Выбрать главу

— Jasne, że wiem. „Dzicy” próbują mnie naśladować, ale nie zaszli daleko. Długo myśleli i nic nie wymyślili. Nie chodzić, lecz jeździć. Nie polować, lecz kupować. Spać każdej nocy na aerożelowym łóżku i mieć dwie nagie, młode tubylki zamiast kołdry.

— No, no! Uff! Ty stary rozpustniku! Ty szacowny starcze. Nieprzyzwoity.

— No cóż, jakoś mi się udaje. Nie śpię za dobrze, ale jestem szczęśliwy. Dzięki, nie mam nic przeciwko temu, dzięki. Doceniam to. Zdrowie. No, wypijmy za Marsa.

Obudziła się w tak ogromnej ciszy, że słyszała bicie swego serca. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Potem nagle sobie przypomniała. Zatrzymali się w domu Nadii i Arta na wybrzeżu morza Hellas, nieco na zachód od Odessy. Stuk-puk. Świt, pierwsze błyski dnia. Nadia buduje coś na zewnątrz. Wraz z Artem mieszkali na skraju osady plażowej, w kompleksie spółdzielczym. Były tu domy, pawilony, ogrody, ścieżki. Społeczność liczyła około stu osób, bardzo znacząca ilość. Nadia jak zawsze pracowała nad infrastrukturą. Stuk-puk, stuk-puk! W obecnej chwili budowała pomost, który miał otoczyć zygotańską wieżę bambusową.

W następnym pokoju ktoś oddychał. Drzwi między pomieszczeniami były otwarte. Ann usiadła. Draperie na ścianie. Rozsunęła je. Przedświt. Szarość. Rezerwowy pokój. Za drzwiami, w następnym pokoju, na dużym łóżku leżał Sax. Pod grubą kołdrą.

Poczuła chłód. Wstała i poszła do jego pokoju. Miękka twarz na szerokiej poduszce. Stary człowiek. Wczołgała się pod kołdrę i przytuliła. Jego ciało było ciepłe. Był niższy od niej, niski i zaokrąglony. Wiedziała o tym, widziała go rozebranego w saunie, na basenie w Underbill, w łaźniach Zygoty. Część wspólnoty. Stuk-puk. Drgnął, więc się przysunęła. Sax przytulił się, ciągle śpiąc głębokim snem.

Podczas eksperymentu z pamięcią Ann skupiła się na myślach o Marsie. Michel powiedział jej kiedyś: „Twoim zadaniem jest znaleźć Marsa, który przetrwa wszystko”. Widok tych samych pagórków i kotlin otaczających Underhill szybko jej przypomniał pierwsze lata pobytu tutaj, kiedy za każdym horyzontem leżało coś nowego i nieznanego. Lądy. W umyśle Ann te lądy potrafiły przetrwać wszystko. Na Ziemi nigdy nikt niczego nie wiedział naprawdę. Lekkość grawitacji, zwartość i bliskość horyzontu, wszystko niemal w zasięgu ręki. Potem nagłe rozległe widoki, kiedy pojawiła się jedna z krain Wielkiego Człowieka: ogromne urwiska, głębokie kaniony, kontynentalne wulkany, dziki teren chaotyczny. Gigantyczna kaligrafia czasu areologicznego. Opasające całą planetę wydmy. Nigdy by tego nie poznali, a wyobraźnia nie wystarczała.

Ann jednak znała ów świat i podczas eksperymentu pamięciowego skupiła się na takich myślach — cały dzień, który wydawał się trwać dziesięć lat. Ani razu nie pomyślała o Ziemi. Sztuczka, a równocześnie kolosalny wysiłek. Nie myśl o słowie „słoń”! Ale udało się. To była sztuczka, którą Ann dobrze sobie przygotowała i teraz potrafiła się wspaniale skoncentrować. Była silna. Chyba tak… Tyle że potem przybiegł Sax, krzycząc: „Pamiętasz Ziemię? Pamiętasz”? Ach, było niemal zabawnie.

Wtedy przypomniała jej się Antarktyka. Umysł Ann — tak dziwny i tak bardzo skupiony — natychmiast podpowiedział: „Tak, Antarktyka, jedyny fragment Marsa na Ziemi. Kontynent przeniesiony na tamtą planetę”. Rok, który tam przeżyli, miał stanowić streszczenie ich przyszłości. W Suchych Dolinach przebywali na Marsie, nawet o tym nie wiedząc. Pytanie Saxa sprawiło, że Ann wcale nie wróciła myślami na Ziemię, ale do pre-Underhill, do lodowego Underhill i innego, ale podobnego obozu; do tych samych ludzi, tej samej sytuacji. W magii anamnestycznej sztuczki przypomniała sobie ówczesne rozmowy z Saxem, którego wtedy polubiła, gdyż tak jak ona był samotnikiem zatopionym w nauce; dlatego ją pociągał. Nikt inny nie rozumiał, że można się tak całkowicie na czymś skupić. Stale się wtedy spierali. Każdej nocy. O Marsa. Aspekty techniczne, aspekty filozoficzne. Nie zgadzali się. Ale byli razem.

