Выбрать главу

— No cóż — stwierdził Sax po intensywnym rozważeniu całej sprawy — władzę posiada każdy, kto kontroluje system wspomagania życia.

Struktura społeczna jako system wspomagania życia… Infrastruktura, sposób produkcji, konserwacje i remonty… Pomyślał, że naprawdę powinien porozmawiać z ludźmi w Separation de l’Atmosphere i konstruktorami namiotów. Wielu z nich współpracowało z Da Vincim, co oznaczało, że Sax ponosił taką odpowiedzialność, jak pozostali. Paskudna myśl!

— Ale co twoim zdaniem mamy zrobić? — spytała Maja. Po jej tonie Sax poznał, że powtarzała pytanie ogółu.

Dojeżdżał akurat do Nikozji, odparł więc niecierpliwie:

— Może wyślemy delegację na Ziemię? Albo zwołamy kongres konstytucyjny, na którym sformułujemy pierwszy zarys konstytucji, taki roboczy szkic.

Maja potrząsnęła głową.

— Z tymi ludźmi nie będzie łatwo.

— Weźcie dwadzieścia czy trzydzieści konstytucji najlepiej prosperujących państw ziemskich — zasugerował Sax, głośno myśląc. — Przeczytajcie je, a potem każcie AI opracować kombinowany dokument i zobaczcie, co z tego wyjdzie.

— Jak definiujesz słowo „najlepiej prosperujący”? — spytał Art.

— Wskaźnik przyszłego rozwoju kraju, wskaźnik rzeczywistych wartości uzyskanych, porównania dochodu narodowego na jednego mieszkańca… nawet produkt krajowy brutto, dlaczego nie? — Ekonomia przypominała Saxowi psychologię. Próbowała ukryć fakt swej pseudonaukowości pokrętnym, skomplikowanym hiperteoretyzowaniem. A pojęcie produktu krajowego brutto należało do tych nieszczęsnych pomysłów obliczeniowych (jak cal lub brytyjska jednostka cieplna), które już dawno temu powinny zostać wycofane. Jednak, co u diabła… — Użyjcie kilku różnych zestawów kryteriów, takich jak na przykład dobrobyt ludności, opieka społeczna, sukces ekologiczny… co tylko chcecie.

— Ale Sax — narzekał Kojot — sam układ „naród-państwo” to złe pojęcie, które będzie nam zatruwało wszystkie stare konstytucje.

— Być może — odparł Sax. — Jednak zawsze to jakiś punkt wyjścia.

— Całe to gadanie wynika stąd, że próbujemy od siebie odsunąć problem kabla — zauważyła Jackie.

Sax pomyślał, że niektóre osoby spośród „zielonych” cierpią na obsesję całkowitej niezależności. Kwestia ta łączyła ich z radykalnymi „czerwonymi”.

— W fizyce — powiedział Sax — często zapamiętuje sobie problemy, których nie potrafię rozwiązać. Potem próbuję popracować nad nimi, że tak powiem, mocą retroaktywną. Kabel kojarzy mi się z tego rodzaju sprawą. Uważajcie go za coś w rodzaju znaku przypominającego nam, że Ziemia nie zniknie z naszego pola widzenia.

Jego rozmówcy zignorowali go, spierali się już bowiem o to, co zrobić z kablem, co mogliby uzyskać przy pomocy nowego rządu, jak sobie poradzić z „czerwonymi”, którzy najwyraźniej z nikim już nie dyskutowali i nikogo nie powiadamiali o swoich decyzjach… I tak dalej. Lekceważąc wszystkie sugestie Saxa, znów oddali się nieprzerwanym kłótniom. A generał Sax uznał, że ma dość tego postrewolucyjnego świata.

Lotnisko w Nikozji było praktycznie zamknięte, a w dodatku Sax nie chciał odwiedzać miasta; w końcu poleciał więc do Krateru Da Vinciego w towarzystwie jakichś przyjaciół Spencera z Widlastej Zatoki Dawesa. Lecieli dużym, nowym „ultralekkim”, który został zbudowany tuż przed rewolucją. Jego twórcy przewidzieli, że niedługo już nikt nie będzie się musiał ukrywać. Pilot automatyczny uniósł dużą srebrnoskrzydłą maszynę ponad wielki labirynt Noctis Labyrinthus. Samolot miał przezroczystą podłogę, toteż pięcioro pasażerów siedzących w komorze przy spodzie kadłuba mogło przez poręcze swoich foteli obserwować krajobraz, nad którym przelatywali. Obecnie dostrzegali ogromną sieć połączonych ze sobą rowów, które składały się na Chandelier. Sax patrzył w dół na gładki płaskowyż rozciągający się między kanionami. Widział również wiele wysepek i chętnie zamieszkałby na którejś z nich. Albo w położonym na północnym stożku Kairze, który wyglądał jak model miasta w szklanej butelce…

Przedstawiciele obsługi samolotu zaczęli rozmawiać o Separation de l’Atmosphere i Sax z uwagą zaczął się przysłuchiwać. Wprawdzie bardziej się interesowali uzbrojeniem rewolucjonistów i poszukiwaniem podstawowych surowców, a — jak mówili — „Sęp” zajmowało się przyziemnym światem zarządzania mezokosmosem, jednak w ich tonie czuło się wielki szacunek dla organizacji. Projektowanie mocnych namiotów, a potem konserwacja ich i naprawy stanowiły zadanie niezwykle odpowiedzialne, bowiem wszelkie niedociągnięcia, co zauważył jeden z członków obsługi, miały niebagatelne konsekwencje. W dowolnym miejscu na Marsie można było usłyszeć zawiadamiający o niebezpieczeństwie alarm. Każdy dzień niósł w sobie potencjalną przygodę.

„Sęp” było najwyraźniej związane z Praxis i poszczególnym namiotem lub zadaszonym kanionem rządziła oddzielna organizacja. Jej pracownicy wymieniali z Praxis informacje, korzystali z usług tych samych wędrownych konsultantów i zespołów budowlanych. Ponieważ jedni i drudzy określali siebie mianem „służb niezbędnych”, współpracowali ze sobą (jak ktoś powiedział: działali na podstawie planu z Mondragon w wersji nie przynoszącej zysków). W dodatku starali się zapewnić swoim przedstawicielom bardzo przyjemne życie i wiele wolnego czasu.

Po prostu uważają, że sobie na to zasłużyli, ponieważ kiedy coś idzie źle, muszą działać szybko albo wcale.

Wiele z zadaszonych kanionów o włos uniknęło tragedii, których powodem było czasami jakieś dramatyczne zdarzenie (takie jak uderzenie meteorytu), innymi razy bardziej zwyczajna awaria mechaniczna. Zwykle przy wyższym końcu zadaszonego kanionu stawiano elektrownię, która czerpała odpowiednie ilości azotu, tlenu i gazów śladowych z powierzchniowych wiatrów. Proporcje gazów zmieniały się zależnie od danego mezokosmosu, podobnie ciśnienie, choć przeciętnie wynosiło około pięciuset milibarów, co pozwalało utrzymać na odpowiedniej wysokości dachy namiotów. Taka była mniej więcej aktualna norma dla zamkniętych przestrzeni na Marsie, a równocześnie etap ku ostatecznemu celowi dla powierzchni przy poziomie odniesienia. Jednakże w słoneczne dni wewnątrz namiotów powietrze rozprężało się w bardzo znaczącym stopniu i standardowe procedury w takich wypadkach polegały po prostu na uwolnieniu go z powrotem do atmosfery lub — by zapobiec utracie — sprężeniu w ogromnych komorach zbiornikowych powstałych w wydrążonych ścianach kanionów.

— Wiec pewnego razu byłem w Dao Vallis — mówił jeden z techników. — Komora z nadmiarem powietrza wybuchła, roztrzaskując płaskowyż i powodując duże osuwisko, które runęło na Reullgate i rozdarło dach namiotu. Ciśnienie wyrównało się z zewnętrznym, to znaczy spadło do około dwustu sześćdziesięciu, i wszystko zaczęło zamarzać. Tamci mieli stare grodzie awaryjne — czyli (jak przypomniał sobie Sax) przezroczyste zasłony o gęstości zaledwie kilku cząsteczek, ale bardzo mocne — i kiedy rozwinęły się automatycznie wokół pęknięcia, superlepki pas przy dnie jednej z nich przygwoździł do ziemi pewną kobietę. W dodatku jej głowa została po niewłaściwej stronie! Pobiegliśmy do niej, wykonaliśmy szybkie nacięcie i wydostaliśmy ją. Była ledwie żywa.

Sax zadrżał, wspominając własne niedawne spotkanie z zimnem. A dwieście sześćdziesiąt milibarów — takie ciśnienie panowało na szczycie Everestu.

Pasażerowie rozmawiali już o innych słynnych wybuchach, wspominając między innymi wydarzenie, gdy cała kopuła w Hiranyagarba spadła podczas lodowatego deszczu, a mimo to nikt nie umarł.