— To eksperyment — zwierzył się przyjaciółce.
Rumienił się przy tym jak dziecko.
Nadia zamierzała popracować przy pomoście. Wraz z Artem, Saxem i jego gośćmi powinna dotrzeć na plażę później, więc przez cały poranek dziećmi miała się opiekować „ciocia Maja”. Były tak podniecone tą perspektywą, że nie umiały usiedzieć spokojnie; nie mogły sobie znaleźć miejsca i biegały wokół stołu jak młode psy.
Wyszło na to, że Ann pójdzie na plażę z Mają i dziećmi, Rosjanka mogła bowiem potrzebować pomocy. Wszyscy patrzyli na Ann z uwagą i pytali, czy sobie poradzi. Skinęła głową.
Pojechali tramwajem.
Ann z Tati na kolanach oraz Francesca i Nanao tłoczyli się na pierwszym siedzeniu za motorniczym, Boone i Maja siedzieli za nimi. Maja przychodziła do dzieci codziennie. Mieszkała na dalekim końcu osady Nadii i Arta w jakiejś samotnej chacie na urwisku ponad plażą. Poza tym pracowała dla spółdzielni, a wiele wieczorów spędzała ze swoją grupą teatralną. Była także stałą bywalczynią aktorskiej kafeterii i najczęstszą opiekunką dzieci przyjaciół.
W tramwaju Maja zaangażowała się w dziką bitwę na łaskotki. Ona i Boone machali zawzięcie rękoma i bez zmieszania chichotali. Ann zastanowiła się, ile erotyki jest w zmysłowym pojedynku pięciolatka z dwustutrzydziestoletnią kobietą; z pewnością była to gra dwojga istot ludzkich bardzo doświadczonych w doznawaniu rozkoszy cielesnych. Ann i pozostałe dzieci milczeli, lekko skrępowani, że są świadkami takiej sceny.
— Co się dzieje? — zapytała zadyszana Maja w przerwie — kot zjadł wam języki?
Przerażony Nanao podniósł oczy na Ann i spytał:
— Kot ci zjadł język?!
— Nie — odparła Ann.
Maja i Boone piszczeli i śmiali się. Pasażerowie tramwaju patrzyli na nich, niektórzy z uśmiechem, inni z niesmakiem.
Ann zauważyła, że Francesca ma interesujące, nakrapiane oczy po Nadii, było to jednak jej jedyne podobieństwo do babci, bardziej przypominała Arta, choć właściwie nie była podobna do żadnego z dziadków. W dodatku, prawdziwa mała piękność.
Dotarli do przystanku przy plaży, małej osłoniętej przed deszczem tramwajowej stacyjki; obok znajdował się kiosk, restauracja, parking dla rowerów, jakieś wiejskie drogi prowadzące w głąb lądu oraz szeroka ścieżka przecinająca trawiaste wydmy i opadająca na plażę. Maja i Ann szły obładowane torbami pełnymi ręczników i zabawek.
Dzień był pochmurny i wietrzny, toteż na plaży panowała niemal zupełna pustka. Szybkie, niskie fale nadchodziły rzędami, łamiąc się na płyciznach w urywanych, białych liniach. Morze wydawało się mroczne, chmury w kształcie strzałek — perłowoszare pod matowym, lawendowym niebem. Maja położyła torby, potem pobiegła z Boone’em na brzeg. Plaża leżała na wschód od Odessy; miasto wznosiło się na stoku, pod przerwą w chmurach, toteż wszystkie maleńkie białe ściany budynków połyskiwały żółto w słońcu. Wokół krążyły szukające jedzenia mewy, wiejący od lądu wiatr spychał je w fale, nad którymi przesuwał się właśnie pelikan. Wyżej latał na lotni jakiś mężczyzna. Widok ten przypominał Ann o Zo. Niektórzy umierają tak młodo — po czterdziestce, trzydziestce, dwudziestce, a nawet przed dwudziestką, kiedy mogą się jedynie domyślać, co czekałoby ich w życiu; wiele osób umarło także w wieku tych dzieci. Żywot krótki jak jatki jednodniówki. Wszystko się może zdarzyć. Można zginąć w każdej chwili. Wiatr porywa cię i zabija. Teraz działo się trochę inaczej i wyjąwszy wypadki, te dzieci miały szansę żyć długo. Bardzo, bardzo długo. Nowoczesny świat.
Przyjaciele Nikki prosili, żeby nie pozwalać ich córce Tati jeść piasku, Ann próbowała więc zatrzymać małą na wąskim trawniku między wydmami i plażą, niestety dziecko wyrwało jej się z krzykiem i rzuciło się w samej pieluszce na piasek obok innych; wyglądało na zadowolone.
— Okay — oświadczyła Ann, ustępując — ale niczego nie jedz.
Maja pomagała Nanao, Boone’owi i Francesce wykopać dziurę.
— Kiedy dotrzemy do wody, zaczniemy budować zamek z piasku — zapowiedział Boone. Pochłonięta kopaniem Maja skinęła głową.
— Patrz — zapiszczała do nich Francesca — kreślę wokół was kręgi.
Boone ledwie na moment spojrzał w górę.
— Nie — odparł — my wykreślamy wokół ciebie owale.
Po tych słowach wrócił do rozmowy z Mają na temat cyklu życiowego piaskowych krabów. Ann pamiętała, że dzieciak rok temu ledwie mówił, posługując się jedynie prostymi zdaniami, tak jak Tati i Nanao. „Dawaj!” „Moje!” Teraz chłopiec stał się językowym pedantem. Ann uważała tę dziecięcą umiejętność przyswajania sobie mowy za absolutnie niewiarygodną. W tym wieku wszyscy oni byli geniuszami, dorośli musieli latami uczyć się tego, co dzieciom zajmowało dni. Zresztą, od pewnego momentu dorośli starzeli się i karłowacieli, aż zaczęli przypominać zdeformowane dzieci. I wcale nie przyznawali się do swego zdziecinnienia. Nikki i jej przyjaciele, gdy pakowali się przed górską wyprawą, także zachowywali się jak dzieci. A mieli prawie po osiemdziesiąt lat! Pewnie ostatnio nie zdarzało im się często zachowywać w ten sposób, ponieważ już coraz mniej rzeczy tak bardzo ich cieszyło.
Francesca przestała krążyć wokół budowniczych i wyrwała z rączek Nanao plastikową łopatkę. Chłopiec zaprotestował i rozpłakał się. Francesca odwróciła się i stanęła na czubkach palców, jak gdyby chciała zademonstrować swoje starszeństwo.
— To moja łopatka — oznajmiła przez ramię.
— Nie!
Maja ledwie podniosła oczy.
— Oddaj.
Francesca kręciła się z łopatką nad głową.
— Zignoruj ją — pouczyła Maja Nanao, który lamentował coraz głośniej; jego twarz przybrała barwę buraka. Popatrzyła na dziewczynkę. — Chcesz lody albo coś innego?
Francesca upuściła łopatkę na głowę Nanao. Boone i Maja, już ponownie zajęci kopaniem, nie zwrócili na to uwagi.
— Ann, mogłabyś przynieść trochę lodów z kiosku?
— Jasne.
— Weź ze sobą Tati, dobrze?
— Nie! — krzyknęła Tati.
— Lody — podpowiedziała jej Maja.
Tati zastanowiła się, po czym zaczęła się gramolić, w końcu wstała.
Ann poszła z dziewczynką za rękę do kiosku na przystanku tramwajowym. Kupiły sześć lodów, pięć Ann włożyła do torebki. Tati swojego loda chciała zjeść podczas drogi powrotnej. Nie potrafiła jeszcze wykonywać kilku czynności równocześnie, toteż posuwały się powoli. Stopione lody ściekały po patyczku; mała bez zastanowienia ssała je i własną piąstkę.
— Pycha — powiedziała. — Smakują pycha.
Na przystanek przyjechał tramwaj, zatrzymał się, następnie ruszył dalej. W parę minut później ścieżką nadjechały trzy osoby na rowerach: Sax, Nirgal i jakaś tubylka. Nirgal zahamował obok Ann. Nie widziała go od wielu lat. Był stary. Uściskali się mocno. Uśmiechnęła się do Saxa. Pragnęła go przytulić.