Выбрать главу

— Jesteś zmęczony — dokończył za niego Michel. — Ale nie martw się, tym razem Maja znajdzie się daleko od miejsca akcji. I będziemy mieli na nią oko.

Sax skinął głową. Propozycja wydawała się coraz ciekawsza. Trzeba dać Ann trochę czasu, aby ochłonęła, aby przemyślała sobie jego postępek i zrozumiała go. Dobrze, że się nadarzyła taka okazja. Poza tym, interesująco będzie zobaczyć na własne oczy warunki na Ziemi. To była świetna propozycja. Tak świetna, że nikt rozsądny nie mógłby sobie tego odmówić.

CZĘŚĆ 3

Nowa konstytucja

W ramach projektu glebowego na Marsa przybyły mrówki i wkrótce — tak jak na Ziemi — wszędzie było ich pełno. Małe czerwone ludziki, spotkawszy je, były zaskoczone, bowiem nowe stworzenia dzięki swemu rozmiarowi idealnie się nadawały na wierzchowce. Sytuacja przypominała zatem pierwszy kontakt Indian z końmi. Wystarczyło jedynie oswoić zwierzątka, a potem dzika jazda…

Udomowienie mrówek okazało się sprawą niełatwą. Mali czerwoni naukowcy wcześniej nawet nie wierzyli w istnienie takich stworzeń, a teraz kręciły się w pobliżu niczym inteligentne roboty. Szukając pomocy, naukowcy przejrzeli informatory i poczytali nieco o mrówkach. Stąd dowiedzieli się, że mrówki mają feromony, toteż zsyntetyzowali te potrzebne do kontrolowania mrówczych żołnierzy, szczególnie przedstawicieli posłusznego gatunku małych mrówek czerwonych. Następnie rozpoczęła się tresura i po jakimś czasie powstała mała czerwona kawaleria. Ludziki objeżdżały (po dwadzieścia, trzydzieści na jednej mrówce) okolicę na mrówczych grzbietach — dumne niczym baszowie na słoniach. Przyjrzyjcie się z bliska mrówkom, a zobaczycie je: siedzą na grzbiecie.

Mali czerwoni naukowcy nie przestali studiować naszych tekstów i dowiedzieli się z nich o istnieniu ludzkich feromonów. Wrócili do pozostałych ludzików, zaskoczeni i przerażeni. Poinformowali swój lud:

— Teraz wiemy, dlaczego ludzie sprawiają takie kłopoty. Ludzie nie mają więcej woli niż nasze wierzchowce. Ludzie to gigantyczne mięsiste mrówki.

Od tej pory małe czerwone ludziki próbowały zrozumieć cud życia.

Nagle jakiś głos powiedział:

— Ależ nie, wcale tacy nie są, nie wszyscy.

Widzicie, małe czerwone ludziki porozumiewają się telepatycznie, a w tej chwili poczuli się, jak gdyby ktoś przemówił do nich przez głośniki.

— Ludzie są istotami duchowymi — nalegał głos.

— Skąd wiesz? — spytały telepatycznie małe czerwone ludziki. — Kim jesteś? Duchem Johna Boone’a?

— Jestem Gyasto Rimpoche — odpowiedział głos. — Osiemnaste wcielenie dalajlamy. Podróżuję po Bardo, szukając dla siebie następnego wcielenia. Rozejrzałem się po całej Ziemi, ale nie miałem szczęścia, toteż zdecydowałem się poszukać w jakimś nowym miejscu. Tybet nadał znajduje się pod okupacją Chińczyków, którzy najwyraźniej nie zamierzają zmniejszyć represji wobec mieszkańców tego kraju. Chińczycy, chociaż kocham ich z całego serca, to twarde dranie. A inne ziemskie rządy dawno temu odwróciły się od Tybetu. Nikt nie kwapi się więc, by rzucić wyzwanie wrogom, a przecież coś trzeba zrobić. Dlatego właśnie przyleciałem na Marsa.

— Dobry pomysł — odrzekły małe czerwone ludziki.

— Rzeczywiście — zgodził się dalajlama. — Niestety, muszę jednak stwierdzić, że tu również nie mogę znaleźć nowego dala, w którym, mógłbym zamieszkać. Po pierwsze dlatego, że na Marsie mieszka bardzo niewiele dzieci. Po drugie, nie wygląda też, żeby któreś było zainteresowane. Rozglądałem się po Sheffield, lecz tam wszystkich pochłaniało gadanie. Pojechałem do Sabishii, jednak tamtejsi mieszkańcy grzebali się w błocie. Udałem się do Elysium, a tam wszyscy siedzieli w pozycji lotosu i nie sposób było ich ruszyć. Zajechałem do Christianopolis, ale tam mieli inne plany. Dotarłem do Hiranyagarba, lecz mi powiedziano, że zrobili już wystarczająco dużo dla Tybetu. Jeździłem po całym Marsie, odwiedziłem każdy namiot i stację; nigdzie nikt nie miał dla mnie czasu. Nikt nie chce być dziewiętnastym dalajlama. A na Bardo robi się coraz chłodniej.

— Powodzenia — mruknęły małe czerwone ludziki. — Odkąd umarł John, nie znaleźliśmy nikogo, z kim warto by porozmawiać. Duzi ludzie są strasznie skomplikowani.

Dalajlama wyglądał na zniechęconego tym stwierdzeniem. Był coraz bardziej zmęczony i wiedział, że nie przetrwa zbyt długo na Bardo. Zapytał więc:

— A któryś z was?

— No cóż, chętnie — odparły małe czerwone ludziki. — Bylibyśmy zaszczyceni. Tylko musiałbyś skorzystać z nas wszystkich. Tego typu rzeczy robimy wspólnie.

— Dlaczego nie? — ucieszył się dalajlama i jego dusza wniknęła w jedną z małych czerwonych drobinek. W tym samym momencie znalazł się we wszystkich ludzikach na całym Marsie. Ludziki podniosły oczy na łudzi kręcących się ponad nimi. Dotąd ten widok wydawał im się kiepskim szerokoekranowym filmem, teraz natomiast stwierdzili, że przepełnia ich współczucie i mądrość osiemnastu poprzednich żywotów dalajlamy. Powiedzieli do siebie:

— Hej, Ka, ci ludzie są naprawdę pogmatwani. Nigdy nas to nie zachwycało, jest jednak jeszcze gorzej, niż myśleliśmy. Mają szczęście, że nie potrafią sobie nawzajem czytać w umysłach, ponieważ wtedy by się pozabijali. Właśnie dlatego się zabijają… Wiedza, co myślą sami, i o podobne nastawienie podejrzewają wszystkich innych. Ależ to paskudne. I jakie smutne.

— Oni potrzebują waszej pomocy — oświadczył dalajlama przebywający wewnątrz wszystkich ludzików. — Może potraficie im pomóc.

— Może — odparły ludziki, choć szczerze mówiąc, miały wątpliwości. Od chwili śmierci Johna Boone ‘a wielokrotnie próbowały pomóc ludziom. Zbudowały całe miasta w małżowinach uszu wszystkich mieszkańców planety i stale do nich mówiły (czasem ich głos bardzo przypominał głos Johna), usiłując skłonić ludzi, by się obudzili i zaczęli zachowywać przyzwoicie. Bez skutku… Jedynie… niektóre osoby udały się do lekarzy — specjalistów od nosów i gardeł — z prośbą, by ich osłuchali. Wiele osób na Marsie sądziło, że dzwoni im w uszach i nikt nigdy nie zrozumiał, o co chodzi małym czerwonym ludzikom. Coś takiego zniechęciłoby każdego.

Teraz jednak małe czerwone ludziki natchnął litościwy duch dalajlamy, toteż postanowiły spróbować jeszcze raz.

— Chyba potrzeba czegoś więcej niż szepty w uszach — zasugerował dalajlama i wszystkie się z nim zgodziły. — Trzeba w jakiś inny sposób przyciągnąć ich uwagę.

— Próbowaliście telepatii? — spytał dalajlama.

— Och, nie — odrzekły ludziki. — W żadnym razie. To zbyt straszne. Ich moralna szpetota może nas zabić na miejscu albo poważnie się pochorujemy.

— Może nie — zastanowił się dalajlama. — Zablokujcie w sobie możliwość recepcji ich myśli, wysyłajcie im jedynie wasze… Nie powinno wam to zaszkodzić. Przekażcie po prostu wiele dobrych myśli w postaci jednej wiązki. Współczucie, miłość, zgoda, mądrość, może też trochę zdrowego rozsądku.