Выбрать главу

— Jesteś straszliwie spokojny — zauważyła.

— Zachwycają mnie piękne widoki — odparł szybko, po czym pomyślał, że lepiej chyba mówić o mechanice falowej. Opowiedział więc Ann o fali dennej, o plusku, przedstawił negatywne i pozytywne obrazy interferencyjne, które mogły powstać. Potem jednak spytał:

— Miałaś dużo wspomnień związanych z Ziemią podczas eksperymentu w Underbill?

— Nie.

— Ach, tak.

Zapewne Ann doświadczała represji wspomnień, stanowiącej zupełne przeciwieństwo psychoterapeutycznej metody, którą prawdopodobnie w jej przypadku zaleciłby Michel. Ale ludzie nie byli silnikami parowymi. Zresztą, bez wątpienia lepiej zapomnieć pewne zdarzenia ze swego życia. Przyszło mu do głowy, że musi się postarać jeszcze raz zapomnieć śmierć Johna oraz skupić się na tych fragmentach swego życia, gdy był najbardziej „towarzysko” nastawiony do innych, tak jak podczas pracy dla Biotique w Burroughs. Przecież w drugim końcu kokpitu siedziała „Kontr-Ann” albo ta trzecia kobieta, o której wspomniała Ann, powinien zatem — przynajmniej po części — stać się dla niej Stephenem Lindholmem. Będą dwojgiem nieznajomych. Mimo tej zaskakującej utarczki w Underbill. A może z jej powodu. Cześć! Miło cię poznać!

Kiedy wypłynęli spomiędzy fiordów i wysp na dnie zatoki Chryse, Sax przekręcił rumpel i łódź ruszyła na północny wschód, pędząc w wiatr i białe, spienione fale. Potem wiatr zaczął wiać im w rufę, żagle rozwinęły się w typową dla siebie ukośnoskrzydłą wersję spinakera, a kadłuby z ogromną prędkością popędziły po spienionych wierzchołkach fal. Przed żeglarzami pojawił się wschodni brzeg zatoki Chryse; wydawał się mniej widowiskowy niż brzeg zachodni, jednak z pewnych względów znacznie ładniejszy. Budynki, wieże, mosty — wybrzeże było obecnie gęsto zaludnione, jak większość innych. Zresztą, po zejściu z Olympusa, szokuje widok każdego miasta.

Później żaglówka minęła szeroką gardziel fiordu Ares i na horyzoncie pojawił się Punkt Suchowa, a za nim — jedna po drugiej — wyspy Oxia. Przed powstaniem Morza Północnego leżały tu Oxia Colles: szereg zaokrąglonych wzgórz o podobnej wysokości, które teraz zmieniły się w archipelag. Sax żeglował po wąskich drogach wodnych między wysepkami; każda — niski, kolisty, brązowy garb — wystawała z morza na wysokość czterdziestu czy pięćdziesięciu metrów. Do tej pory na większości z nich nie mieszkał nikt z wyjątkiem kóz, chociaż na największych, zwłaszcza tych w kształcie nerki z zatokami, kamienie pokrywające wzgórza zebrano i ułożono w mury, które oddzielały od siebie pola i pastwiska; wyspy nawodniono, toteż teraz zielone sady uginały się pod ciężarem owoców, a na pastwiskach pasły białe owce lub miniaturowe krowy. Z morskiej mapy katamaranu, prychając, Ann odczytywała nazwy wysp: Kipini, Wahoo, Wabash, Nukan, Libertad.

— To nazwy kraterów w środku zatoki, obecnie podwodnych.

— Ach.

Wyspy były ładne. Rybackie wioski nad zatokami pobielono, okiennice i drzwi pomalowano na niebiesko; znowu model egejski. W dodatku, na jednym wyższym punkcie cypla dumnie stała niewielka, kwadratowa świątynia dorycka, w zatokach czekały małe statki jednożaglowe albo proste łodzie wiosłowe i płaskodenne krypy. Kiedy przepływali obok, Sax wskazał wiatrak na wierzchołku i pastwisko lam.

— Wygląda na to, że żyje się tu przyjemnie.

Lekko i spokojnie zaczęli rozmawiać o tubylcach, o Zo, o „dzikich” i ich dziwnym łowiecko-zbieracko-miejskim stylu życia, o koczownikach-rolnikach, przemieszczających się od pola do pola niczym wędrowni farmerzy, o nawożeniu krzyżowym, o pojawiających się na Marsie nowych ziemskich koloniach, o wzrastającej liczbie miast portowych. W samym środku zatoki dostrzegli jeden z nowych statków mieszkalnych; na tych morskich jednostkach pływających w kształcie wysp (zwane też miastami-statkami) mieszkały tysiące osób. Ten był zbyt duży, by wpłynąć między archipelag Oxia i trzeba go było skierować przez zatokę do Nilokeras albo ku południowym fiordom. Odkąd marsjańskie lądy stały się coraz bardziej zatłoczone, a sądy nie pozwalały się osiedlać na niektórych terenach, coraz więcej osób przeprowadzało się na Morze Północne — takie mieszkalne statki to były jedyne domy.

— Złóżmy im wizytę — zaproponowała Ann. — Możemy?

— Nie widzę przeszkód — odparł Sax, zaskoczony prośbą. — Łatwo ich dogonimy.

Katamaran podpływał od południowego zachodu. Sax żeglował szybko, imponując przyglądającym się żeglarzom. W niecałą godzinę jego łódź znalazła się przy burcie statku mieszkalnego — zaokrąglonej skarpie o długości około dwóch kilometrów i wysokości pięćdziesięciu metrów. W doku tuż ponad linią zanurzenia znajdowała się otwarta winda, toteż kiedy Sax podpłynął i przywiązał żaglówkę, wsiedli wraz z Ann do windy i pojechali na pokład miasta-statku.

Szerokość pokładu prawie się równała jego długości. Centralne pole stanowiła farma porośnięta wieloma małymi drzewami, trudno więc było dojrzeć drugą burtę, Sax zobaczył jednak na obwodzie pokładu coś w rodzaju ulicy albo pasażu obudowanego z obu stron budynkami, mającymi od dwóch do czterech kondygnacji. Dachy zewnętrznych domów wieńczyły maszty i wiatraki, wewnętrzne natomiast otwierały się na rozległe parki i place, którymi można było dojść do pól uprawnych, niewielkich lasów, farm i dużego słodkowodnego stawu. Pływająca osada z wyglądu przypominała miasta renesansowej Toskanii, tyle że tu wszystko było nadzwyczaj czyste, porządne i zadbane. Saxa i Ann powitała na placu wychodzącym na dok mała grupa obywateli statku, a kiedy odkryli, kim są ich goście, ze wzruszeniem nakłaniali ich, by zostali na posiłek. Potem kilka osób postanowiło oprowadzić podróżników po obwodzie statku „albo tak daleko, jak będziecie mieli ochotę iść, bo to niezły kawałek drogi”.

Gospodarze powiedzieli, że ich statek nie jest duży: mieszkało na nim tylko pięć tysięcy osób. Od czasu wypłynięcia był całkowicie samowystarczalny.

— Wyżywienie zapewniamy sobie sami, łowimy ryby. Statki kłócą się obecnie między sobą o odławianie ilości niektórych gatunków. Trwale stosujemy roślinną wielokulturowość, hodujemy nowe odmiany zbóż, słonecznik, soję, śliwę piaskową i tak dalej. Roboty sieją nasiona i zbierają plony, zwłaszcza że zbiory to ciężka praca. Wreszcie mamy technikę, maszyny wykonują za nas najtrudniejsze zadania. Na pokładzie kwitną też rozmaite przemysły. Mamy wytwórnie win — widzicie tamte winnice — są więc winiarze i koniakarze, którzy obywają się bez robotów. Poza tym produkujemy półprzewodniki o specjalnym zastosowaniu. Jest tu również słynny sklep z rowerami. Najczęściej żeglujemy po Morzu Północnym. Czasami zdarzają się wyjątkowo gwałtowne burze, ale nasz statek jest tak duży, że niewiele może mu zagrozić.

— Większość z nas żyje tutaj od dziesięciu lat, czyli odkąd istnieje statek. To wspaniałe życie. Nie potrzebujemy niczego poza naszym pływającym domem. Chociaż, przyznam, że przyjemnie jest od czasu do czasu przybić do jakiegoś brzegu. Przy każdym Ls równym zero wpływamy do Nilokeras na święto wiosny. Sprzedajemy tam to, co wytworzyliśmy, kupujemy zapasy i bawimy się przez całą noc. Potem wracamy na morze.

— Korzystamy jedynie z wiatru i światła słonecznego. No i łowimy trochę ryb. Sądy ekologiczne nas lubią, ponieważ możemy zaszkodzić ekosystemowi w minimalnym stopniu. Populacja strefy Morza Północnego jest naprawdę spora. Gdyby nadal był tu ląd, chyba nie zmieściłoby się tylu ludzi. A po morzu pływają teraz setki statków mieszkalnych.

— Tysiące. Odwiedzamy też stocznie i porty. Załatwiamy tam swoje sprawy. Wszystko działa całkiem nieźle.