Выбрать главу

Podczas sesji poświęconych wielu tematom ludzie musieli się zmagać z rozmaitymi, nierzadko trudnymi kwestiami. Marsa zamieszkiwało mnóstwo różnych nacji, na planecie istniało więc także sporo naturalnych bądź tradycyjnych partii politycznych. Wszyscy zadawali sobie pytanie: kto powinien rządzić i wedle jakich zasad oraz, ogólnie, w jaki sposób przeciwstawić lokalne globalnemu, przeszłość przyszłości, a wiele odziedziczonych kultur jednej kulturze marsjańskiej?

Sax, zastanawiając się nad tym problemem podczas lotu na Ziemię statkiem rakietowym, przesłał propozycję, aby głównymi jednostkami politycznymi ustanowić miasta namiotowe i zadaszone kaniony. Byłyby one podstawowymi miastami-państwami, ważniejszy od nich miałby być już tylko globalny rząd, który regulowałby naprawdę globalne problemy. W ten sposób istniałoby lokalne i globalne, a pomiędzy nimi — nic, żadnych narodów-państw.

Reakcja na tę sugestię była pozytywna, świetnie się bowiem wpisywała w już istniejącą sytuację. Michaił, przywódca partii bogdanowistów, zauważył, że pomysł stanowi wariant starej „komuny komun”, a ponieważ propozycję poddał Sax, momentalnie nazwano ją planem „laboratorium laboratoriów”. Jednak, jak szybko dostrzegła Nadia, zasadniczy problem ciągle pozostawał nie rozwiązany, ponieważ Sax jedynie szczegółowo zdefiniował określenia: „lokalne” i „globalne”, a nadal trzeba było zdecydować, jak wielką władzę nad proponowanymi półautonomicznymi miastami-państwami powinna mieć potencjalna globalna konfederacja. Zbyt duża władza oznaczałaby powrót do dużego scentralizowanego państwa, Marsa jako jednego narodu, a do takiego podejścia wiele delegacji czuło odrazę.

— Jednak zbyt mała władza — stwierdziła z naciskiem Jackie na warsztatach poświęconych prawom człowieka — oznacza niebezpieczeństwo pojawienia się namiotów, które zatwierdzą jako dopuszczalne na przykład niewolnictwo, całkowitą sterylizację kobiet czy też inną zbrodnię opartą na jakimś ziemskim barbarzyństwie. Usprawiedliwią je w imię wartości kulturowych. Nie można zaakceptować takiej sytuacji.

— Jackie ma rację — rzekła Nadia, co było tak niezwykłe, że przyciągnęło uwagę wielu osób. — Ktoś może też oświadczyć, iż jakieś fundamentalne prawo nie odpowiada jego kulturze i już… Czemuś takiemu trudno przytaknąć, niezależnie od tego, czy stwierdzenie wyjdzie z ust fundamentalisty, zwolennika patriarchatu, leninisty, metanarodowca, czy kogo tam jeszcze… Jakaś grupa nie zechce się podporządkować i nic na to nie poradzimy.

Art zauważył, że niektórzy delegaci marszczą brwi, słysząc coś, co skojarzyło im się z odwiecznym zachodnim relatywizmem lub też hiperamerykanizmem w stylu Johna Boone’a. W ramach sprzeciwu wobec metanarodowców wiele osób starało się kultywować starsze kultury, które niestety wiązały się z hierarchicznością; odpowiadała ona ludziom znajdującym się na szczycie tych hierarchii, a także zaskakująco dużej liczbie osób z niższych szczebli drabiny.

Młodzi marsjańscy tubylcy wyglądali jednak na zaskoczonych, że w ogóle rozważa się taką kwestię. Traktowali fundamentalne prawa jak coś wrodzonego, nieodwołalnego i wszelkie zakusy wobec nich uważali za kolejne z mnóstwa emocjonalnych odchyleń, które stale odkrywali u issei; sądzili, że są rezultatem bolesnego, niefunkcjonalnego wychowania na Ziemi. Ariadnę, jedna z najwybitniejszych przedstawicielek młodych tubylców, wstała i oznajmiła, że członkowie grupy z Dorsa Brevia przejrzeli wiele ziemskich dokumentów związanych z prawami człowieka i sporządzili własną obszerną listę podstawowych praw jednostki. Tę nową, wzorcową listę poddawano pod dyskusję, lecz Ariadnę dała zebranym do zrozumienia, iż ma nadzieję na akceptację wszystkich praw. Niektóre osoby spierały się o brzmienie poszczególnych punktów, ale ogólnie akceptowano konieczność zatwierdzenia globalnego projektu ustawy dotyczącej owej kwestii. Tym samym skodyfikowano by marsjańskie wartości omawiane już w M-roku pięćdziesiątym drugim, czyniąc je nominalnym komponentem konstytucji.

Odpowiedni charakter praw ciągle pozostawał sprawą kontrowersyjną. Generalnie zgadzano się, że tak zwane prawa polityczne są „oczywiste” — to, co wolno robić obywatelowi, i to, na co nie należy pozwalać rządom: habeus corpus, swoboda przemieszczania się, wolność wypowiedzi, stowarzyszania się, religii, zakaz posiadania broni; aprobowała je ogromna większość marsjańskich tubylców, krzywili się jedynie niektórzy issei pochodzący z krajów takich, jak Singapur, Kuba, Indonezja, Tajlandia, Chiny, twierdząc, że delegaci zbyt wysoko cenią swobodę jednostki. Inni delegaci mieli zastrzeżenia co do praw zwanych społecznymi bądź ekonomicznymi, takich jak prawo do mieszkania, opieki zdrowotnej, edukacji, zatrudnienia, podziału wartości wytworzonych dzięki wykorzystaniu bogactw naturalnych i tak dalej. Wielu issei, którzy pracowali kiedyś dla któregoś z ziemskich rządów, martwiło się, uważali bowiem, że niebezpiecznie jest umieszczać w konstytucji tego rodzaju kwestie. Wskazywali, że tak postępowano na Ziemi, a później, kiedy ktoś odkrywał, że niemożliwe jest dotrzymanie wszystkich obietnic, gwarantującą je konstytucję traktowano jako środek propagandowy; lekceważono również inne jej aspekty, aż stała się tylko kiepskim żartem.

— Cóż — zaczął ostro Michaił — jeśli cię nie stać na mieszkanie, wówczas możesz uznać prawo do głosowania za kiepski żart.

Młodzi tubylcy przyznali mu rację, podobnie wiele innych osób. Dyskutowano więc teraz także prawa ekonomiczne, czyli społeczne. Przez wiele sesji ciągnęła się debata nad tym, jak zagwarantować praktyczne ich przestrzeganie.

— Polityczne, społeczne, to wszystko jedna całość — stwierdziła Nadia. — Sprawmy, aby działała.

Prace trwały, zarówno przy dużym stole, jak i w biurach, gdzie spotykały się podgrupy. Nawet ONZ była reprezentowana, w osobie szefa ZT ONZ, samego Dereka Hastingsa, który zjechał windą na planetę, przybył do kompleksu i aktywnie uczestniczył w debatach; jego opinie zawsze wiele wnosiły do dyskusji. Art pomyślał, że Hastings zaczyna nawet wykazywać symptomy syndromu zakładnika i im dłużej przebywał w magazynie, spierając się z ludźmi, tym większym epatował współczuciem. Marsjanie mieli nadzieję, że zarazi tym uczuciem swoich przełożonych na Ziemi.

Komentarze i sugestie napływały z całej planety, a także z Ziemi, zapełniając rząd ekranów, które pokrywały całą ścianę dużego pomieszczenia. Wszyscy na obu światach bardzo interesowali się kongresem, poświęcało mu uwagę nawet więcej osób niż wielkiej ziemskiej powodzi.