Выбрать главу

Ann miała nieszczęśliwą minę. Przypięta pasami, z całych sił trzymała się poręczy kokpitu. Patrząc na nią, Sax ucieszył się, że nie wpadła w panikę. W pewnej chwili pochyliła się ku niemu, aby krzyknąć mu coś do ucha. Odwrócił głowę, aby lepiej słyszeć.

— Nie możemy tu zostać! — zawołała. — Kiedy się zmęczymy… uderzenia nas rozedrą… Ach!… Jak lalki!

— Możemy przywiązać się do naszych koi — odkrzyknął jej.

Ann zmarszczyła brwi z powątpiewaniem. Prawda była taka, że Sax nie wiedział, czy są bezpieczni, ponieważ nie znał rzeczywistej wytrzymałości pasów; nigdy ich nie wypróbował. Uznał jednak, że nie warto teraz o tym myśleć, i skupił się na zadziwiająco głośnych odgłosach sztormu — wiatr wył, woda ryczała, lód pękał. Fale stale rosły. Na każdą taką wodną ścianę łódź wznosiła się przez dziesięć lub dwanaście zapierających dech sekund. W pewnym momencie, gdy znalazła się na wierzchołku jednej z fal, podróżnicy zobaczyli z wysoka, jak spadają lodowe kloce i bałwany piany — czasem na kadłuby lub na pokład łodzi, a nawet na przezroczystą osłonę kokpitu — z ogromną siłą, którą Sax i Ann czuli w drżeniu własnych ciał.

Russell pochylił się i wrzasnął swej towarzyszce prosto w ucho:

— Chyba nadeszła chwila, w której sprawdzimy się w funkcji szalupy ratunkowej!

— … Szalupy? — spytała Ann.

Sax skinął głową.

— Ten katamaran ma takie możliwości! — odkrzyknął. — Potrafi latać!

— Co masz na myśli?

— Latanie!

— Żartujesz!

— Nie! Łódź zmienia się w… sterowiec! — Sax jeszcze bardziej się pochylił, niemal przyciskając usta do ucha Ann. — Kadłuby, płetwy balastowe i dno kokpitu opróżniają obciążenie, po czym napełniają się helem ze zbiorników na dziobie. Potem rozwijają się balony. W Da Vincim słyszałem o tej możliwości, ale higdy nie widziałem, jak to działa! Nie sądziłem, że będziemy zmuszeni skorzystać z tej funkcji! — W Da Vincim bardzo zadowoleni z wszechstronności nowego statku jego budowniczowie opowiadali Saxowi, że katamaran może się przekształcić w pełną łódź podwodną. Jednak lód zbierający się w pobliżu brzegu kazał odrzucić tę opcję jako niemożliwą. Sax nie żałował, ponieważ — po prostu, bez żadnego konkretnego powodu — nie podobał mu się pomysł pełnego zanurzenia łodzi.

Zaskoczona nowiną Ann odsunęła się i spojrzała mu w twarz.

— Wiesz, jak nią latać? — wrzasnęła.

— Nie!

Przypuszczalnie AI zajmie się wszystkim, jeśli tylko uda się wystartować. Zapewne wystarczyło zwolnić zabezpieczenia lub uruchomić jakiś mechanizm. Sax patrzył na pulpit rozdzielczy, chcąc zrealizować ów zamysł, potem pochylił się w stronę towarzyszki, aby znowu coś jej krzyknąć w ucho. Niestety, Ann przypadkowo zakołysała w tej chwili głową, mocno uderzając Saxa w nos i usta. Russell zmrużył oczy z bólu, z nosa siknęła mu krew niczym woda z kurka. Zderzenie dwóch planetazymali, pomyślał, wyszczerzył zęby i otworzył szerzej usta, zaskoczony tym bolesnym kontaktem. Przez chwilę poruszał językiem, liżąc i smakując własną krew.

— Kocham cię! — krzyknął wreszcie.

Ann nie usłyszała go.

— W jaki sposób wystartujemy? — zawołała.

Sax wskazał ponownie na pulpit rozdzielczy. Obok AI znajdowała się, zabezpieczona sztabą, tablica awaryjna.

Ucieczka drogą powietrzną nie była jednak całkowicie bezpieczna. Ponieważ poruszali się z prędkością równą sile wiatru, łódź nie stawiłaby oporu, ale po prostu wystrzeliła naprzód jak z procy; po oderwaniu się od ziemi wichura mocno szarpała katamaranem, unieszkodliwiając balony i prawdopodobnie opadliby w dół, wprost na zatkane lodem przybrzeżne fale albo na brzeg od strony zawietrznej. Sax wiedział, że Ann rozważa ryzyko lotu, doszedł jednak do wniosku, że cokolwiek się zdarzy, będzie zapewne lepsze od drażniących szarpnięć, które nadal ich męczyły. Tak czy inaczej, należało podjąć jakąś decyzję.

Ann popatrzyła na Russella wilkiem; przypuszczalnie, nie wyglądał najlepiej.

— Warto spróbować! — ryknęła.

Sax oderwał więc zabezpieczającą sztabę od tablicy awaryjnej, ostatni raz spojrzawszy na swą towarzyszkę — ich oczy spotkały się; we wzroku Ann było jakieś zadowolenie, którego Sax nie potrafił sobie wytłumaczyć, choć z pewnością dodało mu animuszu. Następnie położył palce na przełącznikach. Na szczęście, kiedy nadejdzie pora, AI zajmie się kontrolą wysokości. Żałował, że nie spędzał dotąd więcej czasu w powietrzu.

Łódź wznosiła się po spienionej powierzchni fal. Gdy znalazła się na wierzchołku, nastąpił prawie nieważki moment. Tuż po nim łódź powinna zacząć opadać do następnej, wypełnionej lodem niecki między falami. Wtedy Sax wcisnął przełączniki na tablicy. W pierwszej chwili katamaran — jak zwykle — runął w dół, uderzył w mniejsze góry lodowe i szarpnął się, potem jednak skoczył bezpośrednio w górę, dźwignął się i przechylił na kadłub zawietrzny; Sax i Ann zawiśli w pasach, a balony zostały uwięzione. Kolejna fala obróciła do góry dnem łódź, która na szczęście w chwilę później poderwała się ponad lód, wodę i pianę. Przymocowani pasami podróżnicy przekoziołkowali. Wreszcie katamaran wyprostował się, po czym rozkołysał w tył i w przód niczym duże wahadło. Potem znowu się obrócił dnem do góry, ponownie wyrównał i znowu się rozhuśtał. Saxem rzucało na wszystkie strony, uprząż na ramionach odpięła się i zderzył się z ramieniem Ann. Następne szarpnięcie przycisnęło ich do siebie. Rumpel uderzył Russella w kolano, więc chwycił za nie. Kolejny trzask i znowu Saxa przycisnęło do Ann. Obrócił się na siedzeniu i kurczowo schwycił przyjaciółkę. Wyglądali teraz jak zrośnięte ramionami syjamskie bliźnięta. Każde nowe szarpnięcie groziło złamaniem czyjejś kości. Patrzyli na siebie przez sekundę — ich twarze oddalone były o centymetry, krew ciekła obojgu z ran. Twarz Ann nie wyrażała żadnych emocji. Nagle łódź-sterowiec wystrzeliła w niebo.

Russella bolał obojczyk, w miejscu, w które trafiło go czoło Ann lub jej łokieć. Nic jednak nie było ważne, ponieważ niezgrabnie objęci lecieli, stale się wznosząc. Kiedy łódź przyspieszyła, osiągając niemal prędkość wiatru, turbulencja znacznie się zmniejszyła. Najwyraźniej balony były przyłączone przez takielunek do czubka masztu. Potem, w najmniej spodziewanym momencie, gdy Sax właśnie zaczął mieć nadzieję na stabilną, podobną do lotu zeppelina podróż, łódź pomknęła najpierw prosto w górę, po czym znowu rozpoczęła straszliwy spadek. Bez wątpienia dostali się w prąd wstępujący. Ponieważ prawdopodobnie lecieli już ponad lądem, mogło ich niestety — niczym kulkę gradową — wessać kowadło burzy. Na Marsie bywały kowadła o wysokości dziesięciu kilometrów, często towarzyszyły im „wyjce” z południa i szalejące przez długi czas burze gradowe. Czasami spadały kulki gradu wielkości kuli armatniej, które siekły ziemię, pustoszyły uprawy, a nawet zabijały ludzi. Gdyby natomiast „sterowiec” Saxa wzniósł się zbyt wysoko, mogliby umrzeć z powodu wysokości, jak jedni z pierwszych baloniarzy we Francji… Może zginęli tak sami bracia Montgolfier? Sax nie mógł sobie przypomnieć.

Na razie jednak wznosili się, tarmoszeni przez wiatr i czerwoną mgłę; pole widzenia było bardzo ograniczone…