Выбрать главу

Jego pamięć już szalała, jak gdyby usiłowała udowodnić, że nie potrzebuje pomocy, aby dalej działać. Tutaj, wśród tych budynków Sax kiedyś po raz pierwszy zobaczył na własne oczy, jak przy użyciu techniki można transformować naturę; rozpoczęli od skał i gazów, wydobywali, rafinowali, przekształcali, rekombinowali i kształtowali na tak wiele różnych sposobów, że nikt nie znał ich wszystkich i nawet sobie nie wyobrażał skutków tych działań. Toteż, chociaż Sax wiele widział, niezbyt dużo rozumiał. Przedstawiciele pierwszej setki nie zdawali sobie wówczas sprawy ze swej prawdziwej siły i nie bardzo wiedzieli, co próbują osiągnąć (być może te dwie sprawy miały ze sobą związek). Jednak wtedy, w Dzielnicy Alchemików Sax nie potrafił tego dostrzec. Był absolutnie przekonany, że „uzielenienie” zmieni tę planetę w najcudowniejsze miejsce pod słońcem.

Teraz stał na otwartej przestrzeni, pod błękitnym niebem, w ciepłym dniu drugiego sierpnia. Patrzył wokoło, próbując się skupić i przypominać sobie. Trudno było kierować pamięcią; sprawy po prostu przychodziły mu do głowy. Przedmioty w starej części miasta wyraźnie wydawały się swojskie. Przymiotnik „swojski” kojarzył się z czymś bliskim, z czymś „swoim”. Idealnie znajome były nawet pojedyncze czerwone kamienie i głazy narzutowe wokół kolonii, a także wypukłości i kotliny w polu widzenia; wszystkie ciągle „na swoich miejscach”. Russell uważał, że eksperyment powinien się udać; znajdowali się w odpowiednim, znanym sobie miejscu, we właściwym kontekście. W domu.

Wrócił do kwadratu cylindrycznych komór, gdzie zamierzali się zatrzymać. Podczas spaceru Saxa dojechały jakieś pojazdy. Na bocznicach obok toru magnetycznego stały też specjalne pociągi. Przybywali ludzie. Dostrzegł Maję i Nadię. Ściskały Taszę i Andreę, które przyjechały razem. Ich głosy dźwięczały w powietrzu jak rosyjska opera lub recytatyw tuż przed wybuchem w pieśń. Ze stu jeden przybyłych przed laty na Marsa osób w Underhill tego dnia miało się pojawić tylko czternaście: Sax, Ann, Maja, Nadia, Desmond, Ursula, Marina, Wasilij, George, Edvard, Roger, Mary, Dmitri, Andrea. Nie będzie ich wiele, ale jedynie oni nadal żyli i utrzymywali kontakt ze światem; reszta zmarła albo zaginęła. Jeśli Hiroko i siedmioro jej zaginionych towarzyszy z pierwszej setki żyli, nie odpowiedzieli na zaproszenie w sieci. Może pojawią się nie zapowiedziani, tak jak w trakcie pierwszego zorganizowanego przez Johna święta na Olympusie. A może nie przyjadą…

Było ich zatem czternaścioro. Przy tak małej liczbie osób Underhill wyglądało na pustawe. Chociaż mogli chodzić po całej osadzie, jeszcze tłoczyli się obok siebie w południowym skrzydle komór o wypukłych sklepieniach. Niezależnie jednak od tego, wyraźnie czuło się brak pozostałych członków ekipy. Mieli wrażenie, że to miejsce odzwierciedla ich zagubione wspomnienia, zapomniane laboratoria oraz utracone tereny i towarzyszy. Każdy z gości miał kłopoty z pamięcią. Problemy były rozmaite — Sax widział, że jego towarzysze doświadczają prawie wszystkich, jakie wymieniano w literaturze przedmiotu. W rozmowach głównie porównywali symptomy i wyliczali różne przerażające i/lub wspaniałe przeżycia, które dotknęły ich w ostatnim dziesięcioleciu. Z tego powodu, kręcąc się przez cały wieczór po małej kuchni w południowo-zachodnim narożniku cylindrycznych komór, stale weseleli bądź posępnieli. Czasem wypatrywali przez wysokie okno na dno środkowej cieplarni, nadal przykrytej kopułą z grubego szkła i zalaną przytłumionym światłem. Zjedli kolację złożoną z przywiezionych produktów, pogawędzili, a następnie rozeszli się po południowym skrzydle i przygotowali na górze sypialnie, by jakoś przeczekać tę niespokojną noc. Rozmawiali jeszcze długo między sobą, aż w końcu poddali się i — pojedynczo lub parami — spróbowali zasnąć. Sax wiele razy tej nocy budził się i słyszał, że ludzie schodzą do łazienek, prowadzą szeptem rozmowy w kuchni albo mamroczą do siebie przez sen, jak to starcy. Za każdym razem, kiedy udało mu się ponownie zasnąć, wracały sny.

W końcu nadszedł poranek. Wstali o świcie i w słabym świetle zjedli szybkie śniadanie: owoce, croissanty, chleb i kawa. Każda skała i pagórek rzucały na zachód długie cienie. Bardzo swojski widok.

Byli gotowi. Nie mieli nic więcej do zrobienia przed eksperymentem. Oddychali głęboko i jakby wspólnie. Śmiali się niepewnie. Nie potrafili sobie patrzeć w oczy.

Maja ciągle odmawiała przyjęcia kuracji. Nikt nie potrafił jej przekonać, odpierała wszystkie argumenty.

— Nie — powtarzała w kółko poprzedniej nocy. — Potrzebujecie opiekunki na wypadek, gdybyście poszaleli. Będę dozorować eksperyment.

Sax znał upór Mai, jednak podszedł do niej i zakłopotany stwierdził:

— Myślałem, że z nas wszystkich właśnie ty masz największe kłopoty z pamięcią.

— Być może.

— Powinnaś więc spróbować tej kuracji. Michel podawał ci dużo różnych tabletek.

— Nie chcę — odparła, patrząc mu w oczy.

Westchnął.

— Nie rozumiem cię, Maju.

— Wiem.

Weszła do starej kliniki w narożniku i zaczęła wypełniać przydzielone sobie obowiązki opiekunki. Wszystko było przygotowane. Maja zapraszała do środka jedną osobę po drugiej, brała małe ultradźwiękowe strzykawki, przyciskała im do szyi i wstrzykiwała część mieszaniny leków; słychać było cichy trzask, a po nim syk. Później wydzielała każdemu z przyjaciół pigułki zawierające resztę mieszaniny, pomagała wsunąć do uszu wtyczki do transmisji fal elektromagnetycznych. Tak wyposażeni, wracali do kuchni, w której panowało nerwowe milczenie. Gdy zebrała się cała grupa, Maja poprowadziła ich do drzwi i skierowała na zewnątrz. Eksperyment rozpoczął się.

Sax widział i czuł: jaskrawe światła, wrażenie, że coś miażdży mu czaszkę, duszności. Łapał powietrze, pluł. Potem chłodne powietrze i głos matki podobny do skamlania zwierzęcia:

— Och? Och? Och! Och!

Uczucie wilgoci na piersi, zimno.

— Och, nie do wiary!

Hipokampus był jednym z tych wielu szczególnych regionów mózgu, które kuracja bardzo intensywnie stymulowała. Z tego powodu układ limbiczny Saxa, rozciągający się pod hipokampusem jak siatka pod włoskim orzechem, był równie mocno pobudzony, jak gdyby orzech skakał w górę i w dół na trampolinie nerwów, powodując jej rezonowanie, a może nawet brzęczenie. Nastąpiło coś, co można by nazwać zalewem emocji — Sax zauważył, że nie rejestruje żadnych poszczególnych uczuć, pojawiały się po kilka naraz, niemal z tą samą intensywnością i bez oczywistej przyczyny — radości, żalu, miłości, nienawiści, ożywienia, melancholii, nadziei, strachu, wspaniałomyślności, zazdrości; wiele z nich nie pasowało do pozostałych. Wskutek tej emocjonalnej mieszaniny siedzący na ławce przed komorą o wypukłym sklepieniu i ciężko oddychający Sax poczuł, jak wszystko wokół nabiera dla niego znaczenia. Naprawdę wszystko! Wrażenie było niezwykłe, jak gdyby pierś Russella wypełniały oceany chmur, aż prawie nie mógł oddychać… Coś w rodzaju nostalgii do entej potęgi, pełnia, nawet błogość… Czysta wspaniałość… Siedzenie na ławce, sam fakt, że żyli! Jednak towarzyszyło mu też ostre poczucie straty, żal za straconym czasem, strach przed śmiercią, strach przed wszystkim, żal za Michelem, za Johnem oraz innymi, którzy odeszli. Ten nadmiar uczuć tak bardzo nie pasował do zwykle opanowanego, zrównoważonego i flegmatycznego Saxa, że z trudem mógł je znieść; prawie nie mógł się poruszyć i przez kilka minut gorzko żałował, że w ogóle zainicjował ten eksperyment. Głupota… idiotyczne szaleństwo. Bez wątpienia wszyscy jego towarzysze na zawsze go znienawidzą.