Выбрать главу

— Może powinniśmy się teraz skupić na próbach powstrzymania spadku ciśnienia atmosferycznego — zauważył.

Obaj mężczyźni spojrzeli na niego posępnie.

— Wyjdźmy. Pokażecie mi masyw? — zasugerował.

Natychmiast się rozchmurzyli.

— Z największą radością.

Grunt masywu Tyrrhena należał do tych, które areologowie we wczesnych latach nazywali Jednostką pociętą” południowych wyżyn, co oznaczało mniej więcej Jednostkę skraterowaną”, tyle że określany tym mianem obszar został dodatkowo poprzerywany małymi sieciami kanalików. Niższe i bardziej typowe wyżyny otaczające masyw zawierały także pola nazywane „jednostką pasmową” oraz Jednostką wzgórzową”. Rzeczywiście, gdy tylko wyjechali za miasto, Sax dostrzegł rozmaite typy nierówności południowych wyżyn. Często zauważał wszystkie „Jednostki” naraz: obszary upstrzone kraterami, popękane, górzyste, pasmowe, „pocięte” i wzgórzowe — przysłowiowy krajobraz noachiański. Sax, Nanao i Tariki siedzieli na pokładzie obserwacyjnym jednego z pojazdów Uniwersytetu Sabishiiańskiego; wokół, w innych roverach jechali współpracownicy Saxa, a przed nim maszerowały ekipy piechurów. Po wzgórzach na wschodnim horyzoncie biegały małe grupki energicznych osób. Wszystkie kotliny powierzchniowe pokrywała cienka warstwa brudnego śniegu. Masyw leżał piętnaście stopni na południe od równika. Nanao mówił, że z tego powodu rejon Sabishii słynie z dość dużej ilości opadów atmosferycznych. Południowo-wschodni stok masywu był nieco bardziej suchy, tu jednak docierały masy śnieżnych chmur, przesuwających się na południe ponad lodowcem w Isidis Planitia.

Rzeczywiście, kiedy jechali pod górę, wielkie fale ciemnych chmur napływały masami z północnego zachodu i przesuwały się nad nimi, jak gdyby wytrwale ścigały biegaczy-długodystansowców. Sax zadrżał, przypominając sobie niedawny kontakt z żywiołami; był szczęśliwy, że znajduje się w roverze i wiedział, że podczas spacerów nie będzie się już od niego oddalał.

Zatrzymali się na najwyższym punkcie dość niskiego starego górskiego pasma i wysiedli. Ruszyli po powierzchni usianej głazami narzutowymi, niewielkimi wzniesieniami, rozpadlinami, piaskowymi zaspami, bardzo małymi kraterami, bochnowym skalnym podłożem, skarpami, alasami i starymi, płytkimi kanałami, od których brała nazwę „jednostka pocięta”. Widać było terenowe deformacje wszelkich rodzajów, ponieważ kraina liczyła sobie cztery miliardy lat i przez ten czas wiele jej się przydarzyło, choć nigdy nic tak poważnego, żeby spowodować całkowite zniszczenie lub wygładzenie powierzchni. Kraina wyglądała jak muzeum skalnego krajobrazu. W epoce Noachian jej obszar został zupełnie zdruzgotany; okres ten pozostawił po sobie głęboki na kilka kilometrów regolit oraz kratery i inne niekształtności, których żadne eoliczne zdzieranie nie potrafiło usunąć. Natomiast sześciokilometrową litosferę z przeciwnej strony planety, właśnie podczas tego wczesnego okresu tak zwane Wielkie Uderzenie wyrzuciło w przestrzeń; spora ilość ejektamentów wylądowała ostatecznie na południu. Stąd wzięła się Wielka Skarpa i dlatego na północy brakowało starożytnych wyżyn; był to kolejny czynnik, który przyczynił się do „znękanego” wyglądu tej krainy.

Wtedy, pod koniec epoki hesperyjskiej, nadszedł krótki ciepły i mokry okres, kiedy woda od czasu do czasu płynęła na powierzchni. Obecnie większość areologów przyznawała, że okres ten był dość wilgotny, ale nie był on ich zdaniem ciepły — roczna średnia temperatura wynosiła sporo poniżej dwustu siedemdziesięciu trzech kelwinów. Twierdzili też, że wodę na powierzchni uzupełniała raczej konwekcja hydrotermalna niż opady atmosferyczne. Według aktualnych obliczeń okres ten trwał jedynie mniej więcej sto milionów lat, po nim natomiast przyszły miliardy wietrznych lat w jałowej, zimnej Erze Amazońskiej, która trwała aż do chwili przybycia kolonistów.

— Czy istnieje nazwa dla epoki, która rozpoczęła się od pierwszego M-roku? — spytał Sax.

— Holocen.

Teren ten przez dwa miliardy lat nieustannie szorował wiatr, tak ostro, że starsze kratery były całkowicie pozbawione stożków, bezlitosne wiatry zdarły warstwę po warstwie, pozostawiając jedynie skalną dzicz. Specjaliści nie nazywali tych terenów chaotycznymi, lecz właśnie dziczą, biorąc pod uwagę jej niewiadomy wiek i rozmaitość form: bezstożkowych kraterów, zrytych płaskowzgórzy, pochyłości terenu, wzniesień, skarp i niezliczonego mnóstwa skalistych, pokrytych dołami skał.

Sabishiiańczycy często zatrzymywali rover i chodzili po okolicy. Górowały nad nimi małe płaskowzgórza. Sax złapał się na tym, że stoi bardzo blisko pojazdu, a jednak znajduje wszelkie rodzaje interesujących osobliwości areologicznych. W pewnej chwili odkrył skałę w kształcie rovera; przez całą jej długość biegło pionowe pęknięcie. Na lewo od niej, daleko na zachodzie, widział horyzont: skalisty grunt, gładki i żółty. Po prawej stronie znajdowała się wysoka po pas ściana starego uskoku, dziobatego; wyglądał, jak gdyby pokrywało go pismo klinowe. Dalej leżała zaspa piaskowa ograniczona wysokimi po kostki kamieniami; niektóre z nich były trójkątnymi, ciemnymi, bazaltowymi, wygładzonymi wietrzną erozją graniakami, inne jaśniejszymi, pokrytymi dołkami, miałkimi kamykami. Sax dostrzegł w pewnym miejscu zrównoważony, duży jak dolmen, odłam stożka, w innym — ogon piasku. Tu nieregularny krąg ejektamentów, niczym prawie całkowicie zwietrzały Stonehenge, tam głęboką kotlinę w kształcie węża — może fragment strumienia — za nim drugie, łagodne wzniesienie… Dalej znajdowała się wypukłość o wyglądzie lwiej głowy. Wzgórze obok niej przypominało ciało lwa.

Na tle tego kamienno-piaszczystego świata życie roślinne wyglądało bardzo skromnie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Trzeba było go szukać, dokładnie zwracać uwagę na barwy, przede wszystkim na zieleń, na wszystkie odcienie zieleni, ale zwłaszcza na odcienie pustynne — szałwiowy, oliwkowy, khaki i tak dalej. Nanao i Tariki ciągle wskazywali okazy, których Sax nie potrafił dostrzec. Zaczął się przyglądać z coraz bliższej odległości. Kiedy oczy już rozróżniały żywe pastele, które niemal się zlewały z żelazową ziemią, Sax powoli wychwytywał rośliny wśród rdzy, brązu, umbry, ochry i czerni skalnego krajobrazu. Należało wypatrywać przedstawicieli flory w kotlinach i rozpadlinach, a także na obszarach zacienionych i pokrytych śniegiem. Im bliżej przysuwał twarz, tym więcej widział; aż nagle, w pewnym wysoko położonym basenie wydało mu się, że roślinność plewi się wszędzie. W tym momencie zrozumiał — cały ten teren, cały masyw Tyrrhena stanowił jedno wielkie turniowe pole.

Później zauważył, że jaskrawe zielenie pewnych porostów i szmaragdowe lub ciemne, aksamitne zielenie mchów pokrywają całe powierzchnie skalne albo wewnętrzne strefy zlewisk ściekowych. Wyglądały jak wilgotne futerko.

Wielobarwna paleta porostów, ciemnozielone igły sosen, skupione igły sosen Hokkaido, sosny wyczyńcowe, jałowiec sierra. Kolory życia. Sax czuł się, jak gdyby ponad zrujnowanymi ścianami z kamienia przechodził od jednego wielkiego, pozbawionego dachu pomieszczenia do drugiego. Mały plac, swego rodzaju wietrznej galerii, ogromna sala balowa, wiele maleńkich połączonych ze sobą komnat, salon. Przy niskich ścianach niektórych „pomieszczeń” stały skarlałe okazy krummholzu — drzewa nie wyższe niż nisze, zdeformowane od wiatru, ścięte przy szczycie na poziomie śniegu. Każda gałąź, każda roślina w każdej otwartej sali, tak ukształtowane jak inne bonsai… a w dodatku samoczynnie, bez ludzkiego wysiłku.

W rzeczywistości okazało się (jak powiedział Saxowi Nanao), że o większość basenów intensywnie dbano.