Выбрать главу

Nagle maszyna obniżyła lot nad wielką, skraterowaną, wyżynną równiną Xanthe i zaczęła opadać ku dużemu, piaszczystemu pasowi startowemu na dnie Krateru Da Vinciego. Pasa tego zaczęli używać w trakcie rewolucji. Przez lata cała marsjańska społeczność przygotowywała się do tego dnia, kiedy samoloty nie będą już się musiały ukrywać przed radarami, toteż w łuku południowego stożka krateru zbudowano obecnie dużą krzywiznę okien z lustrzanej miedzi. Dno krateru, którego centralne wzniesienie było mocno popękane, pokrywała warstwa śniegu. Gdyby powstało tu jezioro, środkowa wypukłość stałaby się wyspą, a jej horyzont tworzyłyby urwiste wzgórza kraterowego stożka. Tuż pod skalnymi ścianami stożka można by wówczas stworzyć okrężny kanał; ściany łączyłyby się z wewnętrznym jeziorem rozchodzącymi się promieniście odnogami kanału. Powstały w ten sposób układ wody i lądu przypominałby opisaną przez Platona Atlantydę. Zdaniem Saxa w tak przekształconym Kraterze Da Vinciego mogłoby mieszkać dwadzieścia, trzydzieści tysięcy niemal samowystarczalnych osób. W dodatku na Marsie istniały dziesiątki takich kraterów jak Da Vinci. Najlepsza z możliwych komuna, każdy krater — swego rodzaju miasto-państwo, polis w pełni zdolne się utrzymać. Mieszkańcy sami decydują, jak ma wyglądać ich kultura i polityka, a potem głosowanie w jakiejś… globalnej radzie. Żaden regionalny związek nie byłby większy niż miasto, z wyjątkiem lokalnej wymiany… Czy coś takiego mogłoby się udać?

Patrząc na Krater Da Vinciego, Sax miał wrażenie, że tak. Południowy łuk stożka ożywiono arkadami, trójkątnymi namiotami i innymi budowlami, które w chwili obecnej oświetlało słońce. Któregoś ranka Sax obszedł cały kompleks, odwiedzając jedno laboratorium po drugim i gratulując ich użytkownikom udanych przygotowań do ostatecznego (i pokojowego) usunięcia z Marsa przedstawicieli ZT ONZ. W końcu z wylotu lufy i ze spojrzeń ludzi powstała jakaś potęga polityczna… A miny ludzi zmieniają się zależnie od strony, w którą jest wycelowany karabin. Nabili już karabiny — mieszkańcy wraz z saxoklonami — toteż byli we wspaniałych nastrojach. Cieszyli się z jego widoku, zwłaszcza że szukali nowej pracy. Pragnęli wrócić do badań podstawowych, zastanawiać się nad zastosowaniem nowych materiałów, stworzonych przez alchemików Spencera, lub studiować kwestie związane z terraformowamem.

Zwracali także uwagę na wydarzenia w przestrzeni kosmicznej i na Ziemi. Szybki wahadłowiec z Ziemi, o nieznanym ładunku, skontaktował się z Da Vincim, prosząc o pozwolenie wejścia na orbitę, z tego też względu wybrany zespół opracowywał nerwowo protokoły zabezpieczeń, stale konsultując się z ambasadą Szwajcarii, której biuro znajdowało się w apartamentach budynku przy północno-zachodnim końcu łuku. Przemiana z powstańców w administratorów nie była łatwa.

— Jakie polityczne partie wspieramy? — spytał Sax.

— Nie wiem. Sądzę, że te, co zwykle.

— Żadna partia nie dostaje dużego wsparcia. Rozumiesz, żadna.

Sax rozumiał. To było typowo techniczne podejście do sprawy. Istniało od czasu, gdy naukowcy stali się jedną z klas społeczności; przypominali kastę duchownych, ponieważ stale musieli mediować między ludźmi i ich władzą. Najczęściej nastawieni apolitycznie, tak jak urzędnicy państwowi, byli empirykami, którzy chcieli jedynie kierować sprawami w racjonalnym, naukowym stylu. Pragnęli dobra dla największej liczby osób i sądzili, że to zadanie nie byłoby trudne — gdyby tylko ludzi nie więziły tak bardzo emocje, religie, rządy i inne tego rodzaju złudne masowe systemy.

Innymi słowy, standardowa, teoretyczna politologia. Sax próbował kiedyś wyjaśnić takie stanowisko Desmondowi, ten jednak — mimo sensownego wykładu — z jakiegoś powodu szaleńczo się roześmiał. No cóż, Sax przyznał, że teoria była może trochę naiwna, a zatem także komiczna, lecz w pewnej chwili to, co zabawne, mogło się stać przerażające. Taka koncepcja od stuleci skutecznie odstraszała naukowców od polityki. Mimo iż stulecia owe były dość ponure…

Władza polityczna na Marsie wydobyła się z mezokosmicznego wentylatora. A ludzie odpowiedzialni za „wielki karabin”… Gdybyż oni przywiązywali wagę do sprawowania władzy…

Sax spokojnym tonem przypominał pracownikom odwiedzanych laboratoriów o odpowiedzialności, a potem — aby się odprężyli i zapomnieli na chwilę o polityce — rozmawiał z nimi o problemach terraformowania. Gdy w końcu postanowił wyruszyć do Sabishii, chciało jechać z nim około sześćdziesięciu osób, które pragnęły się przyjrzeć sytuacji panującej w innych regionach.

— Alternatywa Saxa wobec Pavonis — tak jeden z laborantów opisywał tę podróż. Sax usłyszał owo stwierdzenie i uznał, że jest całkiem interesujące.

Sabishii zbudowano na zachodnim stoku wysokiego na pięć kilometrów wzniesienia zwanego masywem Tyrrhena, leżącego na południe od krateru Jarry-Deslogesa na starożytnych wyżynach między Isidis i Hellas; długość areograficzna — dwieście siedemdziesiąt pięć stopni, południowa szerokość — piętnaście stopni. Całkiem odpowiednie miejsce na miasto namiotowe, ponieważ z okien rozciągały się długie widoki na zachód, a na wschodzie można było dostrzec niskie wzgórza, które wyglądały jak torfowiska. Sabishii niestety znajdowało się zbyt wysoko, aby jego mieszkańcy mogli żyć na otwartym powietrzu; za wysoko było także dla roślin, które nie przyjmowały się na skalistej powierzchni poza namiotem. W gruncie rzeczy, był to niemal najwyższy region na Marsie (po dwóch znacznie wyższych wzniesieniach Tharsis i Elysium), coś w rodzaju wyspy bioregionowej, którą sabishiiańczycy kultywowali od dziesięcioleci.

Okazało się, że mieszkańców miasta bardzo rozczarowała utrata dużych zwierciadeł. Czuli się z tego powodu wręcz zagrożeni i wiele energii poświęcali na ochronę biomy. Niestety, ich wysiłki na niewiele się zdawały.

— Mnóstwo roślin zamarznie na śmierć — potrząsnął głową stary kolega Saxa, Nanao Nakayama. — Jak gdyby przyszła epoka lodowcowa.

— Mam nadzieję, że uda nam się skompensować utratę światła — odrzekł Russell. — Zagęścimy atmosferę, dodamy gazy cieplarniane… Więcej bakterii i roślin nadalpejskich.

— Może — powiedział Nanao z powątpiewaniem. — Wiele nisz jest już przepełnionych. Są dość małe.

Usiedli przy obiedzie, aby o tym porozmawiać. Wszyscy technicy z Da Vinciego znajdowali się w dużej jadalni „Pazura”, dokąd przyszło ich powitać wielu sabishiiańczyków. To była długa, interesująca, przyjacielska rozmowa. Sabishiiańczycy mieszkali za jednym ze szponów wyrzeźbionej przez siebie postaci smoka, w labiryncie pod hałdą moholu, który wykopali, aby — kiedy nie pracowali nad odbudową — nie musieli stale patrzeć na ruiny miasta. Odbudowa nie posuwała się obecnie zbyt szybko, ponieważ większość mieszkańców walczyła z rezultatami utraty zwierciadeł.

— I tak nie ma sensu odnawiać Sabishii jako miasta namiotowego — powiedział Nanao do Tarikiego, wyraźnie kontynuując w ten sposób stary spór. — Równie dobrze możemy zaczekać i zbudować je na otwartej przestrzeni.

— Chyba trzeba by długo czekać — odparł Tariki, rzucając Saxowi krótkie spojrzenie. — Mieszkamy tuż przy szczycie wymienionego w dokumencie z Dorsa Brevia limitu wysokości atmosfery, do którego w ogóle dozwolone jest życie.

Nanao popatrzył na Saxa.

— Chcemy, by Sabishii leżało wysoko.

Sax skinął głową, potem wzruszył ramionami. Nie wiedział, co powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że „czerwoni” nie zaakceptują zmiany. Z drugiej strony, gdyby limit wysokościowy podniesiono mniej więcej o kilometr, sabishiiańczycy mieliby dla siebie cały masyw, a w przypadku Tharsis i Elysium właściwie nic by się nie zmieniło. Logiczne. Któż jednak może wiedzieć, co zdecydują na Pavonis?