Выбрать главу

Badania nad anamnezą trwały. Pobyt w Acheronie sprawiał Saxowi radość: dni spędzane w laboratoriach, dyskusje z ich kierownikami poświęcone prowadzonym eksperymentom; Russell pytał, jak może im pomóc. Raz w tygodniu — seminarium, podczas którego zbierali się przed monitorami, omawiali rezultaty badań, mówili o planach na przyszłość.

Niektóre osoby co jakiś czas przerywały pracę naukową i pomagały w uprawie roli lub brały udział w innych fizycznych zajęciach; czasem wychodziły na wycieczki. Gdy wracały, często w ich głowach roiło się od pomysłów i zawsze niosły w sobie nowy ładunek energii.

Na cotygodniowych zebraniach Sax siadywał w salkach seminaryjnych i wpatrywał się w filiżanki z kawą, w poobijane blaty drewnianych stołów, poplamione kręgami brązowej kawy i czarnej kavy albo w lśniące bielą tablicowe ekrany pokryte schematami, chemicznymi wykresami i gmatwaniną długich strzałek wskazujących skróty i symbole alchemiczne, które tak bardzo uwielbiał Michel. Na ten widok Sax czuł dziwną, niemal sprawiającą ból radość; miał wrażenie, że z jego układu limbicznego wypływa jakaś parasympatyczna reakcja. Tak, to była nauka, dobry Boże, prawdziwa marsjańska nauka! Marsjańscy naukowcy pracowali razem dla jednego znaczącego celu i przeznaczonego dla wspólnego dobra. Wykorzystywali całą swoją mądrość, umiejętności, teorię i eksperyment, wymieniali poglądy, z każdym tygodniem pogłębiali swoją wiedzę na temat nie zbadanych dotąd sfer ludzkiego umysłu i życia. Obserwowanie młodych naukowców przy pracy tak bardzo uszczęśliwiało Russella, że niemal nie przywiązywał wagi do ich wniosków; najważniejsze były same badania.

Krótkotrwała pamięć Saxa była uszkodzona. Codziennie doświadczał zaćmień pamięci i doznań, które nazywał „mam na końcu języka”. Czasami na seminariach przerywał prawie w pół zdania, siadał i gestem dawał innym do zrozumienia, że skończył swoją wypowiedź. Zebrani kiwali głowami, a osoba przy tablicy kontynuowała wypowiedź. Tak, Sax musiał rozwiązać ten problem. Bez wątpienia, wiele zagadek czekało na odkrycie — na przykład problem ostrej niewydolności czy też inne kwestie związane ze starzeniem. Cóż, zapewne nigdy nie zabraknie „wielkich nie wyjaśnionych”. Tymczasem jednak najważniejszy był problem anamnezy.

Badacze poszukiwali leku. Jedną jego część miała stanowić wzmacniająca mieszanina proteinowo-syntezowa, w skład której wchodziły nawet amfetaminy i chemiczne pochodne strychniny, drugą — przenośniki (takie jak serotonina) oraz, między innymi, glutaminowy receptor substancji uczulających, cholinoesteraza i cykliczny adenozynomonofosforan. Wszystkie te składniki miały wzmacniać struktury pamięciowe. Niektóre osoby poddawano także kuracji zwiększającej plastyczność mózgu, tej samej, którą przeszedł Sax tuż po wstrząsie, choć obecnie stosowano znacznie mniejsze dawki. Z eksperymentów opartych na elektrycznej stymulacji wynikało, że szok bodźcowy w połączeniu ze stałymi drganiami na częstotliwościach zharmonizowanych z naturalnymi falami mózgowymi jednostki może uruchomić neurochemiczne procesy przyspieszone zestawem leków. Później badany osobnik musiałby kierować własnym procesem zapamiętywania, być może „poruszając się” od jednego punktu węzłowego do następnego; każdy węzeł łączył się z czynnością przypominania, a drgania pobudzałyby i skutkiem tego wzmacniały otaczającą go sieć. Obrazowo mówiąc, była to wędrówka po kolejnych pomieszczeniach teatru pamięci. Eksperymenty oparte na wszystkich tych aspektach młodzi tubylcy prowadzili na ochotnikach, często na sobie. Twierdzili (wspominali o tym oszołomieni i z lękiem), że odnajdują w pamięci bardzo wiele faktów, toteż badania wyglądały nadzwyczaj obiecująco. Z każdym tygodniem ulepszali technikę i osiągali coraz lepsze wyniki.

W miarę upływu czasu wszystkie osoby zaangażowane w projekt zaczęły sobie zdawać sprawę, że najlepsze rezultaty można osiągnąć, biorąc pod uwagę kontekst pamięciowy. Sprawy zapamiętane niegdyś pod wodą w skafandrach do nurkowania łatwiej przypominano sobie na dnie morskim niż na lądzie. Jeśli jednostka podczas zapamiętywania była szczęśliwa bądź smutna, łatwiej przypominała sobie zdarzenie, gdy podczas hipnozy narzucono jej to samo uczucie. Ważna była zgodność barwy lub rozmiaru pomieszczeń. Eksperymenty te wydawały się niedojrzałe, lecz wyniki badań więzi kontekstu i siły przypomnienia były na tyle spektakularne, że Sax zaczął się zastanawiać nad miejscem, w którym sam (gdy naukowcy zakończą eksperyment) chciałby się poddać kuracji; gdzie i z kim.

