W środku nocy, jedni po drugich zapadali w niespokojny sen. To wspólne zasypianie także stanowiło wspomnienie z tamtego okresu, byli senni i czuli ciepło, zawsze tak się działo — po kąpieli z przyjaciółmi, znużeni codzienną pracą, tą jakże interesującą pracą, która polegała na budowaniu miasta i świata. Sen, pamięć, sen, ciało; zaśnięcie i snucie sennych marzeń.
Wypłynęli z Florenckiej w wietrzny, bezchmurny dzień. Ann stała przy sterze, a Sax sprawdzał na prawym dziobie smukłego nowego katamaranu zabezpieczenie kotwicy, która tak bardzo śmierdziała beztlenowym błotem z dna, że co chwilę odrywał się od pracy, przechylał przez barierkę i oglądał próbki błota przez szkło powiększające naręcznego komputera; znajdował wielką ilość martwych glonów i innych organizmów dennych. Russell był ciekaw, czy jest to typowe dla Morza Północnego dno, czy też z jakiegoś powodu ograniczyło się do okolic zatoki Chryse, Florenckiej lub po prostu do płycizn…
— Sax, wracaj tu — zawołała Ann. — Tylko ty wiesz, jak nim żeglować.
— Już, już.
Prawdę powiedziawszy, łodzią sterowało AI. Sax wydawał tylko ogólne polecenia; mówił na przykład: „Płyń na Rodos” i przez cały tydzień nie musiał robić nic więcej. Jednak lubił uczucie rumpla w rękach, więc przerwał badanie odpadków i poszedł do szerokiego, płytkiego kokpitu, który znajdował się między dwoma wąskimi kadłubami.
— Da Vinci prawie już zniknął za horyzontem. Zobacz.
— Rzeczywiście.
Z całej Wyspy Da Vinciego nad wodę wystawały jedynie zewnętrzne punkty stożka krateru, chociaż podróżnicy odpłynęli dopiero na zaledwie jakieś dwadzieścia kilometrów, nie dalej. Na małym globie dystanse traktowano inaczej, a żaglówka Saxa była bardzo szybka: popychana wiatrem pędziła z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i kadłuby miały podwodne płetwy balastowe na wysięgnikach, które rozsuwały się i ustawiały w różne delfmopodobne kształty, dzięki czemu wraz z przesuwnymi obciążnikami równoważącymi w poprzecznych podpórkach utrzymywały nawietrzny kadłub w kontakcie z wodą, a kadłub zawietrzny zabezpieczały przed zbytnim zanurzeniem. Z tego też względu, nawet w tak umiarkowanym wietrze, jak ten, który teraz uderzał w rozpostarte żagle katamaranu, łódź sunęła niczym bojer po lodzie, poruszając się z prędkością zaledwie o kilka procent mniejszą niż wiatr. Spoglądając ponad rufą, Sax widział, że jedynie niewielka część obu kadłubów faktycznie dotyka wody — najwyraźniej tylko ster i płetwy balastowe utrzymały żaglówkę przed odlotem w powietrze. Dostrzegł, jak ostatnie fragmenty Wyspy Da Vinciego znikają za podskakującym, nierównym horyzontem, odległym o mniej więcej cztery kilometry. Spojrzał na Ann; trzymała się kurczowo poręczy i patrzyła na wspaniałe, białe gobeliny w kształcie „V” kilwateru łodzi.
— Byłaś już wcześniej na morzu? — spytał Sax.
Chodziło mu o miejsce, z którego nie było widać lądu.
— Nie.
— Ach.
Żeglowali po zatoce Chryse w kierunku północnym. Po prawej stronie pojawiła się Wyspa Kopernika, za nią Wyspa Galileusza, potem obie zniknęły za błękitnym horyzontem. Wysokość dalekiego rozkołysu zmieniała się, toteż horyzont nie stanowił równej niebieskiej linii na tle nieba, lecz raczej układ przesuwających się wierzchołków szybko następujących po sobie fal. Od północy nadchodziła fala denna, była niemal tuż przed nimi, toteż z lewej i z prawej burty linia horyzontu stanowiła dziwacznie ząbkowany, falisty pas błękitnej wody na tle niebieskiego nieba. Krąg horyzontu otaczający statek ze wszystkich stron wyglądał na zbyt mały, jak gdyby ziemska odległość do horyzontu uparcie tkwiła w optyce mózgu Saxa; mimo upływu wszystkich tych lat, Mars często wydawał mu się za mały.
Ann była wyraźnie niezadowolona. Obrzucała piorunującym spojrzeniem jedną falę po drugiej, denny rozkołys, który najpierw podnosił dziób, potem rufę. Po prawej stronie woda pluskała, zachodni wiatr pchał ją i burzył martwą falę. Fizyka zamkniętego układu fal, którą można było obserwować na żywo. Myśl ta skojarzyła się Saxowi z laboratorium fizycznym na drugim piętrze najbardziej wysuniętego na północny wschód budynku w jego szkole średniej, gdzie godziny mijały jak minuty; stał tam płaski, mały zbiornik wodny pełen cudów.
Tutejszy denny rozkołys miał początek w bezustannym parciu Morza Północnego na wschód; martwa fala była wyższa lub niższa zależnie od tego, czy lokalne wiatry popędzały ją, czy tez stawały jej na przeszkodzie. Lekka grawitacja tworzyła duże, szerokie fale, popychane szybko przez silne wiatry. Gdyby na przykład wzrosła prędkość dzisiejszego wiatru, wtedy szybko zwiększyłby się plusk z zachodu, zalewając północną falę denną. Fale na Morzu Północnym były znane ze swego rozmiaru, zmienności, rekombinacyjnego zaskoczenia, chociaż równocześnie przesuwały się po wodzie dość powoli: wędrujące wokół planety duże, powolne wzgórza, niczym gigantyczne wydmy Vastitas leżące obecnie głęboko pod nimi. Czasami fale stawały się naprawdę ogromne; po tajfunach, które wiały nad Morzem Północnym, dochodziły do wysokości siedemdziesięciu metrów.
Plusk po prawej stronie łodzi bardzo niepokoił Ann, a Sax nie wiedział, jak ją pocieszyć. Wątpił, czy jego rozważania na temat mechaniki falowej byłyby w tej chwili stosowne, chociaż powinny się wydać ciekawe każdemu, kto interesował się fizyką. Kiedyś przyjaciółkę Russella zajmowała ta dziedzina. Chyba jednak nie teraz. Obecnie najwyraźniej wystarczał jej sam czuciowy kontakt z wodą, wiatrem, niebem. Zdecydował się milczeć.
Białe, spienione fale zaczęły zalewać pluskającą powierzchnię wody i Sax od razu ruszył sprawdzić prędkość wiatru. Z systemu meteorologicznego katamaranu wynikało, że wiatr wieje z prędkością trzydziestu dwóch kilometrów na godzinę. Jeszcze chwila i z powodu prostego stosunku napięcia powierzchniowego do prędkości wiatru zaczną się załamywać grzebienie fal. Ten stosunek można było obliczyć… Tak, odpowiednie równanie z zakresu dynamiki płynów zakładało, że do załamań dochodzi przy trzydziestu pięciu kilometrach na godzinę i rzeczywiście — szokująco białe baranki na tle wody w kolorze granatu czy też może barwy żelazawego błękitu. Niebo było niemal lazurowe, tylko trochę zaczerwienione przy zenicie, lekko zbielałe wokół słońca i metalicznie połyskujące między słońcem i horyzontem.
— Co robisz? — spytała Ann. W jej głosie wyczuł zaskoczenie.
Sax zaczął wyjaśniać, a jego towarzyszka słuchała w kamiennym milczeniu. Nie miał pojęcia, co myślała, dzięki jego słowom powinna jednak dojść do wniosku, że świat jest w pewnym sensie wytłumaczalny; Saxa zawsze pocieszała taka myśl. Jednak Ann… No cóż, może po prostu cierpiała na chorobę morską. Lub rozpraszały ją nieprzyjemne wspomnienia z przeszłości. Jego samego w tygodniach, które upłynęły od eksperymentu w Underbill, często poruszał jakiś incydent z przeszłości, który pojawiał się nagle nie proszony w postaci mimowolnego wspomnienia. Ann mogły się przypominać takie czy inne niemiłe sprawy — Michel mówił kiedyś Saxowi, że jako dziecko była maltretowana. Bardzo go to poruszyło. Na Marsie mężczyźni nigdy nie znęcali się nad kobietami. Czyżby? Nie wiedział na pewno, ale czuł, że tak jest. Pragnął wierzyć, że żyje w sprawiedliwym, racjonalnym i wartościowym społeczeństwie. Może Ann wie więcej o aktualnej społecznej rzeczywistości ich planety. Nie potrafił jednak o to zapytać. Nie wypadało.