Выбрать главу

Art pokiwał głową, zachęcając swoje rozmówczynie.

— Połączmy ideę „zachowania w stanie pierwotnym” z limitami atmosferycznymi ustalonymi w dokumencie z Dorsa Brevia. Chodzi o pięciokilometrowy pułap, do którego człowiek mógłby oddychać. Powyżej tej granicy jest u diabła terenu. Tam niech pozostanie stosunkowo pierwotny krajobraz. Nie uwzględnia to północnego oceanu, ale na razie nic się nie da z nim zrobić. Kilka metod powolnego „ekopoetyzowania” stanowi chyba maksimum tego, co możecie uzyskać w tej chwili. Zgadza się?

Może wyłożył to zbyt szczerze. Nieszczęśliwe przedstawicielki ugrupowania patrzyły w dół, w kalderę Pavonis, i każda z nich zagłębiła się we własnych myślach.

— Powiedzmy, że załatwiłem kwestię „czerwonych” — powiedział Art do Nadii. — Jaki jest twoim zdaniem następny najgorszy problem?

— Co takiego? — Nadia prawie już spała, słuchając na AI starej jazzowej płyty. — Ach, Art. — Mówiła głosem niskim i cichym, z lekkim, lecz wyczuwalnym rosyjskim akcentem. Na wpół leżała na tapczanie. U jej stóp widniał stos papierowych kulek niczym kawałki jakiejś właśnie tworzonej budowli. Marsjański styl życia. Twarz Rosjanki stanowiła owal otoczony prostymi białymi włosami, zmarszczki na skórze dziwnie się zatarły, jak gdyby Nadia była kamykiem w strumieniu lat. Nagle otworzyła osobliwe, nakrapiane oczy, połyskliwe i przyciągające pod kozackimi powiekami. Piękna twarz spoglądała teraz na Arta całkowicie zrelaksowana.

— Następny najgorszy problem…

— Tak.

Uśmiechnęła się. Art zastanowił się, skąd wziął się ów spokój i miły uśmiech. Najwyraźniej Nadię w tej chwili nic nie trapiło. Był zaskoczony, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę ich męczącą polityczną działalność. Zatem znowu polityka, a nie wojna… Dlatego też Nadia, którą straszliwie przerażała rewolucja (była cały czas spięta i w każdej sekundzie spodziewała się klęski), teraz odzyskiwała spokój. Jak gdyby chciała powiedzieć, że nic, co się dzieje tutaj, nie ma prawdziwego znaczenia, że bawią się tylko szczegółami, że wszyscy jej przyjaciele są bezpieczni, wojna — skończona, że teraz czeka ich jedynie coś w rodzaju gry albo pracy przypominającej działalność budowlaną (którą Nadia tak bardzo lubiła).

Art stanął przy oparciu tapczanu i zaczął masować przyjaciółce ramiona.

— Och — odezwała się Nadia. — Problemy… Cóż, jest wiele problemów niemal tak samo paskudnych.

— Na przykład?

— Hm, zastanawiam się, czy Mahjaryci będą w stanie się dostosować do demokracji. Czy wszyscy zaakceptują eko-ekonomię Włada i Mariny? Czy zdołamy stworzyć przyzwoitą politykę? Czy Jackie będzie próbowała stworzyć system z silnym prezydentem i czy użyje liczebnej przewagi tubylców, aby zostać, hm, królową. — Spojrzała przez ramię i, widząc minę Arta, zaśmiała się. — Zastanawiam się nad wieloma rzeczami. Kontynuować?

— Może lepiej nie.

Znowu się zaśmiała.

— Ty kontynuuj. Dobrze się czuję. Te problemy… nie są aż takie trudne. Po prostu usiądziemy przy stole i omówimy je. Może mógłbyś porozmawiać z Zeykiem.

— Okay.

— Najpierw jednak pomasuj mi szyję.

Art udał się do Zeyka i Nazik jeszcze tej samej nocy, gdy Nadia zasnęła.

— Więc… Jak Mahjaryci zapatrują się na całą sprawę? — spytał.

— Proszę, nie zadawaj głupich pytań — burknął Zeyk. — Sunnici walczą z szyitami… Liban zdewastowany… Państwa ubogie w ropę nienawidzą krajów bogatych w nią… Państwa północnoafrykańskie to jeden wielki metanarodowiec… Syria i Irak nie znoszą się… Podobnie Irak z Egiptem… Wszyscy nienawidzimy Irańczyków, może poza szyitami… I oczywiście nie znosimy Izraela, a także Palestyńczyków… Mimo że pochodzę z Egiptu, jestem też przede wszystkim Beduinem, a my pogardzamy Egipcjanami znad Nilu i nie lubimy się chyba zbytnio z Beduinami z Jordanii. Wszyscy też nie cierpią Saudyjczyków, którzy są tak strasznie skorumpowani, że aż trudno to sobie wyobrazić. A ty mnie pytasz o arabski punkt widzenia… Co ci mogę odpowiedzieć?

