Выбрать главу

— Ten basen obsadził Abraham.

Za każdy mały region odpowiedzialny był jakiś ogrodnik lub grupa ogrodników.

— Ach! — stwierdził Sax. — A więc nawozicie?

Tariki roześmiał się.

— W pewnym sensie. Glebę przeważnie przywieziono.

— Ach, tak.

Zrozumiał teraz, skąd ta różnorodność roślin. Pamiętał uprawy wokół Lodowca Arena, gdzie po raz pierwszy widział turniowe pola. Teraz jednakże osiągano o wiele doskonalsze wyniki niż w tamtych wczesnych latach. Tariki mówił, że w laboratoriach Sabishii intensywnie pracowano nad produkcją uprawnej warstwy gleby. Sax wiedział, że to dobry pomysł, bowiem gleba pól turniowych powstawała w sposób naturalny w tempie zaledwie kilku centymetrów na stulecie. Tyle że istniały przyczyny takiej powolności, toteż także wytwarzanie gleby okazało się niezwykle trudne. A jednak…

— Przeskoczyliśmy na początek kilka milionów lat — zauważył z dumą Nanao. — Zaczynamy od tego miejsca.

Najwyraźniej własnymi rękoma posadzili wiele okazów, potem przeważnie zostawiali je swemu losowi i obserwowali ich rozwój.

— Rozumiem — rzucił Sax.

Przypatrzył się roślinności z jeszcze większą uwagą. Wyraźne, lekko przyćmione światło: to prawda, w każdej wielkiej otwartej sali rósł nieco inny zestaw gatunków.

— Więc to są ogrody.

— Tak… coś w tym rodzaju. To zależy.

Nanao powiedział, że wielu ogrodników pracuje według nauk Muso Soseki lub zgodnie z przykazaniami innych japońskich mistrzów zeń; jeszcze inni według metod Fu Hsi, legendarnego odkrywcy chińskiego systemu geomancji zwanego feng shui, według perskich guru ogrodnictwa, łącznie z Omarem Khayyamem, według Leopolda, Jacksona albo innych wczesnych amerykańskich ekologów, takich jak prawie zapomniany biolog Oskar Schnelling…

Tariki dodał, że to są tylko wpływy. Kiedy bowiem ogrodnicy wykonywali pracę, miewali własne objawienia. Dostosowywali się do nachylenia terenu, widzieli, że niektóre rośliny pomyślnie się rozwijają, a inne umierają. Współewolucja, jakiś rodzaj rozwoju epigenetycznego.

— Jak tu ładnie — powiedział Sax, rozglądając się. Dla specjalistów spacer z Sabishii na masyw był zapewne ekscytującą wycieczką, wypełnioną rozmaitymi aluzjami i subtelnymi odwołaniami do tradycji, których on nie dostrzegał. Hiroko nazwałaby tę sytuację areoformowaniem albo areofanią.

— Chciałbym odwiedzić wasze laboratoria glebowe.

— Oczywiście.

Wrócili do rovera i odjechali. Później tego dnia, pod ciemnymi chmurami burzowymi dojechali do samego szczytu masywu, który okazał się rodzajem rozległego, falistego torfowiska. Małe wąwozy wypełnione były sosnowymi igłami, odsuniętymi na bok przez wiatr, wyglądały więc jak źdźbła trawy na równo skoszonej łące. Sax, Tariki i Nanao znowu wysiedli z pojazdu i chodzili po okolicy. Wiatr smagał im skafandry. Późnopopołudniowe słońce wysuwało się spod osłony ciemnych chmur; długie cienie podróżników kładły się aż do horyzontu. Tutaj na górze, na torfowiskach widać było sporo dużych mas gładkiego, gołego, skalnego podłoża. Sax rozglądał się i dostrzegał, że krajobraz ma tu pierwotny, czerwony wygląd, który Sax pamiętał z najwcześniejszych lat. Potem jednak doszli do krawędzi małego parowu i nagle spojrzeli w dół, na zieleń.

Tariki i Nanao rozmawiali o ecopoesis. Słowo to oznaczało dla nich ponownie zdefiniowane, wysubtelnione i lepiej umiejscowione terraformowanie. Przekształcone w coś w rodzaju wymyślonego przez Hiroko areoformowania. Terraformowanie, na które nie składały się już cieżkoprzemysłowe metody globalne, lecz powolny, równomierny i absolutnie lokalny proces kształtowania poszczególnych fragmentów powierzchni.

