Выбрать главу

— Sax, Sax! — krzyknął głos z nadgarstka. — Co robisz?

— Grotę śnieżną — odparł. — Jaskinię.

— Och, Sax… Lecimy ci na pomoc! Niezależnie od wszystkiego, dotrzemy jutro rano, więc trzymaj się! Przez cały czas będziemy z tobą rozmawiać!

— Świetnie.

Kopał, używając rąk i nóg. Klęcząc, wygarniał twardy ziarnisty śnieg i wrzucał go w wirujące wokół niego płatki. Trudno mu się było ruszać, trudno myśleć. Z goryczą pożałował, że tak bardzo się oddalił od rovera, a później tak długo tkwił zaabsorbowany nad lodowym stawem. Wstyd umrzeć akurat teraz, gdy sytuacja stawała się taka interesująca. Wolny, lecz martwy! Teraz w śniegu znajdowała się już mała kotlina, Sax widział ją poprzez podłużny otwór w lodowej płycie. Zmęczony, usiadł, po czym usiłował się wsunąć w pustą, leżącą z boku przestrzeń; odpychał się za pomocą butów. Na plecach skafander dotykał śniegu, który wydawał się bardzo masywny i cieplejszy niż srogi wiatr. Sax przyjął z zadowoleniem drżenie tułowia, a kiedy się skończyło, poczuł nieokreślony strach. Zły to znak, gdy ciało jest nawet zbyt zimne, by drżeć.

Był bardzo znużony i zziębnięty. Popatrzył na naręczny komputer. Godzina szesnasta. Burza zaczęła się już ponad trzy godziny temu. Wiedział, że musi przetrwać jeszcze piętnaście do dwudziestu godzin, zanim go uratują. Może rano burza osłabnie i bez trudu odnajdzie rover. Tak czy inaczej, musiał przetrwać noc, kuląc się w śnieżnej grocie albo odważyć się znowu wyjść i szukać pojazdu. Z pewnością nie stał daleko. Jednak Russell nie miał już siły chodzić w wietrze.

Pozostało mu więc czekać w śnieżnej grocie. Teoretycznie powinien przeżyć noc, chociaż w tej chwili był zbyt zziębnięty, aby w to uwierzyć. Na Marsie w nocy temperatura nadal spadała bardzo nisko. Może za godzinę burza osłabnie, a wtedy sam odszuka rover i dotrze do niego jeszcze przed zmrokiem.

Aonia i pozostali wiedzieli, gdzie się znajduje. W ich głosach wyczuł wielki niepokój. Nic nie mogli zrobić. Słysząc ich, czuł irytację.

Upłynęło chyba wiele minut, zanim Saxowi przyszła do głowy następna myśl. Kiedy organizm jest oziębiony, krew dociera przede wszystkim do kończyn — może także do kory mózgowej, jednak najpierw do móżdżku, który jest odpowiedzialny za pracę rąk i nóg.

Znowu minęło trochę czasu. Było już chyba blisko zmroku. Sax pomyślał, że powinien ponownie zażądać pomocy. Był zbyt zmarznięty… coś chyba było nie w porządku. Zaawansowany wiek, wysokość nad poziomem odniesienia, poziom dwutlenku węgla — najwyraźniej jakiś czynnik lub kombinacja czynników pogarszały sytuację. Może umrzeć w nocy! Naprawdę się tego obawiał. Taka burza! Może spowodowała j ą utrata zwierciadeł. Nagła epoka lodowcowa. Wydarzenie, które pociąga za sobą zagładę.

Wiatr wydawał niezwykłe odgłosy przypominające krzyki. Podmuchy były potężne. Russell miał wrażenie, że słyszy słabe wrzaski, wyjące: „Sax! Sax! Sax!”

Czyżby ktoś po niego przyleciał? Wyjrzał w ciemną burzę, płatki śniegu osobliwie chwytały późnowieczorne światło i pękały mu nad głową jak przytłumione, białe wyładowania atmosferyczne.

Nagle przez pokryte lodem rzęsy zobaczył jakąś figurkę wyłaniającą się z ciemności. Niska, krągła, w hełmie.

— Sax!

Dźwięk był zniekształcony, pochodził z głośnika w hełmie postaci. Ci technicy z Da Vinciego to bardzo zaradni ludzie. Sax próbował odpowiedzieć, zmarznięte usta odmówiły mu jednakże posłuszeństwa. Samo wysunięcie butów z groty okazało się potwornym wysiłkiem. Postać jednak najwyraźniej je zauważyła, ponieważ pewnym ruchem odwróciła się i wielkimi krokami, dostosowując się do uderzeń podmuchów, ruszyła przez wiatr, poruszając się niczym doświadczony żeglarz na chybotliwym pokładzie. Wyciągnęła Russella za nogi, po czym pochyliła się nad nim i schwyciła go za nadgarstek, a wtedy Sax zobaczył jej twarz przez szybkę w hełmie, tak wyraźnie jak przez okno. Hiroko!

Uśmiechnęła się swoim nieznacznym uśmieszkiem i szarpnęła Russella w górę, podnosząc całe jego ciało ze śnieżnej groty; pociągała go za lewy nadgarstek tak mocno, że kosteczki zatrzeszczały boleśnie.

— Och! — szepnął Sax.

Na zewnątrz w wietrze było strasznie. Hiroko zarzuciła sobie na kark rękę Saxa i ciągle trzymając go mocno za nadgarstek tuż ponad naręcznym komputerem, podprowadziła go do niskiej skarpy, w samą paszczę zawieruchy.

— Mój rover jest niedaleko — wymamrotał, opierając się o nią całym ciałem; próbował poruszać nogami wystarczająco szybko, aby stopy znajdowały solidne oparcie. Masywna, mała osóbka, jak zwykle bardzo silna.

— Jest tutaj — oświadczyła przez głośnik. — Byłeś całkiem blisko.

— Jak mnie znalazłaś?

— Śledziliśmy cię, odkąd zjechałeś do Arsii. Potem, dzisiaj, kiedy rozpoczęła się burza, sprawdziłam twoją pozycję i zauważyłam, że jesteś poza roverem. Przyszłam więc zobaczyć, jak się miewasz.

— Dzięki.

— Podczas burzy musisz być ostrożny.

W chwilę później stali przed jego roverem. Hiroko puściła rękę Saxa; nadgarstek rwał boleśnie. Japonka stuknęła szybką hełmu o okulary Russella.

— Wchodź — powiedziała.

Wspiął się ostrożnie na stopnie prowadzące do włazu śluzy powietrznej pojazdu, otworzył go, następnie wpadł do środka. Odwrócił się niezdarnie, aby zrobić miejsce dla Hiroko, ale nie było jej w drzwiach. Wychylił się z rovera w wiatr i rozejrzał wokół. Ani śladu. Zapadał już zmierzch i śnieg wydawał się teraz czarny.

— Hiroko! — zawołał Sax.

Bez odpowiedzi.

Przerażony zamknął właz komory. Niedotlenienie… Wypompował powietrze ze śluzy i wpadł przez wewnętrzne drzwi do małej przebieralni. Tu, w przesyconym parą powietrzu, było szokująco ciepło. Sax nieudolnie zrywał z siebie ubranie. Nie szło mu najlepiej, więc zwolnił i zabrał się do rozbierania w sposób bardziej metodyczny: najpierw gogle i maska na twarz. Pokrywał je lód. Pomyślał, że może system powietrzny został zatkany lodem w wężu między zbiorniczkiem i maską. Wykonał kilka głębokich wdechów, potem usiadł nieruchomo, ponieważ wróciły mdłości. Odrzucił kaptur, odpiął zamek skafandra. Wiele wysiłku kosztowało go zdjęcie butów. Teraz skafander. Bielizna była zimna i lepka. Ręce paliły, jak gdyby płonęły. Dobry znak, dowód, że jest w nich czucie, że ich nie odmroził; niemniej jednak ból był nie do zniesienia.

Po pewnym czasie ów palący ból objął całą skórę Saxa. Co powodowało te katusze? Powrót krwi do naczyń włosowatych? Powrót czucia do zmrożonych nerwów? Cokolwiek to było, on strasznie cierpiał.

— Och!

Jednocześnie nie opuszczał go wspaniały nastrój. Uszedł śmierci, a w dodatku zyskał pewność, że Hiroko żyje. Żyje! To przecież nieprawdopodobnie dobra wiadomość. Wielu jego przyjaciół od samego początku przypuszczało, że wraz z grupą Japonce udało się uciec z Sabishii podczas ataku na miasto, przejść przez labirynt pod hałdą i dotrzeć do systemu ukrytych schronów; Sax jednak nigdy nie miał pewności. Nie było dowodów na poparcie takiej tezy. A w siłach bezpieczeństwa istniały jednostki doskonale wytrenowane w mordowaniu grup dysydentów i pozbywaniu się ich ciał. Do dzisiejszego dnia Sax uważał, że wszyscy zginęli, chociaż w rozmowach na ten temat zachowywał milczenie. Nie istniał sposób, by w stu procentach poznać prawdę.

Ale teraz już wiedział. Przypadkiem pojawił się na szlaku Hiroko i ta uratowała go przed śmiercią od zamarznięcia lub uduszenia. Widok wesołej, dziwnie bezosobowej twarzy Japonki… jej brązowe oczy… uczucie jej ciała wspierającego go… jej ręka zaciśnięta na jego nadgarstku… Będzie miał od tego sińca. Może to nawet zwichnięcie… Zgiął dłoń i ból w nadgarstku załzawił mu oczy. Sax roześmiał się. Hiroko!