Zadzwonił też do Bao Shuyo z prośbą, by przyjechała do Acheronu, ponieważ chciałby się z nią skonsultować w pewnych kwestiach związanych z terapią. Wprawdzie jej działalność dotyczyła raczej teorii niż praktyki i poświęcona była cząsteczkom mikroskopijnym, jednak w trakcie współpracy z termojądrową grupą w Da Vincim badaczka udowodniła, że potrafi pomóc w każdym problemie, który choćby ociera się o grawitację kwantową i ultramikrostrukturę materii. Sax bardzo szanował talent Bao, chciał więc, aby przyjrzała się tutejszym eksperymentom i podzieliła z nim swoją opinią; był pewny, że jej uwagi będą cenne.

Niestety, od swego słynnego powrotu z Dorsa Brevia do Da Vinciego, miała zbyt wiele obowiązków. Sax postąpił więc w sposób dla siebie niezwykły — bez skrupułów odebrał swojemu dawnemu laboratorium jedną z najlepszych matematyczek świata, skłaniając Belę, by mu w tym pomógł i na aktualnym kierownictwie wymusił dla niej urlop.

— Hej, Ka, Saxie — krzyknął Bela podczas jednej z rozmów — nigdy bym się nie domyślił, że okażesz się takim zawziętym łowcą głów.

— Interesuje mnie jedynie moja własna głowa — burknął Sax.

Zazwyczaj na Marsie miejsce przebywania każdej osoby można było wyśledzić z niezwykłą łatwością — wystarczyło skontaktować się z nią przez naręczny komputer, a później sprawdzić współrzędne. Ann zostawiła niestety swój komputer w punkcie wspinaczkowym na stożku kaldery Olympus Mons w pobliżu terenów festiwalowych przy Kraterze Zp. Saxa zdziwił ten fakt, ponieważ od pierwszego dnia na Marsie wszyscy przedstawiciele pierwszej setki nosili różnego rodzaju naręczne notesy, Ann — o ile Sax pamiętał — również. A może nie? Zadzwonił do Petera, aby o to spytać, ale tamten oczywiście nie wiedział, ponieważ urodził się wiele lat po okresie Underbill. W każdym razie, obecnie wyjście gdziekolwiek bez komputera kojarzono raczej z neoprymitywnymi nomadami wędrującymi kanionami i wybrzeżem Morza Północnego, stylem życia, który Saxowi zupełnie nie kojarzył się z Ann. Nie można było mieszkać w stylu paleolitycznym na Olympus Mons, bowiem ludzie byli tam — w przeciwieństwie do wielu miejsc na Marsie — stale zależni od techniki, której naręczne komputery stanowiły integralną część. Może Ann chciała zniknąć… Peter nie znał odpowiedzi na to pytanie.

Wiedział jednakże, jak się skontaktować z matką.

— Musisz tam pojechać i ją znaleźć — powiedział.

Gdy zobaczył minę Saxa, roześmiał się.

— To nie jest takie trudne. W kalderze mieszka jedynie kilkaset osób. Jeśli nie przebywają w którymś z baraków, wspinają się na skalne ściany.

— Ann została zatem alpinistką?

— Tak.

— Wspina się… hm, dla rekreacji?

— Nie mam pojęcia dlaczego, ale się wspina.

— Mam więc pojechać i obejrzeć wszystkie skały?

— Tak samo musiałem zrobić, gdy umarła Marion.

Wierzchołek Olympus Mons był niemal zupełnie nie zamieszkany. W punktach widokowych na stożku znajdowało się jedynie kilka niskich kamiennych pustelni, a na północno-wschodnim wylewie magmowym, przecinającym pierścień skarpy otaczającej wulkan, zbudowano tor magnetyczny, który miał ułatwiać dostęp do kompleksu festiwalowego przy Kraterze Zp. Poza tym, stożek kaldery wydawał się dziewiczy, inaczej niż pozostała część Marsa, której ze skarpy nie sposób było zresztą dostrzec; znajdowała się za horyzontem. Człowiekowi stojącemu na stożku Olympus Mons kojarzył się z całym światem. Lokalni „czerwoni” zdecydowali, że nie chcą stawiać nad kalderą ochronnej kopuły molekularnej, takiej, jaką zbudowano nad Arsia Mons. Zatem, na Olympus Mons zapewne żyły bakterie, a może również porosty, których zarodniki przyniósł na te tereny wiatr. Ponieważ jednak ciśnienie powietrza było tu tylko nieco wyższe niż pierwotne dziesięć milibarów, większość roślin zapewne ginęła; przeżyły przeważnie maleńkie endochasmolity. Sax pomyślał, iż „czerwoni” cieszą się, że dzięki niesłychanej pionowej skali planety na dużych wulkanach utrzymywało się tak niskie ciśnienie; była to swobodna, a zarazem skuteczna technika wyjaławiająca.