Na Marsie nie używano kompasów, lecz Sax miał w naręcznym komputerze i w Al pojazdu system naprowadzający. Mógł na nadgarstku wywołać szczegółową mapę, zlokalizować siebie i rover, posuwać się przez jakiś czas, śledząc na wyświetlaczu pozycję, wreszcie skierować się bezpośrednio w stronę pojazdu. Uznał jednak, że ta operacja jest zbyt długa i nużąca, a po chwili doszedł do wniosku, że właśnie takie myśli mogą oznaczać, iż jego umysł, podobnie jak ciało, wymęczyło ciągłe zimno. Pracy nie było przecież aż tak wiele!
W końcu przykucnął za głazem narzutowym od strony zawietrznej i wypróbował tę metodę. Teoria wydawała się logiczna, jednak w praktyce nieco zawiodły instrumenty — ekran naręcznego komputera miał zaledwie pięć centymetrów szerokości, zbyt mały, aby można było na nim wyraźnie dostrzec miniaturowe punkciki. W końcu Sax je zauważył, ruszył kilka kroków przed siebie, po czym ponownie sprawdził pozycję. Powinien skręcić w prawo.
Zdenerwował się. Własne ciało podpowiadało mu, że idzie we właściwym kierunku, umysł (a w każdym razie, jego część) natomiast podpowiadał, że należy zaufać komputerowi, który twierdził, że Sax w którymś momencie zszedł z kursu. Russell nie mógł w to uwierzyć, ponieważ przed nim rozciągało się zbocze, po którym — tak czuło jego ciało — wcześniej zszedł. Sprzeczność była tak dotkliwa, że Sax poczuł falę mdłości. Gdy próbował ustać wyprostowany, skręciło go aż do bólu, jak gdyby każda komórka ciała zareagowała na wynik komputera skrętem w bok — były to fizjologiczne skutki czysto poznawczego dysonansu. Sax zdziwił się i niemal uwierzył w istnienie wewnętrznego magnesu w ciele, pełniącego podobną funkcję jak szyszynka u migrujących ptaków. A może skóra Saxa była do tego stopnia wrażliwa na promieniowanie słoneczne, że potrafiła umiejscowić słońce, nawet kiedy całe niebo było ciemnoszare. To by tłumaczyło siłę wrażenia, że Sax obrał właściwy kierunek…
W końcu mdłości minęły i ruszył w kierunku sugerowanym przez naręczny komputer. Czuł się z tego powodu paskudnie i zbaczał nieco pod górę, ot tak, dla lepszego samopoczucia, choć generalnie ufał bardziej aparaturze niż własnym instynktom, ponieważ wiedział, że na tym właśnie polega nauka. Posuwając się dalej, przeciął zbocze. Chyba nigdy nie czuł się tak niezdarny. Niemal „nieczułymi” stopami uderzał w kamienie, których nie widział, mimo iż leżały tuż przed nim; raz po raz się potykał. Zaskakujące, jak gruntownie śnieg może zasłonić widok!
Po chwili Sax zatrzymał się i przez system naprowadzający ponownie spróbował zlokalizować rover. Mapa w komputerze zasugerowała zupełnie nowy kierunek — wyglądało na to, że pojazd znajduje się obecnie za Saxem, po jego lewej stronie.
Możliwe, że minął rover… Możliwe? Nie miał ochoty iść z powrotem pod wiatr, jednak musiał, jeśli chciał dotrzeć do pojazdu. Pochylił więc głowę i ruszył, smagany chłodem. Odnosił wrażenie, że z jego skórą dzieje się coś dziwnego: pod elementami grzewczymi wypełniającymi skafander świerzbiła, a we wszystkich innych miejscach — cierpła. Stopy nadal były zdrętwiałe. Marsz stawał się coraz trudniejszy. Sax nie czuł także twarzy; być może już ją sobie odmroził. Potrzebował kryjówki.
Przyszedł mu do głowy nowy pomysł. Wywołał Aonię, na Pavonis. Udało mu się połączyć prawie natychmiast.
— Sax! Gdzie jesteś?
— Właśnie w tej sprawie dzwonię! — zawołał. — Złapała mnie burza na Daedalii! I nie mogę znaleźć pojazdu. Porównaj mój system naprowadzający i rovera. Może zdołasz mi wskazać kierunek, w którym powinienem iść!
Sax przyłożył naręczny komputer do samego ucha.
— Hej, Ka, Sax.
Miał wrażenie, że Aonia również krzyczy. Jej głos dziwnie nie pasował do otoczenia.
— Chwileczkę, Sax, pozwól, że sprawdzę!…Okay! Tu jesteś! A tu twój pojazd! Co robisz tak daleko na południu? Nikt nie jest w stanie dotrzeć do ciebie szybko! Zwłaszcza że jest burza!
— Jest burza — powtórzył Sax. — Właśnie dlatego dzwonię.
— Okay! Znajdujesz się około trzystu pięćdziesięciu metrów na zachód od swojego pojazdu.
— Dokładnie na zachód?
— …I trochę na południe! Ale jak się sam zorientujesz?
Zastanowił się nad jej pytaniem. Brak pola magnetycznego na Marsie nigdy przedtem mu nie przeszkadzał, teraz jednak stanowił prawdziwy problem. Sax zakładał, że wiatr wieje dokładnie z zachodu, lecz było to jedynie przypuszczenie.
— Możesz wywołać najbliższą stację meteorologiczną i powiedzieć mi, z jakiego kierunku wieje wiatr? — spytał.
— Jasne, ale wiesz, że nie podadzą ci lokalnych odchyleń! Poczekaj chwilę, zapytam innych.
Minęło kilka długich, lodowatych chwil.
— Wiatr wieje z północnego zachodu, Sax! Idąc, musisz więc mieć wiatr w plecy i nieco z lewa!
— Wiem. Ruszę teraz w drogę, sprawdź, w którą stronę idę, a potem skoryguj mój kierunek.
Zaczął iść; na szczęście, szedł prawie z wiatrem. Po pięciu czy sześciu bolesnych minutach z nadgarstka dobiegło go dzwonienie.
— Idziesz prosto na rover! — oznajmiła Aonia.
Słowa były pocieszające i Sax nieco przyspieszył, chociaż wiatr przenikał mu przez żebra aż do płuc.
— Okay, Sax! Sax?
— Tak!
— Stoisz w tym samym punkcie, co twój pojazd!
Rozejrzał się, nigdzie niestety nie dostrzegł rovera.
Serce załomotało mu w piersi. Widoczność ciągle była ograniczona do około dwudziestu metrów. Pojazdu nie było w zasięgu wzroku, a Sax musiał się szybko gdzieś schronić.
— Zacznij robić coraz większe spirale od miejsca, w którym stoisz — zasugerował cichy głos z nadgarstka.
W teorii był to dobry pomysł, lecz Sax nie mógł się zmusić do wykonania go; nie miał już siły brnąć pod wiatr. Popatrzył tępo na czarną plastikową konsolkę naręcznego komputera. Wiedział, że nie uzyska już stamtąd pomocy.
Pomyślał, że mógłby przeczekać w leżących po lewej stronie zaspach. Powoli ruszył, by je zbadać, i stwierdził, że śnieg leży od zawietrznej strony wysokiej do ramion skarpy. Wprawdzie jej nie pamiętał, lecz zdawał sobie sprawę, że w skałach mogą się znajdować pewne promieniste pęknięcia spowodowane wypiętrzeniem Tharsis i to było zapewne jedno z nich; tak czy owak, osłaniało zaspę. Sax miał pewność, że śnieg jest potężnym izolatorem. Miejsce nie wyglądało wprawdzie zbyt bezpiecznie, ale Russell wiedział, że ludzie gór zakopują się w śniegu, aby przeżyć noc. Stanowił dobrą ochronę przed wiatrem.
Podszedł do podnóża zaspy i kopnął ją zdrętwiałą stopą. Poczuł się, jak gdyby kopnął skałę. Wykopanie groty w ubitym śniegu raczej nie wchodziło w rachubę, lecz sam wysiłek rozgrzałby go trochę. U podstawy zaspy było zdecydowanie mniej wietrznie. Zaczął więc kopać i z pewnej chwili zdał sobie sprawę, że pod grubą warstwą lodowej płyty znajduje się zwykły puch. Pomyślał, że może jednak uda mu się wydrążyć śnieżną grotę, toteż kopał dalej.