Ruszyli ku Czarnobylowi. Rozmawiali o Arkadym i Spencerze.
— Starzejemy się — zauważył Sax.
Desmond zahuczał. Ciągle śmiał się w bardzo niepokojący sposób, niemniej jednak — zaraźliwy, toteż Sax również się roześmiał.
— Starzejemy się?! Starzejemy?
Na widok starego, małego rickovera dostali prawdziwego ataku śmiechu. Szalały w nich emocje — czuli się równocześnie patetyczni, odważni, pomysłowi i głupi. Sax zauważył, że ich układy limbiczne są przeładowane, że pobrzękują wszystkimi emocjami naraz. Coraz lepiej rozumiał całą swoją przeszłość, pamięć jednocześnie atakowały mu setki faktów, każde zdarzenie niosło w sobie unikalny ładunek emocjonalny; teraz napływały seriami… Takie pełne. Może pełniejsze niż… Niż co? Umysł? Dusza? Pełniejsze niż zdolność istnienia. Przepełnienie, tak, tak by trzeba nazwać to uczucie.
— Desmondzie, czuję się przepełniony.
Kojot nic nie odpowiedział, tylko roześmiał się jeszcze głośniej.
Sax pomyślał, że zbyt wiele w życiu czuł, by teraz mógł to wszystko udźwignąć. Emocje atakowały wszystkie naraz. Hm, czym jednak były? Limbicznym szumem, ryczącym szumem wiatru w igłach drzew szpilkowych wysoko w górach, gdy leżał w nocy w śpiworze; Góry Skaliste, wiatr bębniący w igłach sosen… Bardzo interesujące wspomnienia. Zapewne efekt leku, efekt, który minie, chociaż Sax miał nadzieję, że niektóre pozostaną. Kto może wiedzieć, czy akurat ten aspekt przetrwa jako integralna część całości. A zatem: jeśli człowiek może sobie przypomnieć własną przeszłość i wspomnienia trwają bardzo długo, w takim razie z pewnością będzie się czuł wypełniony doświadczeniami i emocjami, może aż do takiego stopnia, w którym nie sposób odczuwać jeszcze więcej. Czy to było możliwe? A gdyby zaczęli czuć zbyt intensywnie, bardziej, niż należało — gdyby eksperyment zmienił ich w niezwykle wrażliwych ludzi, którzy na przykład szaleliby z żalu po przypadkowym zadeptaniu mrówki, a płakaliby z radości na widok wschodu słońca… To byłoby straszne. Wystarczy! Wystarczy! W gruncie rzeczy, Sax zawsze wierzył, że amplitudę reakcji emocjonalnej, którą dostrzegał u otaczających go ludzi, można by nieco zmniejszyć bez żadnej straty dla kogokolwiek. Oczywiście nie należy świadomie przytłumić czyichś uczuć, byłaby to represja emocji, sublimacja, a skutkiem — powstałoby nadmierne ciśnienie w powietrzu. Ciekawe, co pozostało z użytecznego Freudowskiego modelu umysłu jako silnika parowego? Kompresja, odpowietrzanie, cały aparat; jak gdyby mózg zaprojektował James Watt. Jednak modele częściowe były potrzebne, tkwiły one w sercu nauki. A Sax potrzebował na jakiś czas wyrzucić z ciała trochę pary.
Chodzili więc z Desmondem po Czarnobylu, rzucali kamieniami, śmiali się, rozmawiali wśród przeszkód w postaci natłoku i zalewu emocji. Nie do końca była to rozmowa, raczej symultaniczna wymiana myśli, gdyż każdego z nich absorbowały jego własne wspomnienia; rozmowa dość „zaburzona”… Uspokajało jednak samo słuchanie zmieszanego głosu przyjaciela, dużą przyjemność sprawiało również uczucie tak wielkiej bliskości z drugim człowiekiem, niby innym, a równocześnie jakże podobnym. Gawędzili więc o szkole, o śniegach południowego regionu polarnego, o parkach na „Aresie”…
— Wszyscy przechodzimy przez to samo.
— To prawda! Prawda!
Ciekawe, że fakt ten nie miał większego wpływu na zachowanie ludzi.
W końcu powędrowali z powrotem na parking przyczep. Kiedy przezeń przechodzili, zwolnili, ponieważ zatrzymywała ich coraz gęstsza sieć związanych z przeszłością skojarzeń. Zbliżał się zachód słońca. Ludzie kręcili się po komorach o wypukłych sklepieniach. Przygotowywali kolację. Większość osób niezwykle oszołomiły wydarzenia, toteż przez cały dzień nie mieli nic w ustach. Lek nieco pobudzał apetyt i teraz wszyscy byli głodni jak wilki. Maja ugotowała gar gulaszu i wrzuciła do niego obrane i posiekane ziemniaki. Barszcz? Rybna bouillabaissel Maja okazała się zapobiegliwa, kucharzyła od rana i teraz wspaniałe zapachy wypełniały ciepłe powietrze kompleksu komór.
Zebrali się w wielkim podwójnym pomieszczeniu przy południowo-zachodnim narożniku. Był to pokój, w którym Sax i Ann odbyli swoją słynną debatę na początku oficjalnie ustalonego okresu terraformowania. Szczęśliwym trafem, Ann nie przypomniał się tamten incydent, niestety ktoś włączył wideokasetę z debatą i właśnie można ją było oglądać na małym ekranie w narożniku sali. O Boże! Ann weszła do sali wkrótce po zmroku, zwykłym krokiem. Tego typu nawyki cieszyły wszystkich, dzięki takim drobnostkom czuli się swojsko. Byli sobą. Gdzieś pozostali inni ludzie, a tu wszystko wygląda tak samo. Zwyczajna noc w Underbill. Rozmowy o pracy w różnych miejscach, jedzenie, stare, znajome twarze. Niektórzy mieli wrażenie, że za chwilę wejdzie tu Arkady, John albo Tatiana, tak jak teraz Ann, która tupała dla rozgrzewki nogami i ignorowała zebranych — dokładnie tak jak zawsze.
Tym razem jednak podeszła i usiadła obok Saxa. Zjadła posiłek (prowansalski gulasz, który często przyrządzał Michel) w swoim zwyczajowym milczeniu. Ludzie patrzyli. Nadia obserwowała ich ze łzami w oczach. Permanentna uczuciowość; tak, tak, to mógł być problem.
Później, na tle łoskotu naczyń i głosów (wszyscy zaczęli mówić naraz, a Sax czasem miał wrażenie, że również rozumie ich wszystkich naraz, nawet gdy sam mówił), na tle tego hałasu Ann pochyliła się w jego stronę i spytała:
— Dokąd się później wybierasz?
— No cóż — odparł, nagle znowu zdenerwowany — moi współpracownicy z Da Vinciego zaprosili mnie, żebym z nimi… żebym pożeglował. Mam wypróbować nową łódź, którą dla mnie zaprojektowali. Dla mnie… na moje żeglarskie wycieczki. Na Chryse… Zatoce Chryse.
— Ach, tak.
Mimo hałasu jej milczenie wydało mu się czymś straszliwym.
— Mogę popłynąć z tobą?
Poczuł, jak płonie mu twarz: przekrwienie naczyń włosowatych, bardzo dziwne. Wiedział jednak, co musi odpowiedzieć!
— Och, tak, tak.
Po posiłku nikt się nie ruszył od stołu. Rozmyślali, mówili, wspominali. Sączyli przygotowaną przez Maję herbatę. Rosjance najwyraźniej opieka nad nimi sprawiała przyjemność. Dużo później, dobrze w środku nocy, kiedy prawie wszyscy osunęli się w fotele albo zgarbili nad piecykiem, Sax postanowił pójść na parking przyczep, gdzie spędzili swoje pierwsze kilka miesięcy na Marsie. Chciał się rozejrzeć.
Była tam już Nadia; leżała na jednym z materacy. Sax zdjął ze ściany drugi: jego stary materac. Tak, tak. Potem przyszła Maja, a następnie cała reszta, jedni ciągnęli za sobą drugich. Zdziwionemu Desmondowi trzeba było opowiedzieć historię tego miejsca, posadzili go zatem na materacu w środku i rozsiedli się wokół niego — niektórzy na swoich starych miejscach, a ci, którzy sypiali w innych przyczepach, zapełnili puste materace nieżyjących przyjaciół. Cała grupa z łatwością mieściła się obecnie w jednym pomieszczeniu.