Potrząsnął głową zamyślony.

— Domyślam się, że uważasz to pytanie za głupie — powiedział Art. — Przykro mi. Myślenie w kategoriach okręgów wyborczych to złe przyzwyczajenie. A jakie jest twoje prywatne zdanie?

Nazik roześmiała się.

— Możesz go pytać, co myśli reszta qahirskich Mahjarytów. On jedyny zna ich naprawdę dobrze.

— Zbyt dobrze — dodał Zeyk.

— Sądzisz, że sekcja praw człowieka da sobie z nimi radę?

Zeyk zmarszczył brwi.

— Bez wątpienia podpiszemy konstytucję.

— Ale te prawa… Zdaje mi się, że arabska demokracja ciągle nie istnieje.

— Co chcesz przez to powiedzieć? Jest Palestyna, Egipt… Zresztą, nas interesuje Mars. A tutaj każda karawana to państwo.

— Silni przywódcy dziedziczni?

— Dziedziczni — nie. Silni — tak. Nie sądzimy, żeby nowa konstytucja coś zmieniła, w każdym razie nie wszędzie. Dlaczego miałoby się tak stać? Sam jesteś silnym przywódcą, prawda?

Zaniepokojony Art roześmiał się ponuro. — Jestem jedynie posłańcem.

Zeyk potrząsnął głową.

— Powiedz to Antarowi. Tam powinieneś się udać, jeśli chcesz wiedzieć, co myślą Qahirczycy. Antar jest teraz naszym królem.

Zeyk popatrzył z dziwnie kwaśną miną, a Art powiedział:

— Jak sądzisz, czego chce Antar?

— Jest tworem Jackie — mruknął Zeyk — niczym więcej.

— To się może obrócić przeciw niemu.

Zeyk wzruszył ramionami.

— Zależy, z kim porozmawiasz — wyjaśniła Nazik. — Starsi imigranci muzułmańscy są przeciwni tej koalicji, ponieważ chociaż Jackie jest bardzo potężna, ma więcej niż jednego małżonka i tym samym Antar wygląda na…

— Ugodowego — podsunął Art, uprzedzając inne słowo ze strony groźnie spoglądającego Zeyka.

— Tak — przyznała Nazik. — Z drugiej jednak strony, Jackie jest osobą wpływową. A wszyscy, którzy przewodzą obecnie partii „Uwolnić Marsa”, pragną się stać w nowym państwie jeszcze potężniejsi. Młodym Arabom podobają się takie ambicje, ponieważ są bardziej Marsjanami niż Arabami. Planeta więcej się dla nich liczy niż islam. Z tego punktu widzenia bliski związek z zygotańskimi ektogenami jest mile widziany, ektogenów uważa się bowiem za naturalnych przywódców nowego Marsa — zwłaszcza Nirgal, a oczywiście, skoro jednak odleciał na Ziemię, sporą część jego wpływu przejęła Jackie i reszta jej paczki. A więc także Antar.

— On mi się nie podoba — mruknął Zeyk.

Nazik uśmiechnęła się do męża.

— Tobie się nie podoba fakt, że tak wielu tubylczych muzułmanów podąża za nim zamiast za tobą. Ale ty jesteś stary, Zeyku. Może czas przejść na emeryturę.

— Nie rozumiem, dlaczego — sprzeciwił się Zeyk. — Jeśli zamierzamy żyć tysiąc lat, jaką różnicę robi jedna setka więcej?

Art i Nazik zaśmiali się, Zeyk także. Art po raz pierwszy w życiu zobaczył jego uśmiech.

Na kongresie wiek rzeczywiście nie miał znaczenia. Podczas różnych spotkań i dyskusji nie liczyło się, czy ktoś jest młody, stary czy w średnim wieku. Rozmawiali i spierali się.

Dla ugrupowań tubylczych ważne było coś innego. Ci, którzy urodzili się na Marsie, inaczej traktowali wiele spraw, patrzyli na świat w sposób areocentryczny (żaden Ziemianin nie potrafił go sobie wyobrazić) — i powodem był nie tylko zestaw realiów tutejszego życia, które znali od urodzenia, ale także nieświadomość pewnych innych spraw. Ludzie urodzeni na Ziemi wiedzieli, jak ogromna jest ich rodzima planeta, podczas gdy Marsjanie po prostu nie byli w stanie pojąć tej kulturowej i biologicznej wielkości. Oglądali na ekranach dokumentalne filmy, lecz nie wystarczały im one dla pełnego zrozumienia. Z tej przyczyny (między innymi) Art ucieszył się, że Nirgal leci na Ziemię; zobaczy przynajmniej wszystko na własne oczy.