— Tak.
— Żadnych kłopotów z pamięcią, jak sądzę?
— Żadnych.
— To właśnie lubię we wspinaczce.
Potem w wąwozie Sax spytał:
— Więc też miałaś kłopoty z pamięcią?
— Porozmawiajmy o tym później — odparła Ann. — Zwróć uwagę na tę rozpadlinę.
— Tak.
W nocy leżeli w śpiworach pod przezroczystą materią namiotu w kształcie grzyba. Pomieszczenie było tak duże, że zmieściłoby się w nim z dziesięć osób. Na tej wysokości, przy tak rzadkiej atmosferze imponująca okazała się wytrzymałość surowca, który bardzo dobrze znosił czterysta pięćdziesiąt milibarów ciśnienia powietrza. Przezroczysty materiał był przyjemny w dotyku i napięty, chociaż nie tak twardy jak skała. Sax przypomniał sobie metry skały i worki z piaskiem, które przedstawiciele pierwszej setki zmuszeni byli kłaść na swoich pierwszych kesonach, aby zapobiec ich wybuchowi, i poruszyła go myśl o niezwykłym rozwoju materiałoznawstwa.
Gdy o tym mówił, Ann pokiwała głową.
— Sami nie rozumiemy stworzonej przez siebie techniki.
— No cóż. Sądzę, że jest zrozumiała. Po prostu, trudno w nią uwierzyć.
— Chyba że pojmuję różnicę — powiedziała lekko.
Sax czuł się już swobodniej w jej towarzystwie, wrócił więc do tematu swojej pamięci.
— Miewam zaćmienia, podczas których nie mogę sobie przypomnieć własnych myśli z poprzednich kilku minut czy godzin. Zapewne są to uszkodzenia pamięci krótkotrwałej, które muszą mieć związek z wahaniami fal mózgowych. Obawiam się, że z tego powodu nie mogę być również pewien własnej przeszłości związanej z pamięcią długotrwałą.
Przez długi czas Ann nie odpowiadała, chrząknęła jedynie, by dać Saxowi do zrozumienia, że słyszała jego wywód.
— Zapomniałam całą siebie — stwierdziła nagle. — Jest chyba teraz w moim ciele ktoś inny. Zajmuje przynajmniej połowę mnie i stanowi moje zupełne przeciwieństwo. Jest moim cieniem albo cieniem mojego cienia. Została zasiana i rośnie w moim wnętrzu.
— Co masz na myśli? — spytał Sax z lękiem.
— Przeciwieństwo. Ona myśli w sposób, który mnie w życiu nie przyszedłby do głowy. — Ann odwróciła głowę, jak gdyby zażenowana. — Nazywam ją Kontr-Ann.
— A jak by ś j ą… scharakteryzowała?
— Jest… No nie wiem. Uczuciowa. Sentymentalna. Głupia. Płacze na widok kwiatów. Uważa, że wszyscy ludzie zawsze bardzo się starają. Tego typu bzdury.
— Nigdy przedtem się tak nie zachowywałaś?
— Z pewnością nie. Nonsens. Ta druga istota wydaje mi się absolutnie realna. Zatem… jest we mnie Ann i Kontr-Ann. I… może jakaś trzecia.
— Trzecia?
— Tak sądzę. Osoba, która nie jest żadną z nas dwóch.
— A czy… to znaczy, czy ona również ma imię?
— Nie, nie ma. Jest nieuchwytna. Młodsza. Miewa pomysły, które są… niezwykłe. Nie Ann i nie Kontr-Ann. Przypomina Zo, znałeś ją?
— Tak — odparł zaskoczony Sax. — Lubiłem ją.
— Naprawdę? Uważałam, że jest okropna. Jest więc we mnie także coś z niej… Trzy osoby.
— Bardzo dziwne.
Ann roześmiała się.
— Czy nie ty wymyśliłeś, że masz w głowie laboratorium pamięci, które zawiera wszystkie twoje wspomnienia, skatalogowane, zdaje się, według numerów pokojów czy gabinetów?
— To był bardzo skuteczny układ.
Ann znowu się roześmiała, tym razem głośniej. Sax, słysząc ten dźwięk, uśmiechnął się, choć równocześnie poczuł także obawę. Trzy Ann? Przecież nawet jednej nie potrafił zrozumieć!
— Niestety, tracę niektóre pliki w tym laboratorium — zauważył. — Całe partie mojej przeszłości. Niektórzy ludzie twierdzą, że pamięć jest systemem węzłowo-sieciowym, toteż możliwa jest dla nich metoda „pałacu pamięci”, która intuicyjnie odbija układ fizyczny. Jeśli jednak gdzieś ci się zawieruszy jakiś punkt węzłowy, zginie wraz z nim cała otaczająca go sieć. Przeglądam wiec literaturę, szukając na przykład wzmianki o czymś, co kiedyś zrobiłem, a gdy znajdę, próbuję sobie przypomnieć kontekst — jak to robiłem, jakie miałem problemy metodologiczne i tak dalej. Czasami nie mogę sobie przypomnieć nic z danego okresu. Jak gdyby dany fakt nigdy się nie zdarzył.
— Problemy z „pałacem”.
— Tak. Nie przewidziałem ich. Nawet po moim… wypadku… byłem pewny, że nigdy nie stracę umiejętności… myślenia.
— Wydaje mi się, że nie masz problemów z myśleniem.
Sax potrząsnął głową, przypominając sobie zaćmienia, luki w pamięci, doznania, które Michel nazywał presque vus, chaos myślowy. Myślenie nie polegało po prostu na umiejętnościach analitycznych albo poznawczych, było czymś ogólniejszym… Spróbował opowiedzieć, co mu się ostatnio przydarzyło, i miał wrażenie, że Ann słucha go z uwagą.
— Rozumiesz więc, przyglądam się najnowszym badaniom nad pamięcią. Robi się coraz bardziej interesująco. To naprawdę pilny problem. Pomagają mi Ursula, Marina i laboratoria w Acheronie. Sądzę, że uda im się odkryć coś, co może nam pomóc.
— Jakąś tabletkę wspomagającą pamięć?
— Tak. — Wyjaśnił Ann działanie nowego kompleksu anamnestycznego. — Uważam, że trzeba spróbować. I rośnie we mnie przekonanie, że wszyscy pozostali przedstawiciele pierwszej setki powinni się zebrać w Underhill i zastosować ten środek. Dla przypomnienia sobie czegoś bardzo ważny jest kontekst. Zobaczenie siebie nawzajem mogłoby nam pomóc. Nie wszystkich to interesuje, ale większość — tak.
— Kto się zgodził?
Sax wymienił wszystkie osoby, z którymi się skontaktował. Większość z pozostałych, czyli mniej więcej tuzin.
— Wszyscy pragniemy, żebyś była z nami. Wiem, że chciałbym tego bardziej niż czegokolwiek.
— Brzmi interesująco — odrzekła Ann. — Najpierw jednak musimy przejść tę kalderę.
Idącego po skałach Saxa na nowo zadziwiła kamienna rzeczywistość tego świata. Podstawy: skały, piasek, pył, drobinki miału. Nocą niebo było ciemnoczekoladowe i pozbawione gwiazd. Długie, nie zamazane odległości. Obszar na dziesięć minut. Długość godziny, podczas której szedł. Uczucie ruchu w nogach.
Otaczały ich pierścienie sterczących daleko w niebo kalder. Nawet kiedy dwoje piechurów znalazło się w środku centralnego kręgu, dostrzegli późniejsze, głębsze kaldery o kształcie dużych wcięć w jedną gładką ścianę. Tu ostra krzywizna planety nie miała wpływu na perspektywę patrzącego, wypukłości nie były widoczne, urwiska natomiast — swobodne i wyraźnie zauważalne nawet z odległości trzydziestu kilometrów. Skutkiem tego, miejsce wyglądało jak rezerwat. Park, kamienny ogród, labirynt oddzielony od świata tylko jedną ścianą. To miejsce w całości zależało od tamtego (mimo iż niedostrzegalnego) świata. Kaldera była duża, lecz niewystarczająco duża, aby się w niej ukryć. Świat wlewał się ze wszystkich stron i przepełniał umysł, niezależnie od jego pojemności stu bilionów bitów; niezależnie od wielkości tablicy neuronów, istniał tylko jeden wątek wymuszonych wspomnień, samej świadomości, żywego ciągu myślowego, który mówił: „skała”, „urwisko”, „niebo”, „gwiazda”.
Na skalnej powierzchni zaczęło się pojawiać coraz więcej głębokich pęknięć i rys; wiele miało kształt łuków. Stare szczeliny prostopadłe do nowych, dużych dołów w północnych i południowych kręgach wypełniał rumosz i pył. Te skalne pęknięcia zmieniły spacer Saxa i Ann w prawdziwą wędrówkę. Teraz rzeczywiście chodzili po labiryncie. Droga stała się trudna.