Może niezupełnie, bowiem Saxa zaszokował dotyk jej dłoni. Kiepskie ciało… Tak pomyślała. Najwyraźniej myliła się. I źle się stało, ponieważ gdyby zrozumiała… Gdyby on zrozumiał, gdyby oboje zrozumieli… Być może wówczas cała historia wyglądałaby inaczej. Albo i nie. W każdym razie, nie zrozumieli. Zresztą, co się stało, już się nie odstanie.

Podczas eksperymentu Ann nawet przez chwilę nie pomyślała o Ziemi bardziej na północ ani o Ziemi wcześniejszej. Cała rodzima planeta skurczyła się dla Ann do jednej jedynej Antarktyki. Poza tym, Ann całkowicie się koncentrowała na Marsie. Mars w jej umyśle, czerwony Mars. Mówiono, że kuracja anamnestyczna pobudza pamięć i powoduje, że świadomość opowiada szczegółowo — zawiązujące się latami — skojarzeniowe kompleksy punktu węzłowego i sieci. Ta „opowieść” wzmacnia wspomnienia w nerwacji fizycznej, czyli nieskończonym polu wzorców stworzonych przez oscylację kwantową. Wszystkie powracające wspomnienia były „wzmocnione”, natomiast inne, które nie przypomniały się podczas eksperymentu, możliwe, że zostały zapomniane na zawsze. Powody mogły być różne: uszkodzenie, błąd, załamanie kwantowe, zniszczenie…

Była teraz nową Ann. Nie Kontr-Ann ani też tą tajemniczą trzecią osobą, która prześladowała ją od tak długiego czasu. Nowa Ann. W końcu w pełni marsjańska Ann. Na jakimś nowym, brązowym Marsie; czerwień, zieleń, błękit — wszystkie barwy zawirowały, łącząc się i mieszając. Jeśli nadal była w niej tamta ziemska Ann, kuląca się w utraconym już prywatnym alkierzu kwantowym; ważne było samo życie. Człowiekowi nie znikają w pełni żadne blizny, może je zmazać dopiero śmierć i ostateczny rozkład ciała. Tak zapewne powinno być; człowiek nie chce tracić zbyt wiele, nawet tych nieprzyjemnych spraw. Musi zostać zachowana równowaga.

Marsjańska Ann, już nie issei, lecz starszawa, nowa tubylka, urodzona na Ziemi yonsei. Marsjańska Ann Clayborne, w tym i tylko w tym momencie.

Pomyślała, że dobrze jej się tu leży.

Sax poruszył się w jej ramionach. Popatrzyła na jego twarz. Inna twarz, ale ciągle ten sam Sax. Ann otaczała go ramieniem. Przesunęła zimną dłonią po jego piersi w dół. Obudził się, zobaczył ją i uśmiechnął się nieznacznym, sennym uśmieszkiem. Przeciągnął się, odwrócił, przycisnął twarz do jej ramienia, potem pocałował ją w szyję, lekko gryząc. Przytulili się do siebie, tak jak wtedy, w lecącej łodzi podczas burzy. Szaleńcza podróż. Byłoby zabawnie kochać się na niebie. Choć w tak dużym wietrze niezbyt możliwe. Może innym razem. Ann zastanowiła się, czy wszystkie materace wykonywano tak samo. Ten był twardy. Sax miał ciało miększe, niż się wydawało.

Tulili się do siebie i ściskali. Seks. Nagle Sax znalazł się w Ann; poruszał się. Zamknęła go w mocnym uścisku.

Teraz całował ją po całym ciele, gryząc lekko, całkowicie przykryty kołdrą. Pływanie pod wodą. Ann czuła go całą sobą. Od czasu do czasu jego zęby, ale przeważnie przesuwał czubkiem języka po jej skórze, jak kot. Lizał. Było jej przyjemnie. Sax coś mamrotał. Pierś drżała mu, mruczał.

— Rrr, nr…

Spokojny, zmysłowy dźwięk. Czuła wibrację na całej skórze. Drgania, koci język, delikatne liźnięcia. Naciągnęła na siebie kołdrę, aby na niego patrzeć.

— Które czuje się teraz lepiej? — wyszeptał Sax. — A? — Pocałował ją. — Czy B? — Pocałował w kolejne miejsce.

Ann nie była w stanie powstrzymać śmiechu.

— Sax, zamknij się i rób swoje.

— Ach, tak? Okay.

Zjedli śniadanie z Nadią, Artem i członkami „rodziny”. Ich córka Nikki i jej mąż wyjechali z „dzikimi” na wyprawę w góry Hellespontus; towarzyszyły im trzy inne pary ze spółdzielni. Wyjechali poprzedniego wieczoru, podnieceni, zostawiwszy córkę Francescę i dzieci przyjaciół: Nanao, Boone’a i Tati. Francesca i Boone mieli po pięć lat, Nanao — trzy, Tati — dwa. Wszystkie cieszyły się, że wspólnie pobędą z dziadkami Franceski. Dzisiaj mieli iść na plażę. Wspaniała przygoda! Po śniadaniu opracowali plan. Sax zamierzał zostać w domu z Artem i pomóc przyjacielowi posadzić kilka nowych drzewek w gaju oliwnym na wzgórzu tuż za domem. Spodziewał się także przyjazdu dwojga zaproszonych gości: Nirgala i matematyczki Bao z Da Vinciego. Ann wiedziała, że jest podekscytowany, ponieważ bardzo chce przedstawić sobie tych dwoje.