może był to efekt psychologiczny nagle ogromnie powiększonych fizycznych sił ludzkości. Albo własnych skłonności do megalomanii Deleuze’a, który sądził, że potrafi wszystko wyjaśnić.

Sax nie ufał całej aktualnej kosmologii, lokowała bowiem ludzkość w samym środku zdarzeń. Uważał takie sformułowania jedynie za artefakty ludzkiego postrzegania; silna zasada antropologiczna zarażała wszystko. Chociaż musiał przyznać, że niektóre obserwacje wyglądają na bardzo solidne i niełatwo byłoby udowodnić, iż są wynikiem ludzkiej interwencji lub stanowią zbieg okoliczności. Trudno na przykład uwierzyć, że patrząc z Ziemi, Słońce i Księżyc wydają się dokładnie tego samego rozmiaru. Zbiegi okoliczności zdarzały się. Większości z tych antropocentrycznych osobliwości Sax po prostu nie rozumiał. Podejrzewał, że mogą istnieć „cząstki” większe niż wszechświat oraz mniejsze niż struna — jakaś jeszcze większa przestrzeń wypełniona jeszcze mniejszymi składnikami… Takie kwestie pozostawały poza ludzką percepcją, nawet w sensie matematycznym. W oparciu o tę tezę można by wyjaśnić kilka niekonsekwentnych kwestii w równaniach Bao. Jeśli ktoś zgodził się, że cztery makrowymiary czasoprzestrzeni łączą się z pewnymi większymi wymiarami, tak jak sześć mikrowymiarów łączyło się ze zwykłymi czterema, wówczas równania zaczynały wyglądać całkiem logicznie… Saxowi przyszło do głowy pewne możliwe sformułowanie…

Potknął się, ale zaraz odzyskał równowagę. Kolejna mała piaskowa ława, mniej więcej trzy razy większa niż normalna. W porządku, dotrzeć do pojazdu i wsiąść. O czyni to ja myślałem?

Nie pamiętał, choć wiedział, że zastanawiał się nad czymś interesującym. Coś wymyślił, niestety mimo wysiłków nie potrafił sobie przypomnieć, co to było. Jednak myśl — uwierając niczym kamień w bucie — tkwiła gdzieś na obrzeżach umysłu, miał ją na końcu języka, lecz nie umiał przywołać. Nie lubił tego doznania, wręcz go irytowało. Zdarzało mu się wcześniej, a ostatnio chyba nawet dość często. Nie był pewny, ale tak mu się zdawało. Tracił wtedy wątek myślowy i niezależnie od siły swych starań nie mógł wrócić do roztrząsanej kwestii.

Prawie przypadkowo dotarł do pojazdu. Miłość do miejsca, tak, tak, tyle że, aby kochać jakąś rzecz, człowiek musi ją pamiętać! Trzeba pamiętać, o czym się myśli! Zmieszany i zdenerwowany wsiadł do pojazdu, przyrządził kolację i szybko zjadł, niemal bez zastanowienia.

Nie podobały mu się własne kłopoty z pamięcią.

Faktycznie, gdy Sax skoncentrował się, uświadomił sobie, że ostatnio naprawdę często tracił wątek. Dotąd nie pamiętał o tym — zresztą, bardzo osobliwym — problemie. Zdawał sobie sprawę, że zapomina o wielu rzeczach. Próbował nawet nagrywać własne rozmyślania, mówiąc do mikrofonu naręcznego komputera, zwłaszcza kiedy czuł natłok myśli lub kiedy zdawało mu się, że dochodzi do nowych, ciekawych wniosków. Czynność mówienia nie zahamowała jednak procesu zapominania. Sax nie uważał się za werbalnego myśliciela, potrzebował obrazów psychicznych, czasami języków matematycznych, czasem jakiegoś niezwykłego strumienia myślowego, którego nie potrafił nazwać ani scharakteryzować. Mówienie przerywało ten strumień, a utracone myśli okazywały się na taśmie znacznie mniej interesujące, niż sądził, zanim je zwerbalizował; w nagraniu pojawiało się zaledwie kilka zdań, niezdecydowanych, oderwanych od siebie i przeważnie wypowiadanych bardzo powoli; w tym sensie zupełnie nie przypominały myśli, które pragnął utrwalić, myśli całkowicie odmiennych: szybkich, logicznie powiązanych, nie wymagających wysiłku, jednym słowem — stanowiących swobodną grę umysłu. Tego procesu nie można było ujarzmić. Sax uświadomił sobie, jak niewiele myśli można upamiętnić, zarejestrować lub przekazać innym… Niezależnie od tego, czy się jest najpłodniejszym matematykiem czy też najpilniejszym pamiętnikarzem, nigdy nie dzieli się tego strumienia świadomości z nikim poza garstką najbliższych.

Domyślał się, że nękające go problemy są związane z jego nienaturalnie przedłużoną starością. Były bardzo uciążliwe i denerwujące. Bez wątpienia, należało je zbadać, z drugiej jednak strony panowała powszechna opinia, że pamięć i kłopoty z nią związane nie należą do najmocniejszych punktów nauki; zaniki pamięci przypominały cieknący dach. Jednak, gdy Sax tracił wątek, gdy nie potrafił sobie przypomnieć, o czym przed chwilą myślał, emocjonalnie pobudzony niemal szalał z gniewu. A kiedy naprawdę i całkowicie zapomniał daną myśl, mniej więcej pół godziny później cała sprawa wydawała mu się niewiele bardziej znacząca niż sen, który umknął po przebudzeniu. Miał na głowie wiele ważniejszych spraw.