Выбрать главу

Większość tubylców natomiast nigdy nie zrozumie różnicy. W dodatku rewolucja naprawdę uderzyła im do głów. Przy stole dyskusyjnym pozornie wydawali się bystrzy, przecież starali się o jak najlepszą formę konstytucji, niestety, często okazywali się po prostu naiwni — nie mieli pojęcia, jak nieprawdopodobna jest ich niezależność i jak łatwo jest im ją odebrać. Nalegali na dokładne określenie każdego punktu. Dyrygowała nimi Jackie, dumnie przechadzając się po magazynie; jak zawsze wyglądała pięknie i była pełna entuzjazmu, a pod przykrywką w postaci miłości do Marsa, przywiązania do ideałów dziadka oraz ogromu dobrej woli, a nawet niewinności drzemało w niej zwyczajne pragnienie władzy. Tylko z pozoru przypominała uczennicę college’u, która szczerze pragnie, by na świecie panowała sprawiedliwość.

Pozory… W gruncie rzeczy, Jackie i jej towarzysze z „Uwolnić Marsa” chcieli kontrolować jak najwięcej spraw. Populacja liczyła obecnie dwanaście milionów ludzi, z tego siedem milionów osób urodziło się na Marsie i prawie każda z nich popierała którąś z tubylczych partii politycznych, zwykle właśnie „Uwolnić Marsa”.

— To jest niebezpieczne — powiedziała Charlotte, kiedy Art poruszył ów temat na nocnym spotkaniu z Nadią. — Kiedy państwo składa się z wielu nieufnych wobec siebie grup, z których jedna ma zdecydowaną przewagę liczebną, wtedy mamy do czynienia z czymś, co się nazywa „głosowaniem ilościowym” — politycy reprezentują wówczas własne grupy i dostają od nich głosy, a rezultaty wyborcze są jedynie odbiciem przewagi ilościowej. Za każdym razem wszystko przebiega tak samo, toteż grupa większościowa monopolizuje władzę, a mniejszości czują się bezradne, aż w końcu reagują buntem. Kilka najbardziej zaciętych wojen domowych w historii wybuchło w takich właśnie okolicznościach.

— Co więc możemy zrobić? — spytała Nadia.

— No cóż, mniej więcej to, co robimy, czyli projektować struktury, które rozproszą władzę na mniejsze jednostki. Decentralizacja jest ważna, ponieważ tworzy wiele małych lokalnych większości. Inny pomysł polega na zorganizowaniu wielu Madisonowskich federacji, dzięki czemu rząd znajdzie się pośrodku rywalizujących ze sobą sił. Nazywa się to poliarchią, czyli wielowładzą, która obejmuje maksymalnie wiele grup.

— Czy nie jesteśmy obecnie nieco zbyt poliarchiczni? — spytał Art.

— Cóż… Można też zdeprofesjonalizować władzę. Część osób trafia do rządu w ramach obowiązku publicznego, podobnego funkcji ławnika, pozostałe — na krótki czas — w wyniku ogólnospołecznego losowania. Doradza im profesjonalny sztab, lecz decyzje podejmują sami.

— Nigdy nie słyszałam o takiej sytuacji — oświadczyła Nadia.

— Często proponowano to rozwiązanie, rzadko je jednak wybierano. Moim zdaniem warto się nad nim zastanowić. Niektórym osobom tak uzyskana władza może się wydawać ciężarem, lecz wielu z pewnością się ucieszy. Otrzymujesz list: wybrano cię na dwa lata do kongresu. Nieco sztuczne, lecz z drugiej strony, dlaczego nie? To coś w rodzaju wyróżnienia, a także szansa, by mieszkańcy mogli przemówić własnym głosem. Rząd obywatelski.

— Podoba mi się — powiedziała Nadia.

— Inna metoda, by zredukować władzę największej partii, to wersja australijskiego balotowania, w którym wyborcy głosują na dwóch lub trzech kandydatów w kolejności: najlepszy, mniej dobry, jeszcze mniej pożądany. Kandydaci otrzymują punkty również za drugą i trzecią pozycję. Aby wygrać wybory, nie wystarczy się odwołać do własnej partii; trzeba przyciągnąć osoby z zewnątrz, a więc danego polityka powinny charakteryzować dość umiarkowane poglądy. Takie wyjście daje szansę na porozumienie między rozmaitymi grupami politycznymi.

— Interesujące! — krzyknęła Nadia. — Jak wsporniki w ścianie.

— Tak. — Charlotte wymieniła kraje, w których istniał tego rodzaju balotaż: Azania, Kambodża, Armenia… Dzięki zręcznej strukturze rządowej nastąpiło tam wielkie zbliżenie między ugrupowaniami politycznymi. Podczas gdy Charlotte mówiła, Art myślał z niepokojem: Te cholerne grunta.

— Najwyraźniej konstrukty polityczne mogą wiele zmienić — zauważył.

— To prawda — odparła Nadia — ale u nas problemem nie są żadne zadawnione animozje, z którymi trzeba się uporać. Najgorsze, co mamy na Marsie, to „czerwoni”, sprzeciwiający się czemuś, co się już dokonało — terraformowaniu. Założę się, że można by ich wciągnąć w eksperyment.

Rosjankę wyraźnie zachęciły wymienione przez Charlotte opcje. W końcu były to swego rodzaju konstrukcje, a Nadia uwielbiała budować. Dość dziwaczna mechanika, która mogła przypominać prawdziwą inżynierię… Nadia siedziała więc przy ekranie i stukała w klawiaturę, szkicując projekty, jak gdyby pracowała nad nowym budynkiem; nieznaczny uśmieszek drgał jej w kącikach ust.

— Jesteś szczęśliwa — zauważył Art.

Nie usłyszała go, ale tej nocy podczas radiowej rozmowy z podróżnikami powiedziała do Saxa:

— Przyjemnie jest stwierdzić, że politologia wymyśliła „coś” użytecznego podczas wszystkich tych lat.

Osiem minut później nadeszła odpowiedź:

— Nigdy nie zrozumiałem, dlaczego tak nazywają tę dziedzinę.

Nadia roześmiała się i dźwięk ten przepełnił Arta szczęściem. Nadia Czernieszewska, która śmieje się radośnie! Nagle poczuł pewność, że kongres przyniesie oczekiwane rezultaty, że im się uda!

Wrócił do głównego stołu, gotów zająć się następnym problemem z tych najtrudniejszych. W ten sposób znowu musiał się skupić na marsjańskich gruntach, z którymi wiązało się chyba ze sto „najgorszych” spraw spornych; każda z nich wydawała się błaha, kiedy jednak zaczął się w nią zagłębiać, okazywała się wręcz niemożliwa do rozwiązania. Wszyscy sprzeczali się ze sobą i w tym swarliwym tłumie bardzo trudno było dostrzec jakiekolwiek oznaki zgody. W gruncie rzeczy, Art miał wrażenie, że w pewnych sprawach consensus wręcz się oddala. Spore kłopoty powodowały środkowe punkty dokumentu z Dorsa Brevia: im bardziej ludzie koncentrowali się na nich, tym radykalniejsze stawały się ich poglądy. Wielu uczestników dyskusji uważało, że systemu eko-ekonomicznego Włada i Mariny — mimo że w podziemiu sprawdził się całkiem dobrze — nie powinno się kodyfikować w konstytucji. Niektórzy narzekali, że koliduje on z planami lokalnej autonomii, inni preferowali po prostu tradycyjną ekonomię kapitalistyczną. Antar często wypowiadał się w tej ostatniej sprawie, a Jackie zawsze w takich przypadkach siedziała tuż obok niego, jawnie go wspierając. Z tego względu oraz z racji przynależności Antara do społeczności arabskiej jego słowa miały podwójną wagę, toteż zebrani słuchali, co mówił.

— Ta nowa ekonomia, którą proponujecie — oznajmił pewnego dnia przy „stole stołów” — oznacza radykalne i bezprecedensowe mieszanie się rządu w biznes.

Wtedy nagle wstał Wład Taniejew. Antar zamilkł i z uwagą przypatrzył się staremu Rosjaninowi.

Wład obrzucił go pełnym wściekłości spojrzeniem. Był zgarbionym mężczyzną o dużej, masywnej głowie i krzaczastych brwiach. Rzadko przemawiał publicznie; od początku kongresu ani razu nie zabrał głosu. Powoli większość zebranych w magazynie osób ucichła, obserwując go. Art zadrżał w oczekiwaniu na to, co się zdarzy, bowiem z całej pierwszej setki, ze wszystkich genialnych umysłów Wład uchodził za najznakomitszego, a poza Hiroko, również najbardziej zagadkowego. Gdy pierwsi koloniści opuszczali Ziemię, był już w sile wieku. I wówczas, i teraz wciąż pozostawał bardzo skupiony na sobie i swoich sprawach. Bardzo wcześnie zbudował laboratoria Acheronu i pracował w nich niezwykle intensywnie, żyjąc samotnie z dwiema kobietami, wspaniałymi naukowcami: Ursula Kohl i Mariną Tokariewą. Nikt nie wiedział nic pewnego na temat stosunków łączących tę trójkę, zawsze jednak wokół nich huczało od plotek. Ludzie wygadywali rozmaite rzeczy — jedni twierdzili, że Marina i Ursula tworzą parę, a Wład jest tylko ich przyjacielem czy też ulubieńcem, drudzy, że większą część pracy nad kuracją przedłużającą życie wykonała Ursula, natomiast większość badań nad eko-ekonomią przeprowadziła Marina, inni uważali, że ci troje stanowią idealnie zrównoważony trójkąt równoboczny, że wspólnie pracują nad wszystkimi powstałymi w Acheronie kwestiami, jeszcze inni nazywali Włada bigamistą, który wykorzystuje obie żony do reprezentowania jego poglądów na dwóch odrębnych polach nauki: biologii i ekonomii. W rzeczywistości nikt nie wiedział, jak się mają naprawdę sprawy między tą trójką, ponieważ żadna z osób nigdy nie wypowiedziała się na ten temat.