— Cały Mars to ogród. Ziemia także, w gruncie rzeczy… Tacy już jesteśmy, my, ludzie. Musimy więc skupiać się na ogrodnictwie, myśleć o odpowiedzialności wobec ziemi. Układ człowiek-Mars to układ równoważnych organizmów.

Sax zamachał niepewnie ręką.

— Zawsze myślałem o Marsie jako o swego rodzaju dziczy — powiedział, wywołując etymologię słowa „ogród”. Francuskie, pragermańskie, staronorweskie gard oznaczające „miejsce ogrodzone” najwyraźniej miało wspólne pochodzenie ze słowem guard, czyli „ochrona”. Ale któż może wiedzieć, co znaczy przypuszczalny równoważnik w japońskim. Etymologia była wystarczająco trudną dziedziną bez mieszania języków. — Wiecie… Zaczynacie coś, wrzucacie nasiona, a następnie z daleka obserwujecie ich rozwój. Samoorganizujące się ekosystemy, rozumiecie…

— Tak — stwierdził Tariki — tyle że dzicz to teraz także ogród. Pewien rodzaj ogrodu. On świadczy o nas… — Wzruszył ramionami, zmarszczył czoło. Uważał tę myśl za zgodną z prawdą, lecz najwyraźniej mu się nie podobała. — Tak czy owak, ecopoesis jest bliższa twojej wizji dziczy, niż kiedykolwiek udałoby się to przemysłowemu terraformowaniu.

— Może — przyznał Sax. — Może są to po prostu dwa etapy pewnego procesu. Oba są konieczne.

Tariki skinął głową, skłonny rozważyć słowa Saxa.

— A teraz?

— Wszystko zależy od tego, jak zamierzamy rozwiązać problem potencjalnej epoki lodowcowej — odparł Sax. — Jeśli będzie naprawdę groźnie i umrze sporo roślin, wtedy ecopoesis nie będzie miała najmniejszych szans. Atmosfera może z powrotem zamarznąć na powierzchni i cały wysiłek pójdzie na marne. Nie jestem pewien, czy biosfera da sobie radę bez zwierciadeł. Dlatego właśnie chcę zobaczyć te wasze laboratoria glebowe. Może właśnie pozostała nam do wykonania przemysłowa praca nad atmosferą. Trzeba będzie spróbować odpowiedniego modelowania, a potem zobaczymy.

Tariki pokiwał głową, Nanao także. Rozciągające się tuż przed nimi ekosystemy były zaśnieżone. W świetle słonecznym, które przybrało w tej chwili kolor spiżu, spadały płatki, wirując na wietrze. Sabishiiańczycy byli otwarci na sugestie.

Tymczasem, jak podczas wszystkich takich wypraw, młodzi pracownicy z Da Vinciego i Sabishii razem biegali po masywie, a potem wracali do labiryntu pod hałdę, zaczynając nocne rozmowy o geomancji, areomancji, ekopoetyce, wymianie cieplnej, pięciu żywiołach, gazach cieplarnianych i innych sprawach. Był to twórczy ferment, który Sax uważał za bardzo obiecujący.

— Powinien tu być Michel — powiedział do Nanao. — I John. Jak bardzo podobałaby mu się taka grupa. — Potem nagle przyszło mu coś do głowy, więc dodał: — Powinna tu być Ann.

Wrócił więc na Pavonis, a reszta grupy została w Sabishii, aby szczegółowo omówić problemy.

Na Pavonis nic się nie zmieniło. Coraz więcej osób, namawianych przez Arta Randolpha, proponowało, żeby zwołać kongres konstytucyjny. Napisać przynajmniej prowizoryczną konstytucję, zarządzić głosowanie nad nią, a następnie powołać określony w niej rząd.

— Dobry pomysł — zauważył Sax. — Może należy też wysłać delegację na Ziemię.

Siew. Rzucanie w glebę nasion. Było dokładnie tak jak na torfowisku; niektóre zakiełkują, inne nie.

Sax szukał Ann, ale dowiedział się, że opuściła Pavonis. Ludzie mówili, że wyjechała na daleki przyczółek „czerwonych” w Tempe Terra, na północ od Tharsis. Dodawali, że nikt tam nie jeździ z wyjątkiem „czerwonych”.

Po krótkim zastanowieniu Sax poprosił o pomoc Steve’a i wspólnie ustalili położenie kryjówki. Potem pożyczył od bogdanowistów mały samolot i poleciał na północ, z Ascreus Mons po lewej stronie, potem w dół Echus Chasma, obok swej starej siedziby w Echus Overlook, aż na szczyt ogromnej ściany po prawej stronie.