— Pamiętam — stwierdziła.
Patrzyła na niego z ukosa. Czuł siłę jej spojrzenia. Wspomnienie utraconej za młodu miłości nadal bolało. Jednak w spojrzeniu Ann było coś jeszcze — zaskoczenie.
— Tak — stwierdziła. — Tyle że nie tak się to odbyło — dodała, marszcząc brwi. — To ja… Chcę powiedzieć, że położyłam ci rękę na ramieniu, ponieważ mi się podobałeś i sądziłam, że moglibyśmy zostać… Ale ty aż podskoczyłeś! Ha, podskoczyłeś, jak gdybym cię ukłuła szpilką! Na Antarktyce była dość paskudna elektryczność statyczna, a jednak… — Ann ostro się zaśmiała — nie. Chodziło o ciebie. Ja nie… Pomyślałam, że takie zachowanie nie jest po prostu w twoim stylu. Zresztą, nie było również w moim! Sądziłam, że właśnie dlatego powinno nam się udać. Ale się nie udało. A potem o tym zapomniałam.
— Nie — Sax nie mógł uwierzyć.
Potrząsnął głową. Próbował sobie przypomnieć, ciągle jednak widział po swojemu tamto niemiłe zdarzenie w punkcie widokowym, niemal sekundę po sekundzie, ruch po ruchu. „To czysty zysk”, mówił, usiłując wyjaśnić cel nauki, a Ann spytała, czy dla osiągnięcia tego celu potrafiłby zniszczyć powierzchnię planety. Bardzo dobrze to pamiętał, słowo po słowie.
Jednak spojrzenie Ann, kiedy przedstawiła własną wersję zdarzenia… To było spojrzenie kogoś, kto świetnie panuje nad własną pamięcią, kto pieści w sobie żywe wspomnienia; najwyraźniej Ann pamiętała owo zdarzenie równie dobrze jak on, niemniej jednak pamiętała coś zupełnie innego. Jedno z nich musiało się mylić. Prawda? Prawda?
— Czy moglibyśmy… — zaczął, musiał jednak przerwać i spróbować jeszcze raz. — Czy naprawdę byliśmy dwojgiem tak wielkich niezdar, że przez te wszystkie lata… nie udało nam się odkryć…
Ann roześmiała się.
— A w dodatku oboje czuliśmy się upokorzeni? — Znowu się roześmiała. — Chyba tak.
Sax także się roześmiał. Oboje spojrzeli w niebo. Śmiali się.
Wtedy jednak Sax potrząsnął głową. Przepełniał go trudny do zniesienia smutek. Cokolwiek się zdarzyło… No cóż, teraz już się nie dowiedzą prawdy. Jeśli nie pomogła im terapia pamięciowa, dzięki której wracały wspomnienia ukryte gdzieś na dnie mózgu — niczym fontanna artezyjska albo katastrofalny wybuch wód głębinowych — nic im już nie pomoże. Nie istniał sposób, by się upewnić, co się wtedy naprawdę wydarzyło.
Na tę myśl Sax poczuł nagły chłód. Skoro nie mógł ufać powracającym w trakcie kuracji wspomnieniom… Skoro nie wiedział, czy są prawdziwe… Skoro musiał podać w wątpliwość tak przełomowy moment… Co w takim razie z innymi zdarzeniami, co ze wspomnieniem Hiroko podczas burzy, prowadzącej go do pojazdu, jej ręka na jego nadgarstku… Czy ono również mogło być… Nie, nie. Ta ręka na jego nadgarstku. Jednak Sax naprawdę czuł, jak Ann wyszarpuje dłoń z jego uścisku; somatyczne wspomnienie równie solidne i rzeczywiste, jak fizyczne i kinetyczne zdarzenie zapamiętane w ciele, we wzorcu komórek na cały okres jego życia. To wspomnienie musiało być prawdziwe! Oba musiały być prawdziwe!
Więc jak?
Tylko przeszłość. Tam i nie tam. Jego całe życie. Jeśli nic nie było realne z wyjątkiem momentu, jednego momentu Plancka po drugim, tej niewyobrażalnie cienkiej błony stawania się pomiędzy przeszłością i przyszłością — jego życia… Czym w takim razie było jego życie, tak nieznaczne, pozbawione namacalnej przeszłości i przyszłości. Wybuchem koloru? Wątek myślowy utracony w akcie myślenia. Rzeczywistość tak wiotka, tak ledwie istniejąca. Czy nic nie można było na to poradzić?
Próbował głośno wyrazić swoje myśli, lecz zająknął się i zrezygnował, poddał się.
— No cóż — szepnęła Ann, która najwidoczniej świetnie go rozumiała. — Przynajmniej dużo pamiętamy. To znaczy… Oboje zgadzamy się, że tam poszliśmy. Mieliśmy pewne pomysły, niestety nie udało nam się ich zrealizować. Coś się zdarzyło, czego prawdopodobnie w tamtej chwili nie rozumieliśmy, więc teraz nie powinno nas zaskakiwać, że nie potrafimy sobie należycie tego przypomnieć albo że pamiętamy inaczej. Trzeba coś zrozumieć, aby to zapamiętać.
— Naprawdę?
— Tak mi się wydaje. Dlatego dwuletnie dzieci nie potrafią zapamiętywać. Bardzo dobrze czują różne sprawy, ale nie pamiętają ich, ponieważ w gruncie rzeczy ich nie rozumieją.
— Może i tak.
Sax nie był pewny, czy rzeczywiście w taki sposób działa pamięć. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa były eidetycznymi wizerunkami, jak naświetlone arkusze fotograficzne. Jeśli jednak Ann miała rację, spotkanie Saxa z Hiroko naprawdę się odbyło, ponieważ Russell świetnie zrozumiał pojawienie się Hiroko podczas burzy, jej rękę na nadgarstku… Tamte uczucia, gwałtowna burza…
Ann zrobiła krok ku niemu, a potem go uściskała. Sax odwrócił twarz na bok, przyciskając ucho do obojczyka przyjaciółki. Była taka wysoka! Poczuł bliskość jej ciała i również mocno ją uściskał. Pomyślał: Zapamiętam to na zawsze. Ann odsunęła się od niego, nadal trzymając go za ramiona.
— To tylko przeszłość — oświadczyła. — Ona nie tłumaczy tego, co się zdarzyło między nami na Marsie. W każdym razie, chyba nie. To zupełnie inna sprawa.
— Być może.
— Nie zgadzaliśmy się, ale używaliśmy tych samych… terminów. Te same kwestie były dla nas ważne. Pamiętam, jak próbowałeś poprawić mi humor, wtedy w kamiennym pojeździe w Marineris podczas powodzi.
— A ty mnie, gdy Maja na mnie krzyczała, po śmierci Franka.
— Tak — powiedziała Ann, rozmyślając. W ostatnich, zadziwiających godzinach przypominały im się takie niezwykłe zdarzenia! A podróż tamtym pojazdem przypominała próbę, którą każde z nich rozumiało po swojemu. — Chyba tak. Nie powinna była na ciebie krzyczeć. Przecież tylko próbowałeś jej pomóc. A wyraz twojej twarzy…
Stali nieruchomo, patrząc na grupę niskich budowli, tworzących Underhill.
— A więc wreszcie dotarliśmy — odezwał się w końcu Sax.
— Tak. Wreszcie.
Upłynęła niezręczna chwila, potem następna. Sax pomyślał, że z takich momentów właśnie składa się życie i że będzie się jakoś musiał przyzwyczaić do tego faktu. Zrobił krok w tył, wyciągnął rękę i przytrzymał dłoń przyjaciółki, mocno ścisnął, potem puścił.
Ann powiedziała, że chce pójść obok pasażu Nadii na leżący na zachód od Underhill odludny teren, ponieważ doświadcza właśnie bardzo gwałtownego natłoku wspomnień i nie potrafi się skoncentrować na chwili obecnej. Musiała się przejść.
Zrozumiał. Pomachała mu i odeszła. Pomachała! Sax dostrzegł Kojota, który stał przy olśniewająco błyszczących w popołudniowym świetle solnych piramidach. Czując po raz pierwszy od dziesięcioleci grawitację Marsa, Sax w podskokach dotarł do małego człowieczka. Jedyny niższy od niego mężczyzna z pierwszej setki. Jego brat.
Naprawdę trudno było się skupić na asymetrycznej, wielościennej niczym Deimos twarzy Kojota. Taka była. Wyglądała, jak gdyby stale drgała i pulsowała przeszłością. Desmond niewiele się zmienił przez te wszystkie lata, choć był chyba najbardziej ruchliwy i aktywny z całej grupy. Bóg jeden wie, jak Sax wyglądał dla innych lub co zobaczyłby, gdyby spojrzał w lustro… Uznał ten pomysł za oszałamiający, potem pomyślał, że eksperyment patrzenia w lustro i równoczesnego przypominania sobie zdarzeń z młodości mógłby się nawet okazać interesujący, własny widok mógłby osobliwie zniekształcić wspomnienie… Desmond — Trynidadczyk indiańskiego pochodzenia — mówił właśnie coś, czego Sax nie potrafił zrozumieć, coś o zachwycie głębinami; Russell nie wiedział, czy przyjacielowi chodzi o lek na polepszenie pamięci, czy może o jakiś morski incydent z młodości. Bardzo chciał mu powiedzieć, że Hiroko żyje, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Desmond wyglądał na bardzo szczęśliwego. Poza tym nie uwierzyłby Saxowi, lecz jedynie zdenerwował. Zdobytą dzięki doświadczeniu wiedzę nie zawsze można przełożyć na wiedzę teoretyczną. Tak, taka była prawda. Desmond nie uwierzyłby Saxowi, ponieważ nie poczuł ręki Hiroko na własnym nadgarstku. Zresztą, dlaczego miałby ją poczuć?