— No, złamałem obojczyk.
— To będzie dziesięć cekinów, proszę.
— Dziękuję.
— Te „wyjce „są naprawdę niebezpieczne. Przeżyłem taki w Echusie. Musieliśmy siedzieć na tyłkach, a i tak ledwo uszliśmy z życiem. Trzymałem okulary, żeby wichura nie zdarła mi ich z uszu. Pojazdy skakały jak pchełki. Oczyściło cały basen jachtowo-łodziowy, nie został ani jeden statek. Jak gdyby jakiś wielki dzieciak rozrzucał po pokoju zabawki w kształcie łódek.
— Ja również przeżyłem taką wściekłą burzę. Odwiedzałem właśnie statek mieszkalny „Wniebowstąpienie” na Morzu Północnym, w pobliżu Wyspy Koralowa.
— Hej, a więc tam, gdzie surfuje Will Fort.
— Tak. Podobno tam są najwyższe fale na Marsie, a wówczas podczas burzy wznosiły się na sto metrów od niecki po wierzchołek. Nie, wcale sobie nie żartuję, fale były znacznie wyższe niż burta miasta-statku, który tocząc się po tych strasznych, czarnych wzgórzach, wydawał nam się nie wyższy niż szalupa ratunkowa. Byliśmy jak korek na wodzie. Zwierzęta były niespokojne. A w dodatku rzuciło nas ku południowemu Przylądkowi Koralowa. Na końcu przylądka fale zupełnie się łamały, więc za każdym razem, gdy wpływaliśmy na czub gigantycznej fali, pilot skręcał statek na południe, a ten prześlizgiwał się przez chwilę po powierzchni grzebienia i dopiero potem spadał w kolejną nieckę. Z każdą falą poruszaliśmy się trochę szybciej. Zbliżaliśmy się do przylądka, gdzie fale były naprawdę strasznie wysokie i strome. Sam koniuszek przylądka skręcał lekko na wschód i widzieliśmy, że fale załamują się tam od lewej do prawej, rozbijając się na skałach, a potem na rafie. „Wniebowstąpienie „spadło z ostatniej fali, pilot skręcił w prawo. Przy dnie statek zrobił zwrot i uniósł się z powrotem na powierzchnię, poruszając się z prędkością, której nie sposób było obliczyć. Mieliśmy wrażenie, że latamy. Tak, ogromną jak wioska łajbą surfowaliśmy po stumetrowej fali i tuż ponad podwodnymi skałami. Na sekundę wpłynęliśmy w tunel łamiącej się fali, a potem znaleźliśmy się wreszcie na głębokich wodach i zapanował spokój. Minęliśmy wyspę.
— No i ten doktor pyta: „Jak się pan ma?” „Jak? Świetnie”. Tak, ten moment warto było zapamiętać. Zamierzam odebrać mój kapitalik i przejść na emeryturę, tak właśnie postanowiłem. Teraz nie jest już tak jak kiedyś, ludzie to bandyci.
— Słyszałeś, że odleciała na jednym z tych statków międzygwiezdnych? Poważnie.
— Naprawdę ją widziałeś?
— Wcale tego nie mówiłem. Musisz zdobyć lepszy translator.
— „Nic nie szkodzi, doktorze, czuję się dobrze”.
— Co za diabelska maszyna. Kelner!
— Osady takie jak na Ziemi, tyle że nie ma żadnych kast. Gdyby chcieli wprowadzić system kastowy, tamci by ich wyśmiali. Zresztą, niektórzy issei próbują, ale nisei wolą życie „dzikich”.
— Słyszałem, że małe, czerwone ludziki w końcu wkurzyły się na tę sytuację i wsiadły na niedawno udomowione czerwone mrówki. Zaczęły więc tę cala kampanię i akurat pędziły nam na ratunek, gdy wylądowali Ziemianie. Możesz powiedzieć, że są zadufani w sobie, lecz musisz pamiętać, że biomasa czerwonych mrówek na tej planecie wynosi w przybliżeniu metr grubości, jest więc jej tak dużo, że zamierzali wyrzucić nas z orbity… Powinni wypróbować mrówki na Merkurym. A z każdą mrówką łączy się całe stado małych ludzików w miastach i innym miejscach. Więc, mimo wszystko, wcale nie byli przesadnie pewni siebie. Siła leży w masie.
— A tamci rozmyślnie wydali taką głupią uchwalę rządową. Chcieli doprowadzić do konfrontacji. Zastanawiałem się, jaką ci dranie mieli wymówkę, musieli jakąś mieć… Ludzie przenoszą się do Mangali i od razu zmieniają się w zachłannych, skorumpowanych kretynów. Naprawdę nie wiem, jak to się dzieje.
— Przyjechali tu dla nas.
— Dlaczego ciągle mówicie o małych, czerwonych ludzikach? Cokolwiek się zdarzyło Wielkiemu Człowiekowi, nienawidzę tych ludzików i ich umoralniających małych opowiastek. Opowiastki to głupota, prawda jest o wiele bardziej interesująca. Albo przynajmniej duże pieprzone opowieści. Tytani i Gorgony rzucają się spiralnymi galaktykami jak bumerangami o ostrych brzegach. Szu! Szu!
— Hej, uważaj, facet, i zwolnij trochę. Kelner, daj temu narwańcowi trochę kavy, dobra? Trzeba nieco gościa uspokoić. Opanuj się, facet.
— Rzucają supernowymi w tył i w przód! Bum! Hej, Ka! Ka bum!
— Ucisz się, rany! Czegoś się tak podniecił?
— Bokiem mi wyłażą te małe ludziki. Zabierz ode mnie łapy!
— Ten rząd znalazł sobie naprawdę marną wymówkę. Wszystko zawsze wygląda tak samo. Żądzę władzy wysysają z mlekiem matki. Mówiłem im, żeby się trzymali namiotów, żadnego globalnego rządu, żeby władza nie kusiła, ale myślisz, że mnie słuchali? Nie.
— Więc powiedziałeś im?
— Tak, powiedziałem, byłem tam.
— Nirgal, jasne.
— Nirgal i ja wróciliśmy.
— Twierdzisz, szacowny starcze, że nie jesteś słynnym Gapowiczem?
— No, tak, jestem.
— Więc jesteś ojcem Nirgala, powinieneś zrobić, tak jak mówisz.
— No cóż, w Zygocie nie zawsze tak to wyglądało.
— Powiem ci, że gdybyś jej pozwolił, ta suka mydliłaby ci oczy przez całe życie. Podobno latami mieszkałeś w szafie.
— Ach, daj spokój, nie jesteś Kojot.
— Cóż mogę powiedzieć? Niewiele osób mnie rozpoznaje. Skąd zresztą mieliby mnie znać?
— Założę się, że to nie Kojot. Nie możesz nim być, facet.
— Skoro jesteś ojcem Nirgala, to dlaczego on jest taki wysoki, a ty taki niski?
— Nie jestem niski. Czemu się śmiejecie? Mam pięć stóp, pięć cali wzrostu.
— Stopy? Na świętego Ka, mamy tu człowieka, który mierzy swój wzrost w stopach! W stopach, wyobrażacie sobie?
— Stopa miała około jednej trzeciej metra, trochę mniej.
— I ludzie tak mierzyli? Trochę mniej niż jedna trzecia metra? Nic dziwnego, że wszystko jest takie popieprzone.
— Hej, z jakiego powodu sądzicie, że wasz cenny metr jest taki wspaniały, to tylko ułamek odległości z ziemskiego bieguna północnego do równika Ziemi. Napoleon wybrał go pod wpływem kaprysu! Chodzi o sztabkę metalu w Paryżu, we Francji i jej długość określono z powodu fantazji pewnego szaleńca!
— Nie wyobrażajcie sobie, że jesteście mądrzejsi niż dawni ludzie.
— Och, przestań, proszę, umrę ze śmiechu. Proszę!
— Macie bardzo mało szacunku dla swoich starców, ale mnie to nie przeszkadza.
— Hej, dajcie staremu Kojotowi kolejnego drinka. Co sobie życzysz?
— Tequile, dzięki. I trochę kavy.
— No, no, no! Ten facet wie, jak